Polacy za granicą: Jak przebić się na obczyźnie?
Polscy trenerzy nie są cenieni poza naszym krajem. Od wielkiego dzwonu zdarza się, że przejmują zagraniczny zespół. Historia Łukasza Bortnika tej opinii nie zmienia, ponieważ nie jest on pierwszym szkoleniowcem. Za to jest trenerem przygotowania fizycznego, który na obczyźnie radzi sobie co najmniej dobrze, a Hapoel Beer Szewa, gdzie jest zatrudniony, zdobył pod koniec maja mistrzostwo Izraela. Po morderczym sezonie.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Nie można powiedzieć, że do Izraela trafił przez przypadek. Po prostu znalazł się w dobrym miejscu i w odpowiednim czasie. Poza tym, że jest trenerem specjalizującym się w przygotowaniu fizycznym, pełni również funkcję przedstawiciela firmy GPSports. Zajmuje się ona sprzedażą technologii, która dokładnie mierzy wiele wskaźników, dzięki którym sztab szkoleniowy ma kompletną wiedzę na temat każdego zawodnika. Przekłada się to na dobranie odpowiedniego treningu do rozwoju poszczególnych parametrów fizycznych i zdolności motorycznych czy też na przykład ograniczenie liczby kontuzji w zespole – w skrócie pozwala zarządzać obciążeniami treningowymi.
Otwarte umysły
W Warce do sezonu przygotowywał się Hapoel Beer Szewa, Bortnik przyjechał zaprezentować produkt. Traf chciał, że razem z zespołem na zgrupowanie przyleciała Alona Barkat. Postać to nietuzinkowa, nie tylko dlatego, że będąc kobietą, jest właścicielką klubu piłkarskiego, co przecież w świecie futbolu zbyt często się nie zdarza. Hapoel kupiła w 2007 roku za niespełna 1,5 miliona euro, wtedy borykał się z kłopotami finansowymi, w dodatku występował na zapleczu izraelskiej ekstraklasy. Mówiąc wprost – nic nie znaczył. Natomiast w zakończonym niedawno sezonie został mistrzem. Drugi raz z rzędu, do 2016 roku na tytuł czekano od 1976, równe 40 lat, zagrał w Lidze Europy, był krok od awansu do Ligi Mistrzów. Nieprzypadkowo więc zapracowała sobie na przydomek: królowa Beer Szewy.
– Na zgrupowaniu rozmawialiśmy godzinami, Alonie pomysł na podejście do przygotowania fizycznego spodobał się szybko. Wszyscy obywatele Izraela są bardzo przyjaźni, komunikatywni, rozmawiając z panią prezes, absolutnie nie czułem żadnego dystansu, jak to zwykle bywa w relacjach na linii szef – pracownik – wspomina Bortnik. – Odkąd Alona steruje klubem, powstał nowy stadion na 16 tysięcy miejsc, za chwilę oddany do użytku zostanie ośrodek treningowy.
Rozmowy były o tyle ułatwione, że Hapoel uchodzi za klub nowoczesny, chętnie korzystający z nowinek technologicznych. Nie jest przesadnie bogaty, rok temu budżet wynosił około 12 milionów euro, w Izraelu znaleźć można kluby z grubszymi portfelami. Otwartość na niekonwencjonalne rozwiązania bierze się prawdopodobnie stąd, że mąż królowej Beer Szewy działa w branży IT. Na tyle sprawnie, iż dorobił się miliardów, więc co jak co, ale rodzina Barkat akurat nowoczesne technologie potrafi docenić. Bortnik zatem najpierw latał do Izraela kilka razy w roku, koordynował wprowadzenie projektu, a że współpraca układała się, jak należy, otrzymał propozycję stałej pracy z zespołem. Podjęcie decyzji o opuszczeniu Polski wbrew pozorom nie przyszło łatwo. W tym samym czasie na skorzystanie z oferty firmy reprezentowanej przez Bortnika zdecydowała się Legia Warszawa. Sprawa potoczyła się podobnie jak z Hapoelem, bo po pewnym czasie mistrzowie Polski zaproponowali Łukaszowi dołączenie na stałe do sztabu szkoleniowego.
