SPECJALNIE DLA NAS – ZIEMOWIT DEPTUŁA: Nie jestem malowanym prezesem [WYWIAD]
Nie jest łatwo wchodzić w buty najważniejszych ludzi w Jagiellonii Białystok w najlepszym jej okresie w historii. Ziemowit Deptuła nie zamierza być malowanym prezesem, poza tym ma atut, który dał mu fory już na wstępie.
Przemysław Iwańczyk
POLSAT SPORT
Idąc za klasykiem, choć społeczeństwo w Białymstoku mają ofiarne, to jest ono dość nieufne. I Wojciech Pertkiewicz, prezes, który ustąpił ze stanowiska z końcem roku, i Łukasz Masłowski, dyrektor sportowy, który zdecydował się jednak pozostać, musieli wykazać się efektami nim potraktowano ich jak swoich. Obejmujący stery Jagiellonii 52-letni Ziemowit Deptuła ma więc łatwo i niełatwo zarazem. Mankament polega na tym, że nikt nie zaakceptuje obniżenia wypracowanych ostatnimi czasy standardów. Atut Deptuły polega jednak na tym, że zaufanie zyskał od razu, bo Podlasie zna jak własną kieszeń, w Białymstoku studiował, a Jagiellonię podglądał, prowadząc inny ekstraklasowy klub.
– Od razu zaznaczę, że moje wejście do Jagiellonii nie jest desperackim krokiem, wiedziałem na co się decyduję. Choć jak w biznesie, tak i w futbolu, przejmowanie najważniejszego stanowiska po największym sukcesie niesie za sobą pewne ryzyko, jest trudne. Liczę się z tym, że będę porównywany do poprzednika, natomiast widzę dla siebie duże pole do popisu. Chcę za jakiś czas legitymować się swoimi osiągnięciami. Jeśli tak będzie, mistrzostwo Polski czy obecna kampania w europejskich pucharach nie zostaną potraktowane jak jakiś wyskok, coś co się udało, ale efekt zamierzonych, długofalowych działań. Są dobre podstawy, pozostaje oczekiwać powtarzalności – zaczyna rozmowę Deptuła, który wrócił właśnie z drużyną ze zgrupowania w Turcji, a podczas poniedziałkowej Gali tygodnika „Piłka Nożna” pękał z dumy, kiedy przedstawiciele jego klubu, odbierali kolejne nagrody.
DOBRZE ZBUDOWANY ZESPÓŁ
Na razie wygląda to na bardzo dobrą pracę przy jednak dużej dozie szczęścia. Półtora roku temu Jagiellonia desperacko broniła się przed spadkiem, a w poprzednim sezonie z gry o tron na własne życzenie wyłączyli się Legia z Lechem.
Zarządzanie każdą firmą, a na pewno klubem sportowym, jest procesem. Żeby dostrzec efekty takiej pracy, potrzeba czasu. I taki dostali Adrian Siemieniec, Łukasz Masłowski oraz Wojtek Pertkiewicz. Dzięki każdemu z nich klub wkroczył na właściwą ścieżkę i nie był to w najmniejszym stopniu przypadek ani słabość pozostałych. Moim zadaniem jest także podtrzymać wdrożone już dobre praktyki, nie odchodzić od strategii nakreślonej przez Łukasza i Wojtka.
Brzmi pan mocno korporacyjnie, więc zapytam wprost: naprawdę nie myślał pan stojąc z boku, że tak Jagiellonia wygrała mistrza, jak wspomniane Legia, Lech czy Raków go przegrały?
Można powiedzieć, że inni byli słabsi, ale wolę narrację, że Jagiellonia była lepsza. Ale czy to przeczy tezie o dobrze obranej drodze? Zostawmy sezon mistrzowski, spójrzmy na obecny. Gramy z powodzeniem w pucharach, jesteśmy na trzecim miejscu, choć wielu rywali marzy o mistrzostwie. Czy to słabość innych? Nie, efekt dobrze zbudowanego przez nas zespołu. W każdym obszarze.
