Allardyce nie odmienił sytuacji West Bromu na lepsze. (fot. Reuters)
– Po dziesięciu meczach mierzę się z tymi samymi problemami, które zastałem, kiedy rozpoczynałem pracę w klubie – stwierdził angielski szkoleniowiec po niedzielnej porażce jego podopiecznych z Tottenhamem. Wypowiedź może sugerować, że The Baggies stoją w miejscu. W pewnym stopniu jest to nawet prawda, wszak pozycja, jaką zajmują w tabeli, od momentu zwolnienia Slavena Bilicia nie uległa zmianie. Biorąc jednak pod uwagę szerszy kontekst, trudno uciec od wrażenia, że beniaminek zaczął się cofać.
PROMYKI NADZIEI
Kiedy Allardyce podpisał kontrakt z West Bromem, nad The Hawthorns pojawiło się słońce świecące bardzo silnymi promykami nadziei. W gabinecie drużyny walczącej o utrzymanie zasiadł człowiek, w CV którego próżno szukać spadku. I to nie dlatego, że dotąd prowadził wyłącznie ekipy rywalizujące o prawo do gry w europejskich pucharach czy tytuły mistrzowskie. Wprost przeciwnie. Częściej, niż o wyższe cele, grał o absolutne minimum, a więc przetrwanie. Zawsze wygrywał. W Boltonie, Blackburn Rovers, Sunderlandzie oraz Crystal Palace.
Na ławce trenerskiej The Baggies miało być podobnie. – Sam doskonale zna realia Premier League, a do tego udoskonalał każdy klub, w którym pracował. Wierzymy, a co ważniejsze, Sam wierzy, że posiadamy grupę piłkarzy o odpowiedniej jakości do tego, by mieć jak największe szanse na pozostanie w Premier League – mówił chwilę po zatrudnieniu Big Sama Luke Dowling, dyrektor sportowy klubu z West Midlands. „Strażak” – bo tak zwykło się o 66-latku mówić – miał nie tylko doświadczenie w utrzymywaniu drużyn w Premier League, ale też sprawdzony, autorski plan, jak tego dokonywać.
Całość przedstawił w jednym z wydań „Monday Night Football”. Po pierwsze, zespół musi zachowywać czyste konta. Po drugie, nie może tracić piłki na własnej połowie. Po trzecie, pierwsze podanie po odzyskaniu futbolówki zawsze powinien kierować do przodu. Po czwarte, musi dobrze odbierać piłkę i radzić sobie w przejściowych fazach gry. Po piąte, winien mieć opracowane i rozpracowane stałe fragmenty gry. Po szóste, ma obowiązek wykorzystywać słabości przeciwnika. Po siódme wreszcie, powinien właściwie spisywać się w finalnej tercji boiska. Teoria prezentuje się sensownie. Jak wypada wprowadzanie jej w życie?
BEZ FILARÓW
Kiepsko. Od chwili przejęcia sterów przez Allardyce’a West Brom nie zachował w lidze ani jednego czystego konta. Popełnia sporo błędów, które prowadzą do strat, także na własnej połowie. Z podawaniem do przodu i odbiorami bywa różnie. Stałe fragmenty gry nie przynoszą rezultatów, do jakich przyzwyczaiły drużyny prowadzone przez byłego selekcjonera reprezentacji Anglii (nie licząc rzutów karnych, po akcjach ze stojącej piłki WBA zdobyło i straciło po 1 golu). Trudno o wykorzystywanie słabości przeciwnika, jeśli samemu nie ma się zbyt wielu silnych stron. A taką z pewnością nie jest ofensywa, która w dziesięciu kolejkach za kadencji Big Sama zdobyła zaledwie osiem bramek.