– Z trenerem przygotowania fizycznego Legii Sebastianem Krzepotą nadawaliśmy na tych samych falach, też chętnie korzysta w pracy z technologii – mówi Łukasz. – Wybrałem jednak Izrael, ponieważ chciałem spróbować czegoś nowego. Wcześniej siedem lat pracowałem w Polsce, choćby w Widzewie Łódź czy Cracovii, potrzebny był mi impuls, chciałem coś zmienić. Choć wątek finansowy też odegrał tu rolę, mimo że propozycja z Legii w naszych warunkach była naprawdę atrakcyjna. Jechałem tam z pewnymi obawami, wiadomo, Izrael uchodzi za niespokojne państwo. Pierwszego dnia w hotelu dopytywałem w recepcji, czy mogę wyjść na miasto na kawę, czy wrócę w jednym kawałku. Kobieta zrobiła tylko duże oczy. Bo, proszę mi wierzyć, nie spotkałem się z żadną niebezpieczną sytuacją. Co więcej, jest to kraj niesłychanie tolerancyjny. Niby Żydzi z Arabami nie darzą się sympatią, ale w codziennym życiu w ogóle tego nie da się zaobserwować. Na porządku dziennym jest widok Arabów modlących się na ulicy, nikomu to nie przeszkadza. A jeśli chodzi o klimat, kuchnię, dostęp do wody, plaże – niewiele miejsc na świecie może równać się z Izraelem. Standard życia jest naprawdę wysoki. Rozmawiałem na ten temat z Ludovikiem Obraniakiem, który jeszcze niedawno był zawodnikiem Maccabi Hajfa, twierdził, że pod tym względem jest tu lepiej niż w Niemczech. Kontrakt podpisałem do czerwca 2019 roku.
Nietania impreza
W polskiej ekstraklasie z systemu GPS monitorowania piłkarzy korzysta tylko Legia. Inne kluby, nie wszystkie, wyrażają zainteresowanie, jak choćby ostatnio Śląsk Wrocław czy Górnik Zabrze. Niemniej nabycie sprzętu nie jest tanią imprezą, jeden nadajnik (jeśli czytelnicy „PN” widzieli zdjęcia z treningów mistrzów Polski ubranych w charakterystyczne pajączki, właśnie o to urządzenie chodzi) to koszt 2 tysięcy dolarów. A że zazwyczaj zawodników w kadrze jest około 25, wychodzi okrągła sumka, blisko 190 tysięcy złotych. Zapewne każdy klub ekstraklasy może pozwolić sobie na taki wydatek, ale znajdzie sto pilniejszych celów, na które lepiej przeznaczyć pieniądze. Inna sprawa, że sprzęt można wypożyczyć i rozłożyć płatność na raty. Właśnie z takiego rozwiązania korzysta Legia.
– Jechałem taksówką z Łazienkowskiej na lotnisko, gdyż miałem prezentację monitoringu w reprezentacji Węgier. Kierowca zapytał mnie, co wiozę, odpowiedziałem, że urządzenie, które sprawi, iż Legia awansuje do Ligi Mistrzów – uśmiecha się Bortnik. – Ale już na poważnie, w pracy trenera przygotowania fizycznego czasem nam coś się wydaje, monitoring sprawia, że mamy pewność. Mało tego, to, co się tylko wydaje, często okazuje się nieprawdą. Sam to przerabiałem. Poza tym system nie jest rewolucyjnym rozwiązaniem, w Bundeslidze czy Premier League jest standardem. Tak warto na to patrzeć. Niedawno FIFA zezwoliła na używanie urządzeń w trakcie meczów, więc znamy wszystkie parametry zawodników nie tylko w trakcie treningów, ale także walki o punkty, gdzie rywalizacja idzie już na całego.
