Plan pięcioletni. Pożegnanie z selekcjonerem
Po 50 meczach ze stanowiska odchodzi Adam Nawałka. Odchodzi selekcjoner, który żadnego pucharu nie zdobył, do osiągnięć Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka nie nawiązał, ale który wygrał dwukrotnie eliminacje dużych turniejów i pokonał Niemców, który był o włos od medalu mistrzostw Europy, ale też poległ na końcu w stylu, jakiego nikt po nim i jego drużynie się nie spodziewał. Dlatego odchodzi.
ZBIGNIEW MUCHA
Decyzję o tym ogłoszono w ubiegły wtorek. Popłynęły zewsząd skądinąd zasłużone słowa podziękowania za lata wytężonej pracy. Wcześniej padały zarzuty kompromitacji, bezradności, szamotania się, braku przejrzystej koncepcji, rozpaczliwych prób ratowania czegokolwiek. Dziś, po sympatycznym pożegnaniu, jakby wszystko co złe było powoli wypierane ze świadomości i wspierane trelem, że może jednak nie, że może za szybko, że poczekajmy, że nie ma nikogo lepszego…
Czy znajdzie się ktoś lepszy – to się okaże. Niemcy, stanowiący dla nas sportowy i nieosiągalny mimo wszystko wzorzec, postanowili nie szukać. Zostawili na stanowisku Joachima Loewa, co stało się koronnym argumentem „za” dla stronników Nawałki. Zostawmy Niemców – jeżeli doszli do wniosku, że trzymanie na boisku Thomasa Muellera, pominięcie w powołaniach Leroya Sane (to w skali mikro) i przegranie dwóch kolejnych dużych imprez (skala makro) to niewystarczający dowód trenerskiej winy – ich sprawa. Naszą jest spojrzenie obiektywne na pięciolatkę ustępującego selekcjonera reprezentacji Polski.
NAJPIERW BYŁ OIOM
Ów plan nie zakładał pięciu lat, miał być dłuższy. Inna sprawa, że kiedy w październiku 2013 roku rozpoczynała się jego misja, niewielu zakładało jej powodzenie. Tymczasem nową, kolejną umowę do podpisu trener otrzymał już w lipcu 2016 roku po świetnym występie na mistrzostwach Europy, a zakładała ona automatyczne przedłużenie w przypadku wygranych kwalifikacji MŚ właśnie do końca mundialu, co zresztą nastąpiło. Czas miał pokazać – co dalej.
Po krachu w eliminacjach World Cup 2014 reprezentacja niczym wrak tkwiła w głębokim rowie. Czy był to już oddział intensywnej terapii, czy dopiero zastanawianie się nad wezwaniem karetki – mniejsza o to. Waldemar Fornalik uznany został za winnego fiaska całej operacji i dopiero czwartego miejsca w grupie, wezwano zatem ratownika, w którego kompetencje wielu powątpiewało. Poza przerażonym wizją schodzącego pacjenta Zbigniewem Bońkiem.
Sześć zwycięstw, trzy remisy, jedna porażka – tak wyglądał pierwszy, punktowy, etap pracy z kadrą wyjętego z Górnika Zabrze szkoleniowca. Jego symbolem stało się pierwsze w historii zwycięstwo nad reprezentacją Niemiec, wówczas mistrzem świata. Turniej finałowy we Francji był kolejnym popisem selekcjonera, choć przecież nie wszystko układało się po jego myśli. Musiał tasować bramkarzami, Robert Lewandowski miał problem ze skutecznością, Arkadiusz Milik podobnie, obaj w całym turnieju strzelili po jednym golu. Nie przypominali zimnokrwistych morderców z francuskich przedbiegów. Nawałka musiał inaczej rozłożyć akcenty, ale dzięki dobranej taktyce, trafnym powołaniom, konsekwencji, niewiarygodnej wręcz solidności, polska defensywa nie notowała słabych punktów i – co najważniejsze – nie traciła goli. Porażka w serii rzutów karnych z późniejszym mistrzem Europy zagwarantowała ekipie królewskie powitanie w kraju.
KARYKATURA DRUŻYNY, JAKĄ ZNALIŚMY
Perfekcjonista w pracy, który dbałość o szczegóły wyniósł do miary wcześniej niespotykanej. Tytan pracy, który tego samego wymagał od swoich współpracowników. Uwielbiany, choć zamknięty w swoim świecie. Kolejne eliminacje również przeszedł triumfalnie, z pięciopunktową przewagą nad drugą w tabeli Danią, tyle że na wizerunku reprezentacji pojawiały się pierwsze rysy. Wielu kibiców (dziennikarzy, ekspertów – także) uległo mirażowi, że oto mamy do czynienia z wielką drużyną, która po każdym potknięciu potrafi odzyskać równowagę. Tak było po remisie z Kazachstanem, po alkoholowej aferze w hotelu, po męczarniach z Armenią i wreszcie po potwornym ciosie zainkasowanym w Kopenhadze.
