Startuje Liga Europy. Ponad pół miliarda euro na stole
Po raz szesnasty pod szyldem Liga Europy ruszają drugie co do ważności międzynarodowe zmagania klubów Starego Kontynentu. Inne niż we wszystkich wcześniejszych edycjach, także pod względem finansowym, po pierwsze jednak – w nowym formacie. Z Polakami na boiskach, tyle że bez polskich drużyn.
Przemysław Pawlak
W szczegóły formatu wchodzić nie ma większego sensu, już kilka razy na łamach „PN” przedstawialiśmy założenia reformy przeprowadzonej przez UEFA przy dużym udziale, o czym trzeba pamiętać, ECA. Europejskie Stowarzyszenie Klubów współdecydowało bowiem o nowym kształcie wszystkich europejskich rozgrywek, dostępie do nich, a także miało wpływ na wypracowanie modelu podziału zysków.
Warto jednak wspomnieć, że w Lidze Europy każdy z klubów w fazie ligowej rozegra, podobnie jak w Lidze Mistrzów, po 8 meczów, ale inaczej niż w Lidze Konferencji, gdzie spotkań będzie po 6. I podobnie jak w Champions League, Liga Europy otrzymała jeden ekskluzywny termin w kalendarzu międzynarodowym. Tyle że pierwsza kolejka nie zostanie rozegrana na przestrzeni trzech dni, jak było w zeszłym tygodniu w Lidze Mistrzów, a dwóch.
Zabawa zacznie się dzisiaj, na Ligę Konferencji poczekamy zatem jeszcze tydzień. W Polsce rozgrywki Ligi Europy oraz Ligi Konferencji od tego sezonu śledzić można na sportowych antenach oraz serwisie streamingowym stacji Polsat. Nadawca nabył prawa na trzy lata.
PONAD PÓŁ MILIARDA DO PODZIAŁU
Dużym nadużyciem byłoby stwierdzenie, że pod względem zysków dla klubów LE rzuciła się w pogoń za LM, przeciwnie – raczej traci dystans. Co nie oznacza, że rozgrywki nie rozwijają się z finansowego punktu widzenia. Dość powiedzieć, że w ostatniej edycji Pucharu UEFA (sezon 2008-09) organizator rozdzielił między kluby 35 milionów euro. Patrząc z dzisiejszej perspektywy – drobne. Przeobrażenie rozgrywek w Ligę Europy nie wiązało się wyłącznie ze zmianą szyldu i jechaniem dalej.
Przede wszystkim zwiększono liczbę uczestników, od sezonu 2009-10 w zreformowanych zmaganiach w fazie grupowej brało udział aż 48 drużyn w dwunastu grupach – o 16 więcej niż w fazie grupowej Pucharu UEFA.
razy Puchar UEFA/ Ligę Europy wygrywała Sevilla. Od kiedy rozgrywki organizowane są pod szyldem LE – 5 razy (2014, 2015, 2016, 2020, 2023).
Oczywiście urosła liczba meczów, co samo w sobie przełożyło się na zyski z praw mediowych oraz marketingowych, ale pozwoliło również na otworzenie rozgrywek na nowe rynki i czerpanie z nich większych dochodów. Po raz kolejny okazało się, że UEFA, mimo wielu towarzyszących jej kontrowersji, pieniądze zarabiać potrafi.
Według finansowego raportu Europejskiej Unii Związków Piłkarskich za sezon 2009-10 w pierwszej edycji zmagań pod szyldem Liga Europy do klubów trafiło już ponad 147 milionów euro, blisko cztery razy więcej niż w Pucharze UEFA, który szybko odchodził w zapomnienie. Zyski były jednak pokaźniejsze, wynosiły ponad 196 milionów, natomiast blisko 50 milionów trafiło do UEFA na między innymi pokrycie kosztów organizacyjnych.
Sam udział w fazie grupowej wyceniono na nieco ponad milion euro. Za zwycięstwo w jednym meczu tego etapu płacono 120 tysięcy euro, za remis – 60 tysięcy. Najwięcej zarobił wówczas Fulham, który poległ w finale z Atletico Madryt. Na konto angielskiego klubu wpłynęło 10,6 milionów euro. Przegrany finalista otrzymywał 2 miliony euro, zwycięzca 3 miliony. Pierwszy triumfator LE zarobił mniej, bo trafił do rozgrywek po spadku z Ligi Mistrzów i zaczął zmagania od 1/16 finału – w drugim co do ważności europejskim pucharze Atletico skasowało wówczas nieco ponad 6,5 miliona euro.
