Tomasz Pieńko: Zainteresowanie Legii? Nic mi na ten temat nie wiadomo
Uznawany za jeden z największych talentów w Ekstraklasie, jak dotychczas nie był w stanie pokazać pełni możliwości. W rundzie jesiennej bieżącego sezonu miał przebłyski, lecz nadal przydarzają mu się wahania formy. Tomasz Pieńko wkracza w istotny moment kariery – chce wziąć na swoje barki odpowiedzialność za losy Zagłębia.
Filip Trokielewicz
fot. Tomasz Folta
Czujesz, że ten sezon będzie dla ciebie z cyklu „make or break”?
Na pewno, bo odkąd przyszedł trener Marcin Włodarski, widzę, że oczekiwania wobec mnie są większe – mówi Pieńko. – Mam stać się w końcu pełnoprawnym liderem Zagłębia w ataku. Czy to będzie przełomowa kampania? Mądrzejsi będziemy na koniec sezonu.
Usłyszałem od kilku osób: problemem Tomka jest zbyt duża presja, jaką na siebie nakłada.
Myślę, że wraz z początkiem sezonu to się zmieniło. Rodzina i znajomi podpytywali, kiedy zacznę regularnie dokładać liczby. Trudno jest odpowiadać na takie pytania i trochę się od tego odciąłem. Wytłumaczyłem moim najbliższym, że nie ma sensu o tym rozmawiać, ponieważ może mieć to na mnie wyłącznie negatywny wpływ. W sztabie szkoleniowym mamy psychologa, Pawła Habrata, z którym zacząłem też ściślej współpracować. Sądzę, że dzięki temu trochę się otworzyłem – bardziej biorę pod uwagę opinie innych, z czym wcześniej miałem kłopot. Nie ukrywam, że wpływ na to ma mój charakter, gdyż lubię czasem postawić na swoim. Głowa jest niezwykle istotna w piłce. Odpowiednie przygotowanie mentalne może pomóc podejmować odpowiednie decyzje na boisku. Takim przykładem, do którego każdy powinien dążyć, jest w mojej opinii Lionel Messi. Niekoniecznie musisz dużo biegać, żeby być najlepszy. Musisz być jednak w stu procentach skupiony na robocie, którą masz do wykonania. I nad tym właśnie musiałem popracować.
Nie ukrywasz, że duży wpływ ma na ciebie rodzina. Tata, który był twoim pierwszym trenerem, nadal ma dużo uwag?
Fajnie, że ma pojęcie o piłce i możemy wymienić się spostrzeżeniami, choć oczywiście nie we wszystkim się zgadzamy. Tata występował kiedyś w niższych klasach rozgrywkowych i był obrońcą, więc zdarza się, że ma uwagi względem gry w defensywie. Zresztą do tej pory trenuje dzieci w Amico Lubin, gdzie właśnie pod jego okiem zaczynałem swoją przygodę z piłką.
Ponoć kiedyś robiłeś niewiele, żeby być coraz lepszym zawodnikiem i bazowałeś głównie na talencie. To prawda?
Mogło rzeczywiście tak być, kiedy wchodziłem do pierwszej drużyny. W akademii było tak, że raz pracowałem nad sobą indywidualnie więcej, raz mniej. Uważam, że to się zmieniło. Zacząłem częściej ćwiczyć w siłowni i jeszcze bardziej przykładać do treningów. Nie twierdzę, że tak jest zawsze, ponieważ każdemu zdarzają się momenty, w których nie ma wystarczająco dużo motywacji, niemniej sądzę, że zmierza to obecnie w odpowiednim kierunku. Wydaje mi się jednak, że to generalnie celna uwaga i wcześniej ludzie faktycznie mogli w ten sposób na mnie patrzeć.
A miałeś w ogóle taki moment, w którym woda sodowa dała się u ciebie we znaki?
Aż tak to raczej nie. Z całą pewnością bramka w derbowym meczu ze Śląskiem, w debiucie trenera Fornalika, dała mi dużo pewności siebie. Trochę to przeżywałem, bo dużo mówiło się po tym meczu zarówno o mnie, jak i o Zagłębiu. Ale szybko trzeba było skupić się na kolejnym spotkaniu. Na pewno tydzień po tym meczu wyglądał w ten sposób, że dużo rozmyślałem, odwijając sobie nagranie z mojej akcji, a niekoniecznie skupiałem na pracy, którą miałem do wykonania. Chwilę pochodziłem z głową w chmurach, ale potem wszystko wróciło do normy.
Waldemar Fornalik stawiał na ciebie na skrzydle, ale trudno nie odnieść wrażenia, że nie odnajdywałeś się tam najlepiej.
W akademii występowałem przede wszystkim na pozycji numer dziesięć albo dziewięć. Dla młodego zawodnika najważniejsza jest gra, dlatego do tej pory nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi do tego, gdzie desygnują mnie do gry szkoleniowcy. Właściwie od momentu, kiedy trafiłem do pierwszej drużyny, często zmieniał się system. Graliśmy w taktykach z jedną dziesiątką albo dwoma, na pięciu defensorów lub czwórką z tyłu. Wszystko zależało oczywiście od założeń, ale teraz na pewno jest mniej rzeczy, które zmieniamy. Trener Włodarski ma dość spójną wizję tego, jak chce, żebyśmy się prezentowali.
W ustawieniu 1-3-5-2 jedna z dziewiątek zazwyczaj pełni rolę tej klasycznej, podczas gdy druga jest bardziej rozbiegana pomiędzy liniami.
