Nowy trener Barcelony. Nieśmiała Mrówka z aparatem
Niby było kilku kandydatów do przejęcia Barcy z rąk Luisa Enrique, ale ostatecznie dyrektor sportowy Robert Fernandez przedstawił zarządowi tylko jedną kandydaturę, która natychmiast zresztą zyskała jednogłośną akceptację. Wicemistrza Hiszpanii przejmuje Ernesto Valverde. Kim jest 53-letni Bask?
LESZEK ORŁOWSKI
Każdego czytającego jeden po drugim artykuły w hiszpańskich gazetach dotyczące nowego szefa Leo Messiego musiała chyba zdumieć liczba wyszukanych przymiotników, jakimi dziennikarze go określali. Pójdźmy tym tropem, bo w większości są to epitety kontrastujące z tymi, jakimi opisuje się większość fachowców pracujących w tej specyficznej branży. Kariery robią w niej bowiem raczej ekstrawertycy, podczas gdy El Txingurri, czyli Mrówka, to klasyczny introwertyk.
A jak asystent. Po zapoznaniu się z cechami osobowości i charakteru Ernesto Valverde ktoś złośliwy może zapytać, jak takie ciepłe kluchy zostały uznanym trenerem. Otóż z pewnością wielką rolę w jego karierze odegrał asystent, Jon Aspiazu. Poznali się w 1985 roku, gdy grali razem w Sestao. Jon wszędzie idzie razem z Ernesto. Jest człowiekiem wielu zalet. Przede wszystkim znakomicie zna się na taktyce. Pierwszą połowę meczu ogląda zawsze z trybun, na drugą schodzi na ławkę. Potrafi dokonać błyskawicznej analizy sytuacji, rozpracować każdego rywala. Zasługuje też na miano tytana pracy, a ponadto jest człowiekiem niezwykle sympatycznym, ciepłym, otwartym, towarzyskim, gadatliwym. Dzięki temu ma zawsze świetny kontakt z piłkarzami, staje się ich powiernikiem. Można wręcz zastanawiać się, kto w tym tandemie jest ważniejszy i bardziej kompetentny: Valverde czy Aspiazu. Ale widocznie układ, w którym to Mrówka jest szefem, odpowiada obu.
Cichy. Koledzy z boiska wspominają, że jako piłkarz w szatni niemal się nie odzywał, wolał słuchać innych, niż wygłaszać przemowy. Nie było takiej możliwości, żeby wystartował do kogoś z pretensjami za złe zagranie czy za cokolwiek. Mimo to Johann Cruyff jego, a nie na przykład Pepa Guardiolę, uważał za materiał na najlepszego trenera z grona swoich podopiecznych. Dostrzegał, że Bask chłonie wiedzę i dysponuje nieprzeciętną inteligencją. Valverde jako trener się nie zmienił: mówi prawie szeptem, w dodatku nie używając wyrazów niecenzuralnych. Uważa, że motywacja musi być w piłkarzu, jego rolą jest ją tylko odpowiednio ukierunkować.
Dowcipny. Valverde ma poczucie humoru, ale specyficzne i rzadko się nim popisuje. Jako trener Athleticu powiedział o Leo Messim tak: – Fajnie by było, gdyby nagle się okazało, że jego dziadek urodził się w Arrigoriadzie (miejscowość w Kraju Basków – dop. L.O.). Wtedy od razu byśmy postarali się go do nas sprowadzić…
Ciekawe, czy Messi się uśmiał. A oto inna próbka. Gdy pobił rekord Javiera Clemente i został trenerem, który poprowadził Athletic w największej liczbie meczów ligowych w historii, skomentował to tak: – No to teraz jestem, jak mawiają Anglicy, fucking legend…
Wszyscy oczywiście pospadali z krzeseł. Jak widać, Valverde jest także zdystansowany wobec siebie.
Dyskretny. Jeśli czegoś bezwzględnie wymaga od zawodników, to by nie wynosili na zewnątrz niczego, co dzieje się w szatni. Najbardziej by mu się podobało, gdyby jego piłkarze byli niemowami. Nie potrafiłby też odnaleźć się w klubie, którego prezydent ma parcie na szkło i na mikrofon. Pracując w Athleticu, powiedział raz, znacząco patrząc na siedzącego akurat obok prezydenta Josu Urrutię: – Szef klubu nie powinien uczestniczyć w konferencjach prasowych. Jego zadaniem nie jest dostarczanie materiałów dziennikarzom, tylko stwarzanie atmosfery stabilizacji. Dla mnie prezydent ma być jak skała. I – jest!
Sam też oczywiście pozostaje dyskretny, co przejawia się także tym, że z piłkarzami, do których ma zastrzeżenia, rozmawia indywidualnie, nigdy w obecności innych graczy.
