W Rakowie grają najlepsi, nie najmłodsi
Nie takie cuda futbol widział, pozostając jednak w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem – jeśli Raków nie przegra w najbliższej kolejce Ekstraklasy z Legią Warszawa, po raz pierwszy w historii zostanie mistrzem Polski. Z punktu widzenia klubu z Częstochowy będzie to mecz o kolosalnym znaczeniu, definiujący bliską, ale i dalszą przyszłość.
Spotkanie przy Łazienkowskiej nie zwieńczy ligowego sezonu, niczego nie przesądzi. Bądźmy poważni. Bez wątpienia jednak remis bądź zwycięstwo przybliży nas do celu, czyli do tytułu mistrzowskiego, zakłamywać rzeczywistości też nie ma sensu – mówi dyrektor sportowy Rakowa, Robert Graf.
W przypadku zwycięstwa przewaga Rakowa nad Legią wzrosłaby do 12 punktów przy jednocześnie lepszym bilansie bezpośrednich meczów, moglibyście przegrać bez konsekwencji połowę z 8 spotkań do końca sezonu… Sprawa tytułu de facto zostałaby zamknięta.
Pojedziemy do Warszawy po zwycięstwo, to mogę powiedzieć na pewno. Znając sposób myślenia Marka Papszuna, nie wyobrażam sobie, aby było inaczej. Żeby była jednak jasność, wciąż mamy w sobie bardzo dużo pokory, wiemy, w którym miejscu jesteśmy. Żadna wygrana nie jest dla nas codziennością, a już zwłaszcza przy Łazienkowskiej. Nie dajmy się zwariować, Raków jeszcze wszystkich w Ekstraklasie nie zjada. Klub rozwija się harmonijnie, jesteśmy z tego rzecz jasna zadowoleni, natomiast to nie znaczy, że nie mamy nad czym pracować, a przecież rywale też idą do przodu. Co nie zmienia faktu, że gra na remis to nie jest gra Rakowa. Również przy Łazienkowskiej.
Jak to się dzieje, że zawodnicy niby doskonale znani w Polsce, uchodzący za solidnych, w Częstochowie zyskują nowe oblicze, rosną, jak ostatnio Jean Carlos?
Kluczem jest właściwe profilowanie zawodników, tyle że to nie tak, iż w Częstochowie nie popełniamy błędów. Raków również dokonuje transferów nietrafionych, nie ma klubu na świecie, który miałby stuprocentową skuteczność. Wszyscy się mylą – mniej lub bardziej, chodzi o to, żeby minimalizować ryzyka związane ze sprowadzeniem zawodnika. W przypadku Jeana Carlosa sztab szkoleniowy miał od razu pełne przekonanie, że mając na uwadze umiejętności techniczne, motorykę, intensywność gry Brazylijczyk będzie idealnym kandydatem na wahadło. I to się sprawdza, Jean występuje teraz w zespole kreującym sporo sytuacji podbramkowych, spędzającym w polu karnym przeciwnika więcej czasu, więc pojawiły się w jego przypadku lepsze liczby.
Jak, krok po kroku, profilujecie zawodników?
Kuchni zdradzić nie zamierzam, natomiast podstawą jest określenie zapotrzebowania Marka Papszuna dla konkretnych pozycji w modelu gry Rakowa. Od sztabu szkoleniowego otrzymujemy precyzyjne, klarowne informacje, słowem – wiemy, czego mamy szukać. I to już jest bardzo dużo. Tyle że to wcale nie oznacza, że stawiane jest przed nami łatwe zadanie, przeciwnie, jest ono bardzo trudne, ponieważ zawodników o profilach pasujących do modelu gry Rakowca wcale dużo nie ma. Piłkarze, których szukamy, mają tylko jeden wspólny mianownik – wysoko rozwiniętą motorykę. Reszta uzależniona jest już od wymogów przypisanych danej pozycji, co wiąże się z poziomem indywidualnych umiejętności poszczególnych zawodników. Następnie dochodzą wywiad środowiskowy i aspekt mentalny, bo kandydaci do występów w Rakowie przechodzą również testy psychologiczne.
W jakiej formule?