Szybko pan wsiąkł w nowe środowisko. Ledwie kilka tygodni, a już mówi pan o Jagiellonii w pierwszej osobie; zdobyliśmy, osiągnęliśmy…
To chyba dobrze, że w ten sposób myślę o swojej pracy. Ale ma to też zabawny wymiar, bo od pierwszych dni mojego urzędowania odbierałem różne nagrody za zeszły rok, na które nie miałem przecież żadnego wpływu. Nie wynika to z chęci przypisywania sobie zasług poprzedników, po prostu mocno utożsamiam się z Jagiellonią.
JESTEM SAMODZIELNYM PREZESEM
Co ma do roboty prezes Jagiellonii?
Zanudziłbym pana, gdybym zaczął precyzyjnie odpowiadać. Wszystkim wydaje się, że prezes to gość, który siedzi na trybunie honorowej, popija whisky, pali cygara, czasami do kogoś zadzwoni. To żmudna, operacyjna praca, mecze są zwieńczeniem codzienności. Zaczyna się od drobnych rzeczy, jak akceptacja kosztów różnego rodzaju, wykonywanie przelewów, weryfikacja działań zaplanowanych przez poszczególne działy, jest tego mnóstwo. Są i rzeczy fundamentalne, mam na myśli funkcjonowanie akademii, pierwszego zespołu, plany marketingowe, etc. Ważnym elementem jest też współpraca z władzami lokalnymi, samorządem. Słowem: nie nudzę się.
Chodziło mi bardziej o pańską moc decyzyjną. Jagiellonia ma swoją specyfikę. Trener zbudował nie tylko mistrza, ale i swoją pozycję, dyrektor sportowy był zatrzymywany wszystkimi możliwymi sposobami i to się udało, jest wreszcie frontman, czyli Wojciech Strzałkowski, przewodniczący rady nadzorczej, szara eminencja klubu. I gdzie tam miejsce dla pana?
Nie ma czegoś takiego, że jestem malowanym prezesem i chcę to podkreślić z całą mocą. Udziałowcy, rada nadzorcza, czy wreszcie wspomniany Wojciech Strzałkowski dali mi duże emporium władzy. Jestem w stanie podejmować wszystkie decyzje samodzielnie, choć są opisane w statucie restrykcje prawne dotyczące sum, jakimi mogę dysponować jako zarząd. Powyżej ustalonego limitu decyzje podejmuje rada nadzorcza, a po współpracy z nią wiele sobie obiecuję. Tak, pan Strzałkowski jest frontmanem, bo jest człowiekiem znanym, a przy Jagiellonii trwa od początku przemian w tym klubie, czyli od 22 lat. Przeżył wiele wzlotów, upadków, dlatego ten ostatni rok wynagrodził wiele wcześniejszych problemów, dokładania własnych pieniędzy do klubu. Wracając do pytania, jestem samodzielnym prezesem.
Raków pokazuje, że to stanowisko być może w ogóle nie jest potrzebne. Jest właściciel, długo nikt, trener, długo nikt. I właściwie moc decyzyjna zamyka się w tych dwóch osobach.
U nas tego nie ma, a Rakowa nie chcę oceniać, bo każdy wybiera swoją drogę. Nie da się ukryć, że właściciel i trener w Częstochowie to bardzo mocne osobowości.
Goncalo Feio w Legii też tak by chciał…
W Białymstoku panują zupełnie inne relacje, są w dużej mierze przyjacielskie. Trener Siemieniec ma krótką drogę dostępu do Wojtka Strzałkowskiego, innych członków rady nadzorczej, Łukasz Masłowski zresztą też. Ale mimo to zachowujemy hierarchiczność. Jesteśmy zespołem, każdy ma swoją działkę do zrobienia.
LECHIA JEST REKOMENDACJĄ
Wywodzi się pan z biznesu, więc mniemam, że ściągnięto pana do Jagiellonii po to, by przede wszystkim pozyskiwał pan kasę od tego biznesu.