Filary nie zostały postawione. W efekcie tego Matheus Pereira i spółka są dziś w dużo bardziej skomplikowanej sytuacji, niż byli w momencie, w którym z klubem żegnał się Bilić. Chorwat zostawił beniaminka na 19. miejscu w tabeli, z 2 punktami straty do strefy bezpieczeństwa. Pod jego wodzą The Baggies wygrali w tym sezonie angielskiej ekstraklasy 1 mecz, 4 zremisowali, a 8 przegrali. Strzelili 10 goli, zainkasowali 26.
Biorąc pod uwagę tylko okres pracy Allardyce’a, ekipa z The Hawthorns zajmuje ostatnią pozycję w stawce (choć za całokształt nadal jest 19.). Aby wznieść się ponad kreskę potrzebuje aż 11 oczek. Odniosła 1 zwycięstwo, zaliczyła 2 remisy, 7 razy schodziła z boiska pokonana. Zdobyła 8 bramek, straciła 28 (!). Gołym okiem widać więc, że nie tylko nie poszła do przodu, ale też nie stanęła w miejscu.
ILUZORYCZNE SZANSE
Odpowiedzialność za regres nie spoczywa na barkach wyłącznie menedżera. Choćby wykonywał swoją pracę najlepiej na świecie, nie powstrzyma Jake’a Livermore’a przed osłabieniem drużyny w 36. minucie spotkania. Nie kopnie za Romaine’a Sawyersa piłki tak, by ta trafiła pod nogi Sama Johnstone’a, a nie do opuszczonej przezeń bramki. Te, jak i wiele innych błędów, wzięły się z frustracji, nerwów i narastającej presji. Z naznaczenia rozpaczliwą walką o ligowy byt. I tu akurat kamyczek ląduje w ogródku Big Sama. Ani na moment nie sprawił on bowiem, iż jego piłkarze poczuli się, a co za tym idzie – zaprezentowali, pewnie. Że wyglądali na zdeterminowaną grupę, która wie zarówno czego chce, jak i w jaki sposób może to dostać.
Jasne, można dywagować nad tym, czy West Brom ma wystarczająco dobrych zawodników, by poradzić sobie na poziomie ekstraklasy. Jeśli wierzyć jednak słowom Dowlinga, Allardyce był przekonany, iż tak jest. Niewykluczone, że optyka Anglika zmieniła się po kilku tygodniach pracy. A przynajmniej na to wskazywałyby uporczywe poszukiwania wzmocnień w zimowym oknie transferowym.
Szanse na utrzymanie z każdym upływającym tygodniem stają się coraz bardziej iluzoryczne. Po pierwszych lutowych meczach portal Opta przygotował wykres przedstawiający prawdopodobne miejsca, na jakich sezon zakończą poszczególne ekipy. The Baggies najbliżej było do lokat numer 20. (61,2%), 19. (26,8%) oraz 18. (10,4%). Po porażce z Tottenhamem owe procenty są zapewne jeszcze większe. Po stronie beniaminka nie jest również historia. Żadna drużyna w historii Premier League, która po 23 kolejkach miała na koncie mniej niż 13 punktów, a od bezpiecznej strefy dzieliło ją więcej niż 5 oczek, nie zdołała się uratować.
Opinia publiczna jest zgodna co do tego, że misja, jakiej w końcówce ubiegłego roku podjął się Allardyce, jest najbardziej wymagającą w jego karierze. Uważa tak także sam zainteresowany. – Porównując obecną sytuację do innych, w których zaczynałem pracę w klubie Premier League w okolicach grudnia – w Blackburn, Sunderlandzie, Crystal Palace i Evertonie – ta jest najtrudniejsza – mówi.
Decyzja o zatrudnieniu „Strażaka” była ze wszech miar logiczna. Odpowiedź na pytanie, czy była dobra, padnie za kilkanaście tygodni. Na razie nic na to nie wskazuje. Specjalista od gaszenia pożarów pojawił się w płonącym budynku bez sprawnej gaśnicy. Nic dziwnego, że wciąż zmaga się z tymi samymi problemami, co chwilę po przekroczeniu progu. A płomienie tylko rosną.
Maciej Sarosiek