To były sygnały ostrzegawcze, rachunek został wystawiony już na mundialu. W meczu z Senegalem i Kolumbią reprezentacja Polski to była niestety karykatura drużyny, którą pamiętaliśmy z najlepszych momentów kwalifikacji. Mimo zawziętego testowania przed turniejem ustawienia z trójką obrońców, na inaugurację nie tylko wybiegliśmy starym systemem, ale też starą gwardią, która wcześniej nie zawodziła, ale teraz okazała się nieudolna do bólu. A potem było jeszcze gorzej; paniczne zmiany składu i taktyki zaowocowały rozbiciem przez Kolumbię. Mistrzostwa przerosły trenera, który na domiar złego starał się być konsekwentny w zeznaniach, w związku z czym utrzymywał, że zespół został należycie przygotowany, a zadecydowały zwyczajnie mniejsze umiejętności indywidualne. Po dwóch porażkach w kiepskim stylu selekcjoner nie zdobył się na samokrytykę, co musiało niepokoić. Dopiero po powrocie z mundialu, w Warszawie, przyznał się do błędów personalnych: – Nie osiągnęliśmy zakładanego celu i w bardzo krytyczny sposób podchodzę do tego, co się wydarzyło. Zdaję sobie sprawę, że nie spełniliśmy oczekiwań i biorę pełną odpowiedzialność na siebie.
SPADEK – DOBRO CZY PROBLEM?
Tyle wyniki. Notowania jego drużyny w ciągu kilku lat poszły w górę, na mundialu byliśmy losowani z pierwszego koszyka. To fakty niepodważalne. Pozostaje pytanie o jakość drużyny.
Czy Nawałka, pod względem personalnym, faktycznie zastał po Fornaliku spaloną ziemię? W kończącym niefortunne eliminacje MŚ 2014 meczu z Anglią (0:2 na Wembley) w wyjściowym składzie biało-czerwonych wybiegli między innymi: Wojciech Szczęsny, Kamil Glik, Artur Jędrzejczyk, Jakub Błaszczykowski, Grzegorz Krychowiak, Robert Lewandowski, a na zmiany weszli Sławomir Peszko i Piotr Zieliński (zwyczajowo pewniakiem u WF był także Łukasz Piszczek). W sumie sami dobrzy znajomi z Euro 2016 i MŚ 2018, czyli z drużyny firmowanej już przez następcę Waldka Kinga. Nawiasem mówiąc – zwycięska wówczas w grupie Anglia miała w składzie tylko dwóch piłkarzy, którzy w ogóle załapali się do kadry zabranej przez Garetha Southgate’a do Rosji…
Nawałka sprawdził w sumie 80 zawodników. Powołał więcej, tylu u niego zagrało. Skład wizytowy, jak ustaliliśmy, oparł na drużynie, która była w dużej mierze już wcześniej wyselekcjonowana. Niemniej kilku zawodników słusznie będzie zawsze utożsamianych z Nawałką, mimo że u niego nie debiutowali. On stworzył tak naprawdę Michała Pazdana jako szefa obrony, on wyniósł na poziom reprezentacyjny Kamila Grosickiego oraz zaufał Milikowi. U niego debiutowali Krzysztof Mączyński, Bartosz Kapustka oraz – by ograniczyć się tylko do członków mundialowej kadry – Thiago Cionek, Karol Linetty, Bartosz Bereszyński, Jan Bednarek, Jacek Góralski, Dawid Kownacki, Rafał Kurzawa i Bartosz Białkowski. Gros z nich będzie do dyspozycji nowego selekcjonera, na Bereszyńskim, Bednarku, Kownackim, może także Linettym, wkrótce powinna być oparta reprezentacja. To jest wartość dodana, cenny spadek, który ustępujący trener zostawia po sobie.