To jeden z elementów. Oprócz samych kontaktów, bo rzeczywiście relacji biznesowych mam sporo, stoi za mną spory czas zarządzania organizacjami. Pracowałem w Polsce, zagranicą, prowadziłem biznesy w Chinach, Indiach, doświadczenia mi nie zabraknie. Tym bardziej że przechodziłem szczeble od najniższego stopnia w firmie do zarządzania dużymi zespołami. Myślę, że kompetencje menedżerskie były elementem kluczowym przy zatrudnianiu mnie do Jagiellonii.
Proszę wybaczyć, ale czy Lechia Gdańsk w CV, a stał pan na czele tego klubu, to naprawdę dobra rekomendacja?
A ja uważam, że Lechia jest najlepszą rekomendacją. Kto przeżył to oko cyklonu, a tak było w czasie mojej pracy w Gdańsku, to w Jagiellonii, gdzie nie ma problemów finansowych, a wszystko jest poukładane, można normalnie zarządzać klubem w sposób zorganizowany i przemyślany. Niech mi pan wierzy, w Lechii wszystko zmieniało się z minuty na minutę, co rusz wyskakiwały nowe problemy. Doświadczenia tam zdobyte można liczyć razy cztery w stosunku do spokojnych organizacji.
Ten chaos nie ciąży na pańskim dorobku?
Nie. Od półtora roku jest nowy właściciel, wszystko, co starałem się robić, było gaszeniem pożarów, ale mimo to zbudowałem dobre relacje z miastem, kibicami, choć czasu nie było wiele. Postrzegam to jako sukces, że klub ten nie rozpadł się jeszcze przed sprzedażą. Utrzymanie w gotowości tej nielicznej załogi, która nie dostawała pensji terminowo, było sporym wyzwaniem i pokazuje moją menedżerską wartość. Nie zapominajmy, że po tym czasie Lechia wróciła do Ekstraklasy, więc i sportowo nie było najgorzej. Duży szacunek dla ekipy, pracowników klubu, która pomimo trudności się nie poddała.
DROGIE HOBBY
Może należało wywiad zacząć od pytania: kim pan jest, panie Deptuła?
W futbolu jestem od 2016 roku, kiedy pracowałem w firmie będącej sponsorem czterech klubów Ekstraklasy – Legii, Lecha, Wisły i Lechii. Zacząłem bywać na meczach i wchodzić w ten biznes. Znam się na rynku konsumenckim, wiem, jakie mechanizmy rządzą tymi grupami, więc pomyślałem, że mogę to przenosić na klub. Wcale nie traktuję kibiców jako tych, którzy chcieliby jak najwięcej za jak najniższą cenę. Jest mi bliżej do słów wypowiedzianych ostatnio przez trenera Siemieńca, że ludzie przychodzą na stadiony poświęcając swój czas i niemałe wcale pieniądze. To drogie hobby. Kibiców opisałbym w ten sposób, że są niezwykle lojalni, ale mocno przy tym kapryśni. Naszą rolą jest dostarczyć im rozrywkę, emocje i nie zniechęcić do siebie. Dobrze robią to kluby w Stanach Zjednoczonych, mam na myśli inne niż piłka nożna dyscypliny, patrzę także na Legię i rozwój, jaki odnotował ten klub przez ostatnie półtora roku. Mecz jest centralnym punktem wydarzenia, ale wokół są inne, te rozrywkowe.
Wydaje mi się, że idzie pan prosto w pułapkę, patrząc na inne kluby przez pryzmat warszawskiej bańki. Wielu tak w futbolu myślało i rozbili się ze swoimi pomysłami.
Nie musi mnie pan przekonywać, że Białystok nie jest Warszawą, jeśli chodzi o zasobność portfela. To oczywiste, że w stolicy jest wiele centrali spółek, które chętnie wydają pieniądze, ale w Białymstoku mamy bardzo oddaną, ofiarną społeczność. Więc nie uważam, żeby Warszawa była w czymś lepsza od Białegostoku, jeśli mówimy o futbolu. Chcę pokazać, że będziemy grać jak równy z równym, choć skala jest nie do porównania, kiedy zestawiamy dwumilionową metropolię i 300-tysięczne miasto. Kiedy popatrzymy szerzej, jest całe Podlasie, dla którego Jagiellonia jest ważnym elementem społecznym. Na początku stycznia odbyła się gala z udziałem biznesu, przedsiębiorców, urzędników. Niech mi pan wierzy: wszyscy są za Jagiellonią. Oczywiście nie mamy konkurencji sportowej, ale rodzi to pewne zobowiązanie, któremu będziemy starali się podołać.