Jak sprawy mają się dziś? Jest lepiej, mniej więcej cztery razy lepiej. Według danych publikowanych przez UEFA w sezonie 2024-25 między kluby uczestniczące w fazie ligowej LE rozdzielone zostanie 565 milionów euro. W poprzednim sezonie było to 465, czyli wzrost wyniesie dokładnie 100 milionów. 155 zostanie podzielone po równo między 36 uczestników, 212 w zależności od wyników sportowych, a 198 według trzeciego filaru, w którym market pool został połączony ze współczynnikiem danego klubu w Europie. Udział w fazie ligowej wyceniany jest na 4,31 miliony euro, zwycięstwo na 450 tysięcy, remis to z kolei 150 tysięcy.
WALIZKA Z PIENIĘDZMI
Ale to nie koniec, bo UEFA zapłaci również za poszczególne miejsca w tabeli fazy ligowej. Miejsce ostatnie zostało wycenione na 75 tysięcy euro, każde kolejne warte jest więcej właśnie o tę kwotę względem miejsca poprzedniego. Słowem – klub, który zajmie pierwszą pozycję na koniec fazy ligowej nie tylko uniknie konieczności gry w fazie play-off o awans do 1/8 finału, nie tylko będzie rozstawiony w pucharowej części rywalizacji, ale jeszcze skasuje przynajmniej dodatkowe 2,7 miliona euro. Czyli niemalże tyle, ile otrzymało w pierwszej edycji Atletico za wygranie finału. Przynajmniej, bo jest jeszcze sprawa remisów. Jeśli mecz zakończy się podziałem punktów, na konto klubów trafi po 150 tysięcy euro, co stanie się jednak z kolejnymi 150 tysiącami, które również należałoby wypłacić w wypadku zwycięstwa jednego z zespołów? Nie przepadną, trafią do wspólnego worka, a ich suma spowoduje proporcjonalny wzrost wartości każdego miejsca w tabeli. To dość istotna kwestia, bo napędzająca zespoły do chęci rywalizowania o jak najwyższą pozycję, nawet jeśli sprawa awansu lub jego braku będzie już rozstrzygnięta.
Choć z punktu widzenia na przykład klubów angielskich nie rozwiąże to konkurencyjności finansowej względem Premier League. Wciąż bowiem bardziej opłaca im się zająć wyższe miejsce w lidze krajowej, co może mieć negatywny wpływ na poziom rywalizacji w europejskich pucharach. W Anglii każda pozycja wyżej w tabeli na koniec sezonu to zysk większy o około 2 miliony funtów.
razy na 15 rozegranych dotychczas edycji rozgrywek pod nazwą Liga Europy triumfowały hiszpańskie kluby. 3 razy angielskie, po razie portugalski, niemiecki oraz włoski. W sumie hiszpańskie kluby, czyli licząc także z Pucharem UEFA, wygrywały 14 razy.
Kluby, które zajmą w fazie ligowej miejsca 1.-8. otrzymają 600 tysięcy euro bonusu, te z miejsc 9.-16. – 300 tysięcy. Uczestnictwo w play-off wyceniono na 300 tysięcy, 1/8 finału to 1,75 miliona, ćwierćfinał – 2,5, półfinał – 4,2, a awans do finału to po 7 milionów euro dla obu drużyn. Triumfator meczu, który odbędzie się na San Mames w Bilbao, odjedzie do domu nie tylko z pucharem, bo także z walizką (walizkami?) z pieniędzmi. Znajdzie się tam kolejne 6 milionów euro.
ZACHOWANIE NIEODPOWIEDNIE
Co już wiadomo – kasy tej nie podejmie żaden z polskich klubów. Teoretyczną możliwość miały Wisła Kraków oraz Jagiellonia Białystok, ale bezpowrotnie utraciły ją w eliminacjach. To będzie zatem już siódma, na 16, edycja rozgrywek pod nazwą Liga Europy bez udziału żadnego klubu znad Wisły. Ale w sumie nie kwalifikowały się aż 8 razy, w sezonie 2016-17 w 1/16 finału wystąpiła Legia Warszawa, ale jako spadkowicz z Ligi Mistrzów. Z frekwencyjnym rezultatem na poziomie 50 procent można postawić tezę, że polskie kluby nie zapracowały na naganne zachowanie, na więcej niż nieodpowiednie jednak nie zasługują.
