Nowe porządki w Neapolu. Doskonałe piłkarskie małżeństwo
O Napoli albo źle, albo gorzej niż źle, to lepiej wcale i tak od maja 2023 roku. Aż wreszcie stała się światłość.
Tomasz Lipiński
Nie od razu się stała. Bo najpierw była Werona, gdzie wszyscy pracowicie przystąpili do pogłębiania dna, na którym osiedli wraz z końcem poprzedniego sezonu. Oczywiście Antonio Conte jeszcze wtedy za nic nie odpowiadał. 10 miejsce mieli na sumieniach Rudi Garcia, Walter Mazzarri i Francesco Calzona, a najbardziej Aurelio de Laurentiis, któremu wydawało się, że pozjadał wszystkie rozumy, pozwolił odejść Luciano Spallettiemu i wziął za urządzanie Napoli po swojemu.
A wyszedł na głupka. Żeby poprawić własny wizerunek i nie działać dalej na szkodę klubu, zatrudnił Conte, tak jak kiedyś Carlo Ancelottiego.
Zatrudnienie trenera z bogatym CV, poważanego nie tylko na włoskich, ale także europejskich salonach z miejsca dowartościowało próżnego prezydenta i zakompleksiony Neapol. Nastąpiła erupcja entuzjazmu. Każdy wierzył, że będzie dobrze.
150 milionów
Na inaugurację w starciu z Hellas skończyło się kompromitującym 0:3. Nic nie funkcjonowało. System 1- 3-4-3 poszedł w rozsypkę. Gdzie nie spojrzeć, tam braki i dziury. Miało się wrażenie, że nim na dobre się zaczęło, już się skończyło. Nawet Conte z pustego nie naleje. Przed depresją Napoli ratowała data: 18 sierpnia.
Gdyby w Weronie poszło zgodnie z planem, wszystko włącznie z wynikiem zagrało tak jak trener sobie wymarzył, to mówiłoby się o jego cudownej ręce i magicznym wpływie na drużynę. Nie odczułoby się naglącej potrzeby wzmocnień, bo jeden Conte wystarczał za co najmniej 5 nowych piłkarzy. Ale nie poszło, więc transfery znalazły się na pierwszym planie.
Na ich przygotowanie czy też doprowadzenie do szczęśliwego końca pozostawały prawie 2 tygodnie. I De Laurentiis nie zmarnował tego czasu. Pod Wezuwiuszem zameldowali się David Neres, Romelu Lukaku, Scott McTominay i Billy Gilmour. Kwartet za 100 milionów, a po dorzuceniu zatrudnionych wcześniej Alessandro Buongiorno i Rafy Marina letnie okienko transferowe zakończyło się wydatkami rzędu 150 milionów. Ten ubytek w budżecie miał w 100 procentach zrównoważyć transfer Victora Osimhena, jednak w tym przypadku De Laurentiis przeliczył się.
Bologna 3:0, Parma 2:1, Cagliari 4:0, Juventus 0:0, Palermo 5:0. Neres 4 asysty, Lukaku 2 gole i 3 asysty, McTominay 1 gol, tylko Gilmour bez liczb, ale grał najmniej. Nowi wkomponowali się bez zwłoki i komplikacji. Napoli wygrywało i przekonywało, jak zdarzył się remis w Turynie, to też był traktowany w kategoriach wygranej. W Neapolu odżyły nadzieje, że na kolejny tytuł nie będą musieli czekać ponad 30 lat.
Wiele dobrego zrobiło nastawienie Conte, jakże inne od tego, z którego był znany. Kiedyś trener roszczeniowy, uzależniający wyniki od drogich transferów, często widzący szklankę do połowy pustą, tym razem mówił najwięcej o kulturze pracy, o zespołowości. Stał się człowiekiem, który łączył, a nie dzielił, nie stawiał spraw na ostrzu noża.
Chciałoby się powiedzieć, że człowiekiem o charakterze koncyliacyjnym. Kto wróżył szybki konflikt na linii De Laurentiis – Conte, ten czuł się rozczarowany. Conte owszem dostał dużo od prezydenta, ale na pewno znacznie mniej niż w innych klubach i nie narzekał. Zaakceptował stan posiadania i zaczął kombinować, jak wyeksponować zalety i ukryć wady.
Zgodził się sam ze sobą na odejście od ulubionego systemu 1-3-5-2 i przeciw Juventusowi zagrał po neapolitańsku 1-4-3-3. Nie krył satysfakcji z osiągniętego efektu, jak również z kadry, która będzie mu pozwalała na różnorakie ustawienia. Z Palermo w Coppa Italia zagrał 1-4-2-3-1, co z kolei dało miejsce w podstawowym składzie zarówno Stanowi Lobotce jak i Gilmourowi.
Niebo nad Neapolem przejaśniało. Słońce miało zaświecić jeszcze mocniej przed październikową przerwą reprezentacyjną, bo spodziewane zwycięstwa na własnym stadionie nad Monzą i Como mogłyby zagwarantować miejsce na fotelu lidera.