Online. To pierwszy etap, drugim jest rozmowa z trenerem przygotowania mentalnego w klubie, Pawłem Frelikiem. Zresztą, to właśnie Paweł jest pomysłodawcą tej koncepcji.
Które miejsce w Polsce zajmuje dział skautingu Rakowa?
Nie wiem, bo nie mam potrzeby prowadzenia takiego rankingu. Niemniej, o ile ja nie ingeruję w skład sztabu szkoleniowego, należy to do wyłącznej gestii Marka Papszuna, o tyle dział skautingu to komórka, która podlega mi bezpośrednio. A zatem każdy człowiek, który się w niej znajduje, został zatrudniony przeze mnie.
Na co pan zwraca uwagę, poszukując kandydatów?
Muszą widzieć w zawodniku więcej niż to, co jest oczywiste. Nie ma znaczenia czy ktoś grał w przeszłości w piłkę, czy nie grał. Rynek skautów w Polsce de facto nie istnieje, znalezienie bardzo dobrych fachowców to nierzadko karkołomne zadanie, bo ci najlepsi często mają już zatrudnienie. Otwarte nabory mają tę wadę, że zazwyczaj nowe osoby wymagają przeszkolenia, tymczasem w Rakowie potrzebujemy gotowych ludzi. Niemniej, ze względu na sytuację na rynku pozyskaliśmy trzech skautów właśnie drogą otwartych naborów. Obecnie dział skautingu w Rakowie liczy osiem osób, został niemal kompletnie przebudowany w porównaniu z tym, co funkcjonowało w klubie przed moim przyjściem. Z poprzedniego składu został jeden człowiek. Trzy osoby pracują z nami na co dzień, szef skautów Bartek Barnaś oraz dwóch, jak nazywamy ich wewnętrznie, senior skautów. Jeden z reszty chłopaków na stałe działa na zagranicznym rynku, pozostali rozsiani są po Polsce.
To są ludzie zatrudnieni na stałe?
Tak. Efekty widać. Odkąd jestem w klubie, otrzymałem już blisko cztery tysiące raportów na temat zawodników. A raport w przypadku Rakowa oznacza uszczegółowienie na wysokim poziomie. Tworzone są short listy, shadow listy, klasyfikacje zawodników na każdej pozycji, żeby nam nie uciekały tematy, raz w tygodniu dyskutujemy o tym wszystkim ze sztabem szkoleniowym.
Zatrudnianie tylu skautów na stałe nie jest popularną praktyką w każdym klubie Ekstraklasy.
Nie mogę się do tego odnieść, nie wiem, jak to wygląda w innych klubach.
Jak wyglądało w Warcie Poznań chyba jednak pan wie.
Gdy ja pracowałem w Warcie, obok mnie zatrudniony był jeden skaut. Pod koniec mojej obecności w klubie w charakterze szefa działu analiz dołączył do nas Paweł Kapuściński, nawiązaliśmy też współpracę z czterema wchodzącymi do zawodu skautami – każdy z nich odpowiadał za jedną grupę trzeciej ligi. Przez długi czas działaliśmy jednak we dwóch. Dla jasności, nie wynikało to z braku zrozumienia w klubie wagi roli działu skautingowego, a z sytuacji finansowej Warty. Raków funkcjonuje w innych realiach, tu też każdy zdaje sobie sprawę, iż dział skautingu jest jednym z kluczowych w klubie, ale są też środki na jego zbudowanie.
Pracuje pan w trudnych warunkach, właściciel Rakowa, Michał Świerczewski i trener Papszun lubią mieć ostatnie słowo w wielu tematach?
Tak, niemniej nie dlatego, że właściciel klubu i szkoleniowiec są silnymi osobowościami, warunki są trudne z innego powodu – ciągłej presji wyniku oraz rozwoju klubu. Z drugiej strony, to w sporcie normalne zjawiska, chcesz wygrywać, musisz nauczyć się funkcjonować w warunkach dużego stresu.
Ale nie musi się pan zadręczać nowym kontraktem Papszuna, bo negocjacje są w gestii właściciela klubu.
I tak to było od początku komunikowane.
A gdyby Raków poszukiwał nowego trenera, to kto wtedy prowadziłaby negocjacje – pan czy właściciel klubu?
