Polska jest faworytem baraży
Gdy był małym chłopcem marzył o występach we włoskiej Serie A. To marzenie Tomasa Ujfalusiego się spełniło, kilka innych też, bo poznał smak wielkiego futbolu w klubach i reprezentacji Czech, której był kapitanem.
Chyba spokojnie możesz powiedzieć, że miałeś piękną karierę?
Oczywiście, że tak – mówi Tomas Ujfalusi. – Występowałem w wielkich zespołach, biłem się o wielkie cele i udało mi się coś wygrać. Dobrze wszedłem w seniorski futbol w Sigmie Ołomuniec i potem nie miałem problemów w ligach znacznie mocniejszych od czeskiej – niemieckiej, włoskiej, hiszpańskiej, tureckiej. Gdy byłem zdrowy u każdego szkoleniowca grałem, bo dawałem piłkarską jakość. Od najmłodszych lat podchodziłem do piłki profesjonalnie, uczyłem się języków, dużo trenowałem i jak widać się opłacało. Marzyła mi się gra w Serie A, w moich juniorskich czasach najlepszej lidze świata, ale zanim tam trafiłem wykazałem się w Bundeslidze. W Niemczech od razu byłem gotowy na pierwszą jedenastkę i szybko zdobyłem szacunek kibiców Hamburger SV. W każdym klubie zostawiłem po sobie ślad, w HSV na przykład dołożyłem cegiełkę do triumfu w Pucharze Ligi Niemieckiej. Cały czas mam też przed oczami potyczki Fiorentiny z Juventusem, gdy stadion we Florencji szalał po zwycięstwach i jak witano nas na lotnisku po wielkich meczach. Z Atletico Madryt wygrałem Ligę Europy, zdobyłem Superpuchar Europy, z Galatasaray byłem mistrzem Turcji. Jestem dumny ze swojej reprezentacyjnej kariery, szkoda tylko półfinału Euro 2004 z Grecją. Do dziś nie pogodziłem się z porażką, ale trzeba przyznać, że rywal grał niemal perfekcyjnie w defensywie.
Serie A ekscytowała cię od najmłodszych lat, ponieważ byłeś obrońcą?
Tak. Na przełomie wieków Serie A była najlepsza na świecie. We Włoszech grali znakomici obrońcy, a trenerzy niesamowitą uwagę przywiązywali do taktyki. Nie ukrywam, że byłem nastawiony na Italię, ale z radością przystałem na ofertę Hamburgera SV, gdzie zrobiłem duże postępy. Trafiłem tam na super ludzi. Spędzałem mnóstwo czasu z Sergejem Barbarezem, wielokrotnym reprezentantem Bośni i Hercegowiny, miałem świetne relacje z innymi kolegami i cieszyłem się z każdego treningu oraz meczu. Przenosząc się do Fiorentiny znałem język włoski i wiedziałem co mnie czeka w tej lidze. Chciałem pokazać, że jestem klasowym piłkarzem i to się udało, tak jak w każdym innym zespole, w którym zagrałem.
Nie jesteś zdziwiony, że Hamburger SV utkwił w drugiej lidze?
Trzy lata temu HSV był jedynym klubem, który nigdy nie spadł z 1. Bundesligi, ale niestety doszło do degradacji. Po niej jeszcze nie udało się wrócić na najwyższy poziom. Liczę, że to nastąpi niedługo, ale na zapleczu niemieckiej elity panuje niesamowita rywalizacja i utkwiły tam również inne zasłużone marki jak Werder Brema, czy Schalke 04. Mój były klub ma piękny stadion, wspaniałych kibiców, ale wyniki muszą wywalczyć na boisku piłkarze.
Triumf z Atletico Madryt w finale Ligi Europy 2010 w Hamburgu miał dla ciebie szczególną wymowę?
