Orłowski z Hiszpanii: VVVIP i impreza w muzeum Barcy
Nic dwa razy się nie zdarza, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże… W poprzedniej edycji Ligi Mistrzów wszyscy zwycięzcy grup awansowali potem do ćwierćfinałów. Dlatego mecz między Barceloną a PSG miał znaczenie nie tylko prestiżowe i dlatego obaj trenerzy potraktowali go nie jak finał grupy F, ale jak finał całych zmagań. A ciekawie było nie tylko na boisku.
Przylecieć w połowie grudnia z Warszawy do Barcelony to jak cofnąć się w czasie, o dwa miesiące. U nas… połowa grudnia, a tam połowa października – naszego października rzecz jasna, bo oni w połowie października mają połowę naszego sierpnia. Zaczyna się rozpinanie kurtek, zdejmowanie czapek, poprawiają się humory.
Kłopotliwi goście
W Paryżu też ostatnio było nieco chłodniej i bardziej ponuro niż w Katalonii, więc i kibice PSG biegali po mieście roześmiani i rozchełstani. Przyjechało ich blisko dwa tysiące, a że połowa grudnia, to w Barcelonie czas turystycznej flauty i na Ramblach można się poruszać, nie zaliczając raz po raz ciosu łokciem w żołądek, to i fani przyjezdni byli bardziej widoczni niż na ogół, kiedy kibice giną w tłumie.
Przyjazd licznej, choć nie tak licznej tak przed dwoma laty, kiedy Barca mierzyła się z PSG w ćwierćfinale Champions League, rzeszy kibiców z Paryża postawił w stan gotowości słynnych Mossos d’Esquadra, czyli katalońską policję. W Hiszpanii chuligani podnoszą niestety ostatnio głowy. Wydarzenia sprzed dwóch tygodni w Madrycie, gdzie w bójkach radykałów z Atletico i Deportivo zginął przybysz z La Coruni, pokazały, że problem, który wydawał się rozwiązany, znów powraca. W Barcelonie bezkompromisowa polityka byłego prezydenta Joana Laporty, który usunął złowrogich Boixos Nois z Camp Nou, bardzo uspokoiła sytuację, ale kolejni prezydenci zmiękczyli stanowisko i Chłopcy wracają na trybuny. Niestety, obawy okazały się uzasadnione, Boixos grasowali przed meczem i pobili dotkliwie dwóch fanów PSG.
Natomiast dla szefów klubów nieoczekiwanym problemem stała się wizyta szefów PSG, z właścicielem, szejkiem Nasserem Al-Khelaifim na czele. Wydawało się, że wystarczy to co zwykle – podjęcie szejka i jego świty przez prezydenta Barcy Josepa Marię Bartomeu wystawną kolacją. Na jej miejsce wybrano najlepszą barcelońską restaurację (i w ogóle najlepszą w 2013 roku w świecie!), mającą trzy gwiazdki Michelina Celler de Can Roca. Ale okazało się, że nie. Pan Nasser bowiem zażądał udostępnienia na Camp Nou sali, w której sam mógłby ugościć wieczorem setkę zaproszonych przez siebie osób. I zrobił się problem, bo wszystkie odpowiednio duże sale na stadionie zostały oddane do dyspozycji UEFA. A trzeba wiedzieć, że UEFA ma doprawdy duże wymagania. W oddzielnych pomieszczeniach i specjalnym menu podejmuje bowiem VVVIP-ów (very, very, very important persons), w osobnych VVIP-ów, a zwykłych VIP-ów jeszcze gdzie indziej, w Champons Clubie. Na tym nie koniec, bo jeszcze potrzeba licznych sal dla mediów, dla obsługi technicznej spotkania itd.
Bartomeu wobec tego wpadł na pomysł doprawdy przewrotny. Otóż biesiadę dla gości Al-Khelaifiego urządził w klubowym muzeum. Właściciel PSG i jego totumfaccy raczyli się więc jadłem i napitkami pomiędzy pucharami zdobytymi przez lata historii przez FCB. Przewrotność pomysłu polega na tym, że ciesząc się życiem w takim miejscu, szejk musiał sobie pomyśleć, ile jeszcze czasu będzie musiał czekać i ile zainwestować petroeuro, by zdobyć z PSG choć ułamek tego, co tutaj widzi.
(…)
Z Barcelony Leszek Orłowski
Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika „Piłka Nożna”! Już w kioskach!