UZALEŻNIAJĄCA MASZYNA
To także Nawałka stworzył dowódcę drużyny. Bez niego Lewy i tak byłby jednym z najlepszych napastników na świecie, lecz bez bossa nie zostałby kapitanem reprezentacji. Obaj mają sobie wiele do zawdzięczenia, choć trener na pewno więcej piłkarzowi. Trudno oceniać kadencję AN w oderwaniu od tego, czego dokonywał RL. Po 10 latach od reprezentacyjnego debiutu Lewy ma już na koncie 98 gier z orzełkiem na piersi i 55 zdobytych bramek. Z czego aż 37 (w 40 grach) właśnie za kadencji Nawałki. Bez fenomenalnej dyspozycji w ostatnich latach napastnika Bayernu nie mówilibyśmy dziś prawdopodobnie o fenomenie selekcjonera. Z drugiej strony gdyby kapitan był w swojej najwyższej dyspozycji podczas mundialu, dziś nie mówilibyśmy o Nawałce jako byłym selekcjonerze. W Rosji Lewandowski oddał dziewięć strzałów, trzy celne, żadnego do siatki. „La Gazzetta dello Sport” napisała: „Wielka dziewiątka z ego wielkim jak Rosja. Nie dał sygnału do walki swoim kompanom, ale znalazł czas, żeby ich skrytykować, a później się z tego wycofać”.
Nowy selekcjoner dostanie zatem w spadku maszynę do zdobywania bramek – choć bywa, że awaryjną, gdy przychodzi obsługiwać największe mistrzowskie imprezy – ale dostanie też w spadku kapitana, o którym powiadano, że delikatnie dystansuje się od drużyny. Oliwy do ognia dolały jego słowa po meczu z Kolumbią i zarzut braku jakości. Odczytano je jako przytyk pod adresem kolegów, co wydaje się nadinterpretacją słów Lewego. Kapitan zresztą szybko zdementował to w niemieckiej prasie i zapewnił o nieporozumieniu. Osad prawdopodobnie pozostał. – Sukcesy zmieniły reprezentację. Kiedyś wszystkim podobało się, że mogą grać przy Robercie Lewandowskim, bo to była wartość dodana. Dzisiaj – muszę to powiedzieć ze smutkiem – niektórym to przeszkadza – stwierdził sternik PZPN w rozmowie na antenie TVP.
***
Pożegnanie z AN miało charakter europejski, by nie powiedzieć: wytworny. Kulturalnie, nawet z nutką żalu. Po zapewnieniach Bońka o chęci, do ostatniej chwili, przedłużenia umowy de facto zwalnianego selekcjonera, po ekspiacji tegoż, po słowach, które były oczekiwane, a nie padły w Rosji, wizerunek przegranego w ostatniej bitwie trenera nagle i niespodziewanie się ocieplił.
Owo pożegnanie miało jeden słabszy moment. Zazgrzytał argument prezesa o zaszczuciu medialnym Nawałki. To teoria oczywiście kupy się nietrzymająca. Krytyka po mundialu była uzasadniona, raczej nieprzesadzona. Oberwało się i trenerowi, i piłkarzom, ale na co liczyli? Boniek sam doskonale pamięta niesprawiedliwe i pochopne cenzurki własnych dokonań w 1982 roku. Dziś nikt zawczasu do Orłów nie celował. Nawałka i jego drużyna cieszyli się przez co najmniej trzy lata jeśli nie uwielbieniem (trener się o nie ocierał), to szacunkiem i sympatią. Jeśli „nadchodziła zima”, to wyłącznie na własne życzenie i na skutek braku instynktu samozachowawczego jego podopiecznych i… umiejętności przetrwania w centrum dużego miasta.
Trener był jednakowoż zawsze okazem chronionym. Nie dawał powodów do ataku, irytował jedynie opowiadaniem komunałów i konsekwentnym unikaniem mediów. Mądry, osobisty, tekst napisał Michał Zachodny (ZachodnyDoTablicy.blox.pl). Jest tam fragment o Nawałce, który wcale nie unika dziennikarzy. O Nawałce, który czeka na nich po memogennych konferencjach, by pogadać konkretnie i na luzie. Zgoda, tyle że to wszystko było off the record. Nie dawało możliwości zadania pytań i zapisania, utrwalenia odpowiedzi, które później można było skonfrontować ze stanem rzeczywistym. Trener otoczony swoimi sztabowcami, posłusznymi do granic absurdu (publicznie nie udzielali najdrobniejszej wypowiedzi bez zgody bossa), którzy jego przykładem – poza nielicznymi wyjątkami – zakopywali się pod ziemię i którzy niekoniecznie musieli stanowić dla teorii Nawałki mocny kontrapunkt w wielonocnych dyskusjach.
Gdyby z Rosji wrócił z tarczą, tematu by nie było, a tak irytacja i złość były większe, więc wcześniej skanalizowane, teraz wylały się strumieniem pytań, wątpliwości, komentarzy, czasem złośliwości. Niemniej mówienie o zaszczuciu jest nie na miejscu, bo żaden z poprzedników AN w ostatnich 30 latach nie miał takiego komfortu pracy – organizacyjnego, medialnego, każdego.
I żaden nie dostarczył tylu przyjemnych emocji. O stopniu finalnego rozczarowania można już dyskutować.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ TAKŻE W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 28/2018)