Byłem szczęśliwy z udziału w finale i wygranej z Fulham, choć liczyłem, że przeciwnikiem Atletico będzie Hamburger SV. Hamburczycy ulegli jednak w półfinale zespołowi z Londynu i musiałem wraz z kolegami wziąć rewanż. Nie było łatwo, bo zwyciężyliśmy dopiero po dogrywce 2:1, a popis dał Diego Forlan, zdobywca obu bramek. Właśnie w Hamburgu poczułem pierwszy raz jak się gra przy tak licznej publiczności. Gdy grałem w Sigmie to czasami na naszych meczach, ale głównie gdy przyjeżdżała Sparta Praga, pojawiało się 15 tysięcy kibiców. Na HSV przychodziło znacznie więcej, a gdy rozgrywano derby z St. Pauli miasto ogarniało szaleństwo. Podobało mi się to bardzo, bo czułem jak przyjemnie jest być piłkarzem. To samo towarzyszyło mi w Fiorentinie, Atletico Madryt, Galatasaray. Przy okazji pozdrawiam polskich kibiców z Atletico Pena Polonia, bo jestem po wrażeniem ich oddania dla Los Colchoneros. Dla takich fanów warto grać.
Można powiedzieć, że przenosiny z Niemiec do Włoch były dla ciebie sporym sportowym przeskokiem?
Grałem regularnie w Hamburgu przez prawie cztery sezony, byłem podstawowym piłkarzem reprezentacji Czech, więc trudno bym się bał nowego wyzwania. Fiorentina po barażach wróciła do Serie A i sezon 2004-05 był dla niej wyjątkowo trudny, bo do ostatniej sekundy walczyliśmy o utrzymanie. Robiłem swoje na boisku, spełniało się moje największe marzenie. Trener Cesare Prandelli poświęcał mi dużo czasu. Dużo rozmawiał ze mną o taktyce, detalach i na pewno rozwinąłem się sportowo. We Florencji spędziłem cztery cudowne lata, okraszone występami w europejskich pucharach. W Pucharze UEFA w sezonie 2007-08 wyeliminowaliśmy Everton, PSV Eindhoven, ale niestety zatrzymaliśmy się w półfinale na Glasgow Rangers. Ze szkockim zespołem padły dwa bezbramkowe remisy i przegraliśmy konkurs karnych. Tę porażkę powetowałem sobie już w Atletico wygrywając Ligę Europy i Superpuchar Europy. Do Florencji przyjeżdżam czasami na mecze i wciąż rozpoznają mnie kibice Violi. Mam satysfakcję, że sprawdziłem się w Serie A z tak mocnymi zespołami jak AC Milan, Inter, AS Roma, Juventus, w lidze pełnej gwiazd światowego futbolu.
Trener Prandelli miał do ciebie słabość?
Tego nie wiem, ale to jest wielki trener i wspaniały człowiek, który wie jak podejść do piłkarzy. W karierze szkoleniowej pomaga mu, że był dobrym zawodnikiem, grał z gwiazdami i czuje futbol. Ja szanowałem wszystkich szkoleniowców i oni odwzajemniali ten szacunek, choćby Karel Brueckner, świetny selekcjoner kadry Czech, czy Fatih Terim, mój szef w Galatasaray. Trenerzy wiedzieli, że można na mnie liczyć. Nie ukrywam jednak, że najwięcej nauczył mnie Prandelli.
Grałeś we Włoszech, gdy w tamtejszym futbolu szalała afera korupcyjna. Odczułeś to na własnej skórze?
Nie jest łatwo zaczynać sezon z minus piętnastoma punktami, tak jak Fiorentina. Mimo to na mecie Serie A 2006-07 osiągnęliśmy szóste miejsce i awansowaliśmy do Pucharu UEFA. Gdyby nie ta kara dostalibyśmy się do Ligi Mistrzów. W Violi mieliśmy niesamowitych zawodników jak Luca Toni, Adrian Mutu, Fabio Liverani, grałem też z Christianem Vierim. Na pewno żałuję, że nie zagrałem w Lidze Mistrzów z Violą, ale znów nadrobiłem tę zaległość w barwach Atletico. Nie osiągnęliśmy sukcesów z tych rozgrywkach, bo za taki zapewne nie uznano 1/8 finału, raz też nie wyszliśmy z grupy, ale poszło nam świetnie w Lidze Europy. W drodze do triumfu rozprawiliśmy się choćby z Galatasaray, Valencią i Liverpoolem. Dysponowaliśmy ekipą z niesamowitą jakością. W bramce pięknie do dużej piłki wchodził David de Gea, na skrzydłach szaleli Simao Sabrosa i tragicznie zmarły w 2019 roku Jose Antonio Reyes, w ataku duet Sergio Aguero – Diego Forlan robił różnicę. Quique Sanchez Flores zbudował fundamenty pod wielkie Atletico Diego Simeone, które zadomowiło się w czołówce europejskiego futbolu. Czy ja mogę narzekać na swoją przygodę z futbolem? W Galatasaray grałem z Fernando Muslerą i Milanem Barosem, kumplem z reprezentacji Czech. Zresztą w drużynie narodowej była cała grupa wybitnych zawodników.