Cztery razy przebrnęły przez fazę grupową z sukcesem (Legia 2016-17 się tu nie kwalifikuje), po raz ostatni dokonały tego… blisko 10 lat temu. Zresztą, rozgrywki 2011-12 był najlepsze dla polskich klubów, bo i Wisła Kraków, i Legia zagrały w 1/16 finału. Powiedzenie, że nic dwa razy się nie zdarza jest więc w tym wypadku utrzymane w mocy. Jeszcze tylko raz mieliśmy w fazie grupowej dwóch przedstawicieli – w sezonie 2015-16 rywalizowały Lech Poznań i Legia, bez powodzenia.
W sumie od powołania LE w fazie grupowej zagrały cztery polskie kluby – Lech, Legia, Raków Częstochowa i Wisła. Dalej niż do 1/16 finału nie dotarł nikt. Z Ligą Konferencji nam bardziej do twarzy.
Z ZAZDROŚCIĄ
LE zatem będzie musiała obyć się bez polskich klubów, ale nie obędzie się bez polskich zawodników. W kadrach uczestników rozgrywek 2024-25 znalazło się 9 naszych piłkarzy. Nie wszyscy mogą liczyć na regularne występy, a niektórzy nie grają w ogóle. Zapomniany w Polsce Przemysław Tytoń jest rezerwowym graczem Twente Enschede, Jan Faberski został zgłoszony do rozgrywek przez Ajax Amsterdam, na razie czeka jednak na debiut w pierwszym zespole holenderskiego klubu. Problemy Nicoli Zalewskiego w Romie są powszechnie znane i muszą martwić selekcjonera Michała Probierza, choć włoskie media poinformowały, że Polak został przywrócony do pierwszej drużyny. Tomasza Kędziorę (PAOK FC), Jakuba Piotrowskiego (Łudogorec Razgrad), Sebastiana Szymańskiego (Fenerbahce SK), Mateusza Kochalskiego (Karabach Agdam), Marcina Bułkę (OGC Nice) oraz Adama Buksę (FC Midtjylland) powinniśmy regularnie oglądać na europejskich boiskach. Choć Buksa podczas wrześniowego zgrupowania reprezentacji Polski doznał urazu mięśnia łydki i na ten moment w klubie nie występuje. Krótko mówiąc – sześciu (siedmiu, jeśli liczyć Zalewskiego) polskich piłkarzy ma realne szanse na regularną grę, przy czym dwaj to bramkarze. Szału nie ma.
razy w zasadniczej fazie LE zagrały polskie drużyny. 6 razy Legia, 3 – Lech, po 1 – Wisła i Raków.
Od początku istnienia rozgrywek pod szyldem LE zmagania zdominowane zostały przez hiszpańskie kluby. Według rankingu Elo to jednak nie tamtejsze zespoły mają na ten moment najwyższe wskaźniki w sezonie 2024-25. Z 36 uczestników fazy ligowej najwyższej klasyfikowane jest FC Porto, potem Roma, podium zamyka Tottenham, następnie jest Manchester United, a kolejne Lazio. Stawka godna Ligi Mistrzów. Dopiero na szóstej pozycji znalazło się miejsce dla Hiszpanów – konkretnie dla Athletic Bilbao. Siódme miejsce to już jednak zaskoczenie, przypada Slavii Praga. Czy zatem czeski zespół zostanie czarnym koniem rozgrywek?
Ranking Elo to tylko forma bardziej złożonej zabawy, natomiast Czesi konsekwentnie robią wiele, by ich kluby znaczyły w Europie więcej. Slavia latem na transfery przeznaczyła blisko 9 milionów euro, z punktu widzenia najsilniejszych lig Starego Kontynentu kwota ta na kolana nie rzuca, my możemy patrzeć na Czechów wyłącznie z zazdrością. A jeśli mowa o Lidze Europy, to jeszcze sprzed telewizora.
Mam nadzieję że takie kluby jak Lech Raków czy Legia będą grały w LE.