Bortnik ma doświadczenie w pracy z piłkarzami z Polski i Izraela, więc grzechem byłoby nie pokusić się o porównanie poziomu wytrenowania zawodników w obu ekstraklasach: – Liga izraelska jest bardziej techniczna, polska – bardziej atletyczna. Maor Melikson opowiadał mi, że nie mógł się nadziwić, że u nas piłkarze niemal po każdym treningu szli jeszcze na siłownię. Mam dostęp do wyników zawodników z czołowych lig europejskich i to nie jest tak, że piłkarz z polskiej ligi mało biega. Wręcz przeciwnie, biegamy dużo. Choć często dużo oznacza niepotrzebnie. To w ogóle jest nasz problem, jak zespół przegrywa, wyrok zapada w mgnieniu oka: na pewno jest źle przygotowany pod względem fizycznym. Tymczasem problem jest złożony. Drużyna funkcjonuje jak jeden organizm. Żeby wejść na najwyższy poziom, wszyscy piłkarze muszą dobrze biegać, mieć świadomość taktyczną, aby wiedzieć, kiedy i jakim tempem ruszyć za akcją czy doskoczyć do przeciwnika, i muszą być przygotowani do gry pod względem technicznym. Bo jak piłka ci odskoczy, musisz wykonać dodatkowe ruchy, które po pierwsze spowalniają grę, a po drugie powodują, że niepotrzebnie tracisz siły i wydatkujesz cenną energię. Kiedy tylko jeden zawodnik odstaje od reszty, nie nadąża z przesuwaniem, nie panuje odpowiednio nad futbolówką, zaczyna się problem, ponieważ kolejny piłkarz musi naprawić jego błędy i przez to wykonać dodatkową pracę. Tak to się nakręca. Jeśli zespół jest mocny pod względem piłkarskim oraz taktycznym, jest w stanie skutecznie zamaskować drobne braki w przygotowaniu fizycznym.
Tajemnicza intensywność
Skoro w polskiej ekstraklasie dużo się biega, dlaczego nie było tego widać w meczu reprezentacji młodzieżowej Marcina Dorny, której skład tworzyli zawodnicy głównie z naszej ligi, z Anglią na niedawno zakończonych młodzieżowych mistrzostwach Europy? Odpowiedź jest prosta, zamyka się w słowie odmienianym ostatnio przez wszystkie przypadki – chodzi o intensywność. Do przygotowania fizycznego kadry młodzieżowej pan Łukasz nie chce się odnosić, natomiast zwraca uwagę na badania naukowe. Mówią one, iż w ciagu ostatnich 12 lat całkowite dystanse pokonywane przez zawodników w trakcie meczów nie wzrosły w szczególny sposób, za to w obrębie tych samych pokonanych przez piłkarzy kilometrów, zdecydowanie skoczyło tempo gry, liczba sprintów, maksymalna prędkość biegu, krótko mówiąc – właśnie intensywność. Wzrost to 30 procent!