Co znaczyło dla ciebie zakładanie opaski kapitana czeskiej kadry?
To się wiąże z wielką odpowiedzialnością, a na pewno jest zaszczytem gdy ufają ci w reprezentacji. Uczucie gdy wyprowadzasz kadrę na mecz to coś trudnego do opisania. Zastąpiłem w tej roli kontuzjowanego Tomasa Rosickiego i chyba dałem radę.
Nie żałujesz rozstania z kadrą w 2009 roku?
Mieliśmy wtedy mnóstwo problemów, wybuchały skandale i uznałem, że dobrze zrobię opuszczając reprezentację. Nie ma co się rozwodzić na ten temat, a kibice chyba mnie zapamiętają głównie z dobrych występów.
Czechy powinny wygrać Euro 2004?
To był nasz świetny turniej, jeden z najlepszych w dziejach czeskiej reprezentacji. Graliśmy wielki futbol, ale nie mogliśmy przełamać defensywy Greków w półfinale. Trzeba jednak oddać ekipie prowadzonej przez Otto Rehhagela, że broniła znakomicie. W ćwierćfinale pokonała Francję, w półfinale nas, w finale Portugalię, każdego po 1:0. Taka jest piłka, raz się wygrywa atakiem, raz obroną. A nasza kadra z turnieju z Portugalii sprzed osiemnastu lat była świetnym połączeniem rutyny z młodością. Nieudane i pechowe Euro 2000, potem przegrane eliminacje mundialu 2002 wzmocniły team psychicznie. Na portugalskich boiskach osiągnęliśmy szczyt formy i dziś z perspektywy czasu wydaje mi się, że lepiej można było wypaść w finałach mistrzostw świata w Niemczech. Ja zagrałem słabo, popełniłem błędy w spotkaniu z Ghaną, dostałem w nim czerwoną kartkę i spotkanie z Włochami na stadionie w Hamburgu przyszło mi oglądać z trybun. Strasznie mi zależało na udziale w tym prestiżowym meczu, lecz zawaliłem i sam się z niego wyeliminowałem.
Działasz obecnie w piłce nożnej?
Pracuję przy czeskiej kadrze U-20 i udzielam się jako ekspert telewizyjny, głównie przy okazji Ligi Mistrzów.
Jak oceniasz szanse Czech na wejście do finałów mistrzostw świata w Katarze?
Na pewno nie stoimy na straconej pozycji w konfrontacji ze Szwecją, a w razie wygranej czeka nas starcie z Polską, która nie musi rozgrywać meczu z wykluczoną Rosją. Wychodzi na to, że jesteście faworytem tej części drabinki play-off, przede wszystkim ze względu na Roberta Lewandowskiego. Napastnik Bayernu Monachium to według mnie najlepszy piłkarz świata ostatnich trzech lat. Jestem pod wrażeniem tego co potrafi i jak długo utrzymuje się w znakomitej formie. Z nim w składzie grając na swoim obiekcie jesteście w stanie pokonać każdego. Ubolewam, że te baraże zostaną rozegrane wtedy, gdy na Ukrainie dzieją się straszne rzeczy, giną niewinni ludzie, trwa okrutna wojna. Takie coś nie powinno mieć miejsca w XXI wieku i wierzę, że znów, oby jak najszybciej, zapanuje pokój.
JAROMIR KRUK
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (12/2022)