Podobnie gramy w młodzieżówce, w związku z czym wiedziałem, z czym to się je, kiedy zmieniliśmy formację. Czuję się dobrze, kiedy mogę szukać wolnej przestrzeni, poruszać się niczym wolny elektron i wbiegać za plecy obrońców. Potrzebuję właśnie drugiego napastnika, który będzie odpowiedzialny za zgrywanie futbolówki i będzie operował w świetle bramki.
Co się zmieniło w Zagłębiu po tym, jak po Waldemarze Fornaliku drużynę przejął Marcin Włodarski?
Każda zmiana trenera to jakiś bodziec dla zespołu. Mam wrażenie, że zwykle jest tak, że każdy chce się pokazać nowemu szkoleniowcowi. Chyba odzyskaliśmy też trochę energię. Trenerów, co do zasady, nie zwalnia się bez powodu. Uważam, że jednym z naszych problemów było to, że cały czas próbowaliśmy grać to samo, mimo że nie przynosiło to pożądanych efektów. Myślę, że teraz gramy przyjemniej dla oka, jest w nas iskra, którą wcześniej trochę zatraciliśmy.
A zauważasz różnicę w podejściu do drużyny trenera Włodarskiego względem poprzednika?
Wydaje mi się, że Marcin Włodarski wpisuje się w falę młodych szkoleniowców, którzy coraz mocniej zaznaczają swoją obecność w Ekstraklasie. Wiadomo, że trener przyszedł do Zagłębia z reprezentacji młodzieżowych, gdzie specyfika pracy różni się od piłki klubowej. Z drugiej strony Waldemar Fornalik ma ogromne doświadczenie, co też procentuje, bo wiele rzeczy już po prostu przez lata poznał, widział, dotknął. Na pewno u Marcina Włodarskiego widać, że żyje futbolem. Myśli o piłce bez przerwy, potrafi także zarażać pozytywną energią.
Latem miała miejsce mała saga transferowa z twoim udziałem. Działacze Zagłębia otwarcie mówili o tym, że wyrazili zgodę, abyś porozmawiał z przedstawicielami drużyny z Częstochowy i Markiem Papszunem. Jak to wyglądało w rzeczywistości?
Bodajże tydzień przed rozpoczęciem treningów została przedstawiona oferta za mnie. Jeśli dobrze pamiętam, klub ją odrzucił. Dwa tygodnie po tym, jak rozpoczęliśmy przygotowania, Raków ponowił propozycję. Rozpoczęliśmy rozmowy, ale do niczego konkretniejszego nie doszło. Postanowiłem, że chcę zostać w Lubinie.
Pojawiały się też plotki łączące cię z Legią.
Nic mi na ten temat nie wiadomo.
Sądzisz, że jesteś gotowy na to, żeby po rundzie lub sezonie spróbować sił w mocniejszej lidze?
Nie chcę odchodzić zimą. Dopiero latem chciałbym to przemyśleć i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy czuję się na siłach. Może wydarzy się to wtedy, a może dopiero za półtora roku. Ważne będzie też to, ile indywidualnie zdołam dowieźć konkretów. Chciałbym, żeby Zagłębie na mnie zarobiło. Wychodzę z założenia, że klub mi coś dał, więc chciałbym się w ten sposób odwdzięczyć, kiedy będę opuszczał Lubin.
Przygotowujesz się jakoś do wyjazdu?
Uczę się języka angielskiego. Od dłuższego czasu planuję też rozpocząć naukę włoskiego i hiszpańskiego, ale prawdę powiedziawszy, do tej pory średnio mi to szło. W szatni aktualnie nie mamy zbyt wielu obcokrajowców i rozmawiamy głównie po polsku. Jak będę miał sprecyzowany kierunek, gdzie chciałbym odejść, na pewno zacznę mocniej przykładać się do tego, żeby już na starcie znać przynajmniej podstawy.
Wymarzona liga?
Zawsze chciałem grać w Hiszpanii. Najlepiej byłoby dla Barcelony, bo to mój drugi, po Zagłębiu, ukochany klub.
Miałeś okazję grać w Lubinie z Łukaszem Łakomym, który zamienił Zagłębie na Young Boys Berno. Nie rzucił się od razu na głęboką wodę, decydując się na transfer do najmocniejszych lig w Europie, tylko postawił mały krok do przodu. Taka ścieżka kariery odpowiada twojej wizji?
Uważam, że dla Łakiego to był dobry wybór. Ostatnio oglądałem ich mecz z Atalantą w Lidze Mistrzów, w którym wyszedł w podstawowym składzie. Wybierając klub, bez wątpienia będę brał pod uwagę, na ile realna jest sytuacja, że szybko zacznę grać. Nie wiem, czy to będzie Szwajcaria, Holandia, Włochy czy Hiszpania. W mojej opinii warto właśnie zbudować sobie taki pomost, kiedy odchodzisz z Ekstraklasy, ponieważ najgorzej utknąć w martwym punkcie, gdzie niby jesteś graczem silnego zespołu, lecz nie grasz wcale albo wchodzisz jedynie z ławki rezerwowych.
Stawiasz przed sobą jakieś cele?
Chciałbym, żeby Zagłębie zakończyło tę edycję rozgrywek w pierwszej szóstce, ale nie powiem, które ma to być miejsce. Moim zdaniem stać nas na to, żeby przy dobrych wiatrach wiosną trochę namieszać. Jeżeli chodzi o cele indywidualne, założyłem się ze znajomym, że jeśli wykręcę więcej niż dziesięć punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, będzie on pracował przez tydzień charytatywnie w schronisku dla zwierząt, które wskażę. Myślę, że byłyby to niezłe liczby.