Nie lubię gdybania. Michał Świerczewski i Marek Papszun znają się od lat, ich relacje są wyjątkowe. Nie widzę większego zagrożenia, że nie dojdą do porozumienia. Ja się zatem zajmuję moją działką, czyli kontraktami zawodników.
To jak przebiegają rozmowy z Patrykiem Kunem?
Bardzo dobrze, niemal codziennie widzimy się w klubie i rozmawiamy.
Dobrze pan wie, o co pytam.
Muszę zasłonić się tajemnicą handlową.
Jesienią Papszun na łamach „PN” mówił, że przygotowania do kwalifikacji europejskich pucharów należy rozpocząć już w zimowym oknie transferowym, ale napastnika, na którego liczył, Raków nie zakontraktował.
Nie tylko Marek liczył, że do zespołu dołączy nowy atakujący. Nie wchodząc w szczegóły, nie było to do końca takie okno, jakie planowaliśmy. Nie załamujemy jednak rąk, część tematów, o których rozmawialiśmy w ostatnich miesiącach, jest nadal kontynuowanych, pojawiają się nowe rozwiązania.
Kwestia przenosin Erika Exposito ze Śląska Wrocław należy do tematów ostatecznie zamkniętych?
Tak.
Poza napadem, gdzie jeszcze Raków potrzebuje wzmocnień?
Szukamy zawodników na kilka pozycji. Priorytety mamy sprecyzowane, proszę jednak pamiętać, że nie tylko planujemy letnie transfery, generalnie myślimy dwa, trzy okna do przodu.
W tym najbliższym należy spodziewać się dużych rotacji w zespole?
Nie zakładamy takiego scenariusza. Celem nadrzędnym dla klubu jest awans do fazy grupowej jednego z europejskich pucharów, dlatego w trakcie kwalifikacji i po ewentualnym w nich sukcesie nie przewidujemy osłabiania zespołu. Choć oczywiście oferta nie do odrzucenia może zmienić ten stan rzeczy.
Coś wskazuje na jej nadejście?
Na tym etapie nie mamy żadnych konkretnych propozycji dla zawodników.
A co z młodzieżowcami w kadrze Rakowa, bo o ile Raków jest zdecydowanym liderem Ekstraklasy, o tyle też zdecydowanie zajmuje ostatnie miejsce, jeśli chodzi o liczbę minut spędzonych przez takich zawodników na boisku?
Celem Rakowa jest zdobycie mistrzostwa Polski, Pucharu Polski i gra w fazie grupowej europejskiego pucharu, a nie wyrobienie limitu minut młodzieżowców. Dlatego u nas grają i grać będą zawodnicy najlepsi pod względem umiejętności. To jest imperatyw Rakowa. Przypomnę, że rywalizację na pozycji 8 wygrał Szymek Czyż, który wpisuje się w definicję młodzieżowca, poważna kontuzja uniemożliwiła mu jednak występy. I gwarantuję panu, że gdyby rywalizację wygrał zawodnik z rocznika 2005, to też by grał. Ale nie wygrał i w tym tkwi problem.
No i w tym, że na ten moment pachnie to karą dla klubu, tą najwyższą – w wysokości 3 milionów złotych.
Liczymy się z konsekwencjami. Oczywiście mieliśmy kilku młodych zawodników na oku, wchodzących do Ekstraklasy, którzy mogliby wzmocnić drużynę, natomiast pod względem ekonomicznym te transfery były nie do obronienia. I nadal planujemy sprowadzać do Częstochowy graczy perspektywicznych, polski rynek mamy dobrze rozpoznany. Aby nakreślać młodym piłkarzom ścieżkę rozwoju w Rakowie, jeśli nie w tym, to w kolejnym sezonie zamierzamy wprowadzić na poziom II ligi rezerwy. Ale nawet jeśli młodzieżowcy się pojawią, i tak grać będą najlepsi, a nie najmłodsi. Krótko mówiąc – nie jestem fanem przepisu o młodzieżowcu na poziomie Ekstraklasy. Jest sztuczny i zupełnie niepotrzebny.
PRZEMYSŁAW PAWLAK