Elastyczny. Valverde nie upiera się przy swoich pomysłach, nie idzie w zaparte, jeśli wybierze źle, lecz w każdej chwili gotów jest skorygować plan na mecz, zmienić system taktyczny. – Jeśli gra się nie układa, musisz znaleźć nową formułę, bo inaczej cię wyrzucą – powiedział pewnego razu, dowodząc, że jest także trzeźwy. Chce i umie słuchać współpracowników. Tu pojawia się istotne zagadnienie dotyczące schematu wyjściowego ustawienia Barcelony. Txingurri jest oto miłośnikiem 1-4-2-3-1, w którym Barca ostatnio grała na początku kadencji Franka Rijkaarda, kiedy ponosiła porażkę za porażką i Holender był bliski utraty pracy. Gdy tylko przestawił zespół na królujące do dziś 1-4-3-3, od razu poprawiły się wyniki. Ciekawe, czy Bask spróbuje dostosować drużynę do własnych preferencji, czy też okaże się uległy i zrobi tak, jak robili to poprzednicy.
F jak fotografia. Jest wielką pasją Valverde. Już jako piłkarz wymykał się sekretnie z hotelu i oblatywał z aparatem wszystkie miasta, które odwiedzał jego zespół. Teraz nadal to robi, chyba tylko na stadionie nie nosi ze sobą sprzętu. W tej dziedzinie też odniósł sukces. W 2013 roku ukazał się album jego fotografii z piłkarskich podróży zatytułowany „Medio Tiempo” („Przerwa w meczu”). 66 czarno-białych zdjęć zostało z uznaniem przyjętych przez fachowców. Brat Ernesto, Mikel, jest znanym baskijskim menedżerem kultury.
Koncyliacyjny. Valverde słynie z tego, że prowadzi z piłkarzami rozmowy na każdy temat. Lubi tłumaczyć im pomysły, potrzebuje zyskania ich akceptacji, by dobrze się czuć. Dąży do skrócenia dystansu między sobą a zawodnikami. Ufa im i zakłada, że nie będą nadużywali jego zaufania. Jednak w szatni jego zespołów jest trochę jak w cieśnienie Bosfor: wydaje się, że woda płynie w stronę Morza Śródziemnego, podczas gdy w istocie rzeczy prąd głębinowy, o wiele silniejszy od powierzchniowego, niesie jej wielkie masy do Morza Czarnego. Wola Valverde jest jak ów prąd głębinowy, nie widać jej, a jednak w końcu dzieje się jej zadość. Jeśli Valverde uprze się na coś, jeśli uwierzy w jakiś pomysł, będzie go po cichu, ale bezwzględnie forsował. Tak było w Bilbao, gdzie walczył z tradycyjnym stylem gry zespołu, wprowadzając piłkarzy do niego niepasujących, jak Benat Etxebarria. Potrafi być też więc człowiekiem upartym i konsekwentnym, tyle że nie lubi narzucania swej woli siłą, nie interesuje go wyrobienie sobie wizerunku dyktatora.
Mądry. Najbardziej znane z jego powiedzeń brzmi: pożar gasi się wodą, a nie benzyną. Wysłowił się w ten sposób, gdy obejmował stanowisko trenera Valencii. I rzeczywiście, wszystkich w tym słynącym z wewnętrznych napięć klubie ze sobą pogodził, poprawił wyniki sportowe.
Nieśmiały. Podobnie jak wielu innych trenerów z Półwyspu Iberyjskiego, nie udziela indywidualnych wywiadów, kontakty z mediami ogranicza do konferencji prasowych. Wynika to nie tylko z zasady, żeby wszystkich traktować po równo, którą tłumaczył się Pep Guardiola, lecz ze zwykłej ludzkiej nieśmiałości i braku potrzeby tłumaczenia innym swych racji. Taki był zawsze. Jako piłkarz zawsze wolał mieszkać w hotelach w jedynce niż z kolegą, czas wolny spędzał sam.
Nowoczesny. Prezentując nowego trenera Barcelony, prezydent klubu podkreślił, że jest on miłośnikiem nowych technologii i chętnie stosuje je w pracy. Ale nie tylko na tym polega jego nowoczesność. Także futbolowe pryncypia, jakie wyznaje, należą do awangardy. Po pierwsze więc, nie upiera się, że najważniejsze jest posiadanie piłki, traktuje je jako środek, a nie cel. Tym jest stwarzanie sobie jak największej liczby sytuacji bramkowych. Lubi wysoki pressing, ale też szybkie wychodzenie z atakami z własnej połowy. Ceni stałe fragmenty jako drogę do zdobywania bramki rywali. W taki sposób przynajmniej starał się grać jego Athletic.