– W największym skrócie na obciążenie składają się między innymi objętość oraz intensywność. Objętość treningowa to dystanse pokonywane przez zawodników oraz czas trwania zajęć, całkowita liczba serii oraz powtórzeń. Intensywność mierzona jest za pomocą uzyskiwanej prędkości biegu, poboru tlenu, dystansu sprintu i szybkiego biegu oraz czasu spędzonego powyżej określonej wartości tętna, najczęściej 90 procent tętna maksymalnego – wyjaśnia Bortnik. – Właśnie w tym kierunku zmierza nowoczesny futbol i pod tym kątem trzeba pracować z zawodnikami w Polsce. I nie tylko w wieku seniora, ale przede wszystkim znacznie wcześniej, choć oczywiście z głową, młode organizmy rozwijają się w różnym tempie, bo właśnie tam brakuje pracy interwałowej, która adaptuje organizmy do tolerowania czynności o wysokiej intensywności. Chodzi więc o umiejętne podnoszenie zdolności wysiłkowych zawodników. Inaczej piłkarz nie będzie gotowy do gry na najwyższym poziomie pod względem fizycznym. Zresztą nie tylko, gdyż często mamy do czynienia z wadami postawy u zawodników. Jeśli spojrzymy na gracza, który wyszedł z akademii w Anglii, takiego problemu nie dostrzeżemy, ale kiedy do Premier League trafia zawodnik ze słabszej ligi, najczęściej wymaga korekty. To nie jest więc tak, że w naszym kraju brakuje talentów. W ciągu ostatnich kilku lat świadomość polskich piłkarzy zdecydowanie wzrosła, przywiązują wagę do diety, indywidualnych zajęć, pracy z psychologami, regeneracji i odnowy biologicznej. I bardzo dobrze, zawodnicy muszą być cały czas edukowani, od najmłodszych lat. Nie można im też dawać wyboru w ważnych kwestiach związanych z treningiem, monitoringiem czy regeneracją, gdyż istnieje spore ryzyko, że podejmą taką decyzję, która nie do końca nas usatysfakcjonuje. Młody gracz, wchodzący do zespołu, zrobi wszystko, co każe mu trener, ale ci doświadczeni, mający za sobą wiele występów w lidze, nawet w reprezentacji, których ego, często słusznie, zdążyło urosnąć, niekoniecznie spojrzą na zmiany przychylnym okiem.
Natężenie
Hapoel w zeszłym sezonie rozegrał ponad 60 meczów. Olbrzymia dawka, jakby dwa sezony ligowe zamknąć w jednym. Na tę sumę złożyły się spotkania w europejskich i krajowych pucharach, oczywiście też w izraelskiej ekstraklasie. Bortnik wylicza, że łącznie piłkarze byli w pracy przez 49 tygodni, przy czym w 40 procentach tychże tygodni grali dwa lub więcej meczów. Co więcej, jako że w Izraelu klimat jest sprzyjający, nie ma tam przerwy zimowej w rozgrywkach. Z problemem dużej liczby spotkań w sezonie zmagają się także polskie kluby, zwłaszcza te występujące w Europie. Legia w rozgrywkach 2016-17 rozegrała 53 mecze, ale szybko wypadła za burtę Pucharu Polski, natomiast w sezonie 2015-16 mowa o 57 spotkaniach, Lech Poznań z kolei w minionym na boisko wychodził 45 razy, ponieważ nie brał udziału w rozgrywkach pod egidą UEFA, ale w 2015-16 – 57. A jako że polskie kluby zmagania w europejskich pucharach zaczynają pod koniec czerwca, natomiast poprzednie rozgrywki ekstraklasy zakończyły się 4 czerwca, podniosły wniosek, iż sezon powinien się kończyć najpóźniej 20 maja. Czy z punktu widzenia trenera przygotowania fizycznego jest to dobry pomysł, czy to tylko gadanie dla gadania?
– Krótki okres przygotowawczy, naturalnie mądrze zaplanowany z właściwą równowagą między pracą a wypoczynkiem, ze szczególnym zwróceniem uwagi na intensywność zajęć, pozwoli na odbudowanie zespołu pod względem fizycznym. U piłkarzy ważna jest jednak też głowa i sfera psychiczna. W krótkim czasie trudno podnieść się mentalnie, zresetować, odświeżyć umysł – przekonuje pan Łukasz. – Zawodnicy nie są maszynami, nie powinni tak szybko wracać do rutyny, muszą mieć czas na regenerację, dlatego jeśli sezon w Polsce będzie kończył się wcześniej, wszyscy na tym skorzystamy.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W 27. NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”