CHCĘ MIEĆ SWÓJ MODEL
Wszyscy są za Jagiellonią, a kiedy przychodzą mecze w Lidze Konferencji, gdzie drużynie idzie wyśmienicie, na stadionie są połacie pustych krzesełek…
Nie dramatyzujmy, nie było aż tak źle. Zresztą to nie jest wcale proste wypełnić stadion za każdym razem. Gdyby było, wszyscy korzystaliby z tego samego schematu działania. W Białymstoku, opieram się na wyczuciu, jeszcze nie wytworzyła się moda na Jagiellonię, która byłaby adekwatna do ostatnich sukcesów. Jak już wspomniałem, mocno obserwuję Legię, pamiętam 2016 rok, kiedy grała w Lidze Mistrzów, i nie na wszystkich meczach w sezonie był pełen stadion. To efekt wieloletniej pracy, budowania wizerunku klubu w oparciu o sukcesy. Mamy to w Wiśle Kraków. Nie ma sukcesów, ale ludzie przychodzący na stadion pamiętają je z ery Bogusława Cupiała. W Jagiellonii minęło zaledwie kilka miesięcy od mistrzostwa.
Nie po raz pierwszy odwołuje się pan do Legii. Który model zarządzania jest panu bliższy – Bogusława Leśnodorskiego czy Dariusza Mioduskiego?
Każdy z tych modeli ma plusy i minusy. U Darka nastąpiła stabilizacja, u Bodka wiele rzeczy odbywało się na tak zwanym spontanie, choć efekty były i tu, i tu. Najlepiej być pośrodku.
Będzie pan stabilnym prezesem, który od czasu do czasu wjedzie deskorolką do gabinetu?
Czasami tak trzeba. Ale serio mówiąc, najlepiej jeśli nie będę podążał drogą Darka, Bodka czy nawet Wojtka Pertkiewicza, chcę mieć swój własny model zarządzania. Zależy mi na wprowadzeniu elementów zarządzania organizacją, choć nie mówię o robieniu z Jagiellonii korporacji, ale porządek jest bardzo ważny. Zresztą korporacje nie są tylko złem, uczą organizacji pracy, porządku. Wracając do wątku, zdaję sobie sprawę, że klub nie jest firmą jak każda inna. Klub to firma, tyle że inna. Tutaj dzień meczowy wywraca całą organizację, funkcjonuje się w zupełnie innym trybie, pracownicy muszą podporządkować cały swój czas, najczęściej w weekendy. Wyjazdy również wymagają dyspozycyjności, a to już nie jest korporacja.
BUDOWANIE PODSTAW
To chyba duży atut, że jest pan z Podlasia, dzięki temu łatwiej się pracuje.
Pochodzę z Łomży. W Białymstoku mieszkałem od 15 roku życia, od szkoły średniej, znam to środowisko, ludzi związanych z Jagiellonią także. Sądzę, że był to jakiś plus przy mojej kandydaturze na prezesa, tym bardziej że pracowałem w jednej z firm, która była w portfolio obecnych właścicieli Jagiellonii.
Mam dla pana złą wiadomość. Jest pan swój, szanują pana, ale nawet jeśli pan opracuje najgenialniejszą strategię, w opinii kibiców będzie pan tak dobry jak ostatni mecz Jagiellonii…
Oczywiście. Pierwsza drużyna napędza cały klub. Bez jej sukcesów trudno będzie przyciągnąć ludzi na stadion, a do budżetu zdobyć dodatkowe środki publiczne czy prywatne. Mamy teraz czas na stabilizację. Może nie będziemy co roku mistrzem Polski, choć życzę sobie tego bardzo mocno, ale chciałbym regularnych występów w europejskich pucharach. Tym na pewno przyciągniemy kibiców na stadion, zbudujemy podstawy.