Odważny. Na tę cechę zwracają uwagę piłkarze Barcelony pytani o nowego szefa. Wszystkim bardzo podobało się, jak w ostatnich sezonach Athletic grał w meczach z Barcą – zawsze stawiając czoło rywalowi, stosując wysoki pressing, nie cofając się. Messi i koledzy uważali Basków za jednego z trudniejszych rywali, na którego zawsze trzeba się sprężyć. Pamiętają też doskonale, jak zostali upokorzeni przez drużynę Valverde w Superpucharze Hiszpanii 2015, kiedy przegrali na San Mames 0:4. To tamten mecz powoduje, że gdy Txingurri pierwszy raz wejdzie do szatni, zapanuje w niej świadczące o szacunku milczenie. Jeśli dołączy do zespołu były podopieczny z Athleticu, obecnie grający w Manchesterze United Ander Herrera, to wniesie także uwielbienie dla nowego trenera. Powiedział bowiem o nim niedawno tak: – To najważniejszy szkoleniowiec w mojej karierze. Chodzi nie tylko o aspekt piłkarski, ale o to, jak należy zachowywać się w życiu. Nikt tak jak on nie umie docierać do piłkarzy, postępować z nimi.
Rodzinny. Ma żonę i trzech synów i kiedy wraca do domu po meczu, zapomina o pracy. Nie jest maniakiem, który 24 godziny na dobę żyje futbolem, przesiaduje w klubie od rana do wieczora, analizuje nieskończoną liczbę meczów przeciwnika. To nie jego styl, on tak nie potrafiłby funkcjonować. Umie pracy powiedzieć: dość. Potrzebuje czasu dla rodziny, na uprawianie hobby, odpoczynek mentalny.
Spokojny. Poziom temperamentu to największa różnica między Valverde a Luisem Enrique. Lucho jest człowiekiem wybuchowym, podejmuje decyzje pod wpływem impulsu. Valverde zupełnie inaczej: trudno przypomnieć go sobie zdenerwowanego, ma zawsze taką samą minę; potrzebuje czasu, by zastanowić się nad każdą kwestią. Wynika to też z tego, że jako człowiek jest z natury powolny.
Sprawiedliwy. Javier Clemente, znany hiszpański trener, który prowadził Valverde jako piłkarza i zna go doskonale, zwraca uwagę na cechę charakteru, która może Mrówce bardzo utrudnić osiągnięcie sukcesu w Barcelonie. Otóż traktuje on wszystkich podopiecznych równo. – Nie ma pojęcia i nie chce mieć, jak należy zajmować się gwiazdami. Nie będzie umiał zrozumieć, że wielkim piłkarzom należy pozwolić robić, co chcą, byle tylko się nie rozzłościli. Nie cechuje się tego typu sprytem – powiedział w Catalunya Radio. Ten medal ma oczywiście także drugą stronę: Valverde jest uwielbiany przez zawodników z drugiego szeregu; niewielu można znaleźć trenerów, którzy mają tak świetne relacje z rezerwowymi jak on. Nie zdarzyło się w każdym razie, by zmiennicy się w jego zespole buntowali.
Uniwersalny. Ten przymiotnik odnosi się akurat do jego profilu piłkarskiego. Zaczynał w Sportingu Gijon jako środkowy napastnik, ale potem występował przeważnie jako skrzydłowy, a nawet boczny obrońca. Świetnie panował nad piłką, dobrze kiwał, podawał, ale strzelał mało goli. Pozostawał w cieniu kolegów, choć umiał nie mniej od nich. I ta skłonność do chowania się za innymi pozostała mu do dziś.
Wyważony. To chyba przymiotnik najlepiej określający nowego trenera Barcelony, zawierający w sobie wszystkie cechy opisane powyżej. Valverde waży racje, wysłuchuje wszystkich i dopiero wtedy podejmuje decyzję. Równowaga jest słowem, które bardzo często pada z jego ust. – Zarówno w fotografii, jak i w piłce trzeba szukać równowagi, takiego ujęcia, żeby wszystko, co ważne, było widoczne i odpowiednio oświetlone. Wyboru trzeba dokonywać, wiedząc, czym, jakim sprzętem bądź jakimi piłkarzami się dysponuje. Trzeba starać się grać dobrze i w obronie, i w ataku. Rezultat jest konsekwencją znalezienia właściwych proporcji, równowagi w grze – ta kompilacja kilku wypowiedzi Mrówki oddaje jego zawodowe credo. Ciekawe, czy pozostanie mu wierny w Barcelonie, gdzie kibice potrafią wybaczyć niedoskonałości w grze obronnej, o ile zespół daje spektakl na połowie rywala.