Jeden z ośmiu
Neapolitańczycy za taką zmianą klimatu wokół drużyny zagłosowali nogami. Na czwartkowy mecz pucharowy z Palermo przyszło 50 tysięcy ludzi. Rok temu niechlubny występ z Frosinone w tych samych rozgrywkach obejrzało z trybun o połowę mniej, a dwa lata temu (czyli w sezonie mistrzowskim) na Coppa Italia z Cremonese pofatygowało się 32 tysiące. Inna sprawa, że w tamtych dwóch sezonach fan Napoli miał meczów mnóstwo, bo były europejskie puchary. Teraz zostało tylko krajowe podwórko, co w walce o te włoskie trofea stawia drużynę spod Wezuwiusza w uprzywilejowanej pozycji.
Conte znajduje się w gronie 8 trenerów, którzy doprowadzili do mistrzostwa Włoch dwa różne zespoły. Zresztą jemu jako ostatniemu to się udało, najpierw z Juventusem, później z Interem. Przed nim byli Tony Cargnelli, Arpad Weisz, Fulvio Bernardini, Nils Liedholm, Giovanni Trapattoni, Fabio Capello i Massimiliano Allegri. Gdyby zrealizował w pełni plan z Napoli, przeszedłby do historii calcio jako pionier.
W marszu po laury ma dwóch wiernych i zaufanych towarzyszy. Pierwszy to Gabriele Oriali. Szara eminencja włoskiego futbolu. Piłkarz od czarnej roboty w złotej reprezentacji z 1982 roku. Po zawieszeniu butów na kołku nawet przez jeden dzień nie był trenerem. Został kimś zupełnie innym. Zarządcą drużyny (nie mylić z kierownikiem), suflerem pierwszego trenera, organizatorem, dobrym duchem. Wszystkim po trosze i jeszcze więcej.
O wyjątkowych ludzkich cechach Orialego, ale także profesjonalizmie świadczy chociażby to, że pracował i świetnie się dogadywał z trzema kompletnie różnymi postaciami i skomplikowanymi osobowościami, jak Jose Mourinho, Roberto Mancini i właśnie Conte. Ten ostatni, znając go z Interu, za wszelką cenę chciał go w Napoli. I dostał. Podobnie jak Lukaku.
Nikt tak nie kocha Lukaku jak Conte i Lukaku nikogo tak nie kocha jak obecnego szkoleniowca. To piłkarskie małżeństwo doskonałe zawarte w 2019 roku w Mediolanie. Akurat ukrócono tam władzę kapryśnemu Mauro Icardiemu i następca Spallettiego miał prawo wyboru nowej dziewiątki. Conte bez zastanowienia wskazał na Belga, który miał za sobą trudny sezon w Manchesterze United. Przez 2 lata urodziły się w tym szczęśliwym związku 64 gole. U nikogo innego Lukaku nie był tak płodny. To, co działało w Interze, od pierwszego meczu zaczęło funkcjonować w Napoli. W debiucie z Parmą ulubieniec trenera trafił do siatki.
Jubileusze
De Laurentiis pęczniał z dumy, że tak się wszystko pięknie poukładało, ale nie pchał się na pierwszy plan. Z jednym, w pełni usprawiedliwionym wyjątkiem. We wrześniu odbyły się obchody 20-lecia jego prezydentury.
Przejął Napoli w 2004 roku, ratując klub przed upadłością. Zastał ściernisko, a wybudował San Francisco: z kolorową Ligą Mistrzów, z emocjonującą walką o scudetto i niezapomnianym mistrzostwem w 2023 roku. Tyle zrobił w temacie piłkarskim.
Jego zasługi sięgają jednak dalej. Od strony marketingowej odrodził mit Diego Armando Maradony i zbudował ruch turystyczny do miejsc kultu Boskiego Diego. Przyczynił się tym samym do wywołania światowej mody na Neapol.
Kto był w tym mieście na początku XX wieku i znalazł się w nim po 20 latach przerwy, mógł docenić, jak wielkie zmiany tam zaszły. Bez fałszywej skromności De Laurentiis mógł powiedzieć, że maczał w tym palce. Pozostał barwnym ptakiem, czasem pawiem, czasem jastrzębiem, ale nigdy nie było można i ciągle nie można odmówić mu pasji i głowy do interesów. Od wielu już lat nie zadłużył Napoli nawet na jedno euro. Wzorowym budżetem kłuje w oczy szefów innych klubów. Dla porównania Juventus za poprzedni sezon przyniósł stratę 200 milionów euro.
Do pełni szczęścia potrzebuje własnego stadionu. Do czego metodą próśb i gróźb (że wybuduje obiekt poza Neapolem) przymierza się od wielu już lat. Jako wizjoner, nie zauważa wszystkich kłód rzucanych pod nogi. Wytrwale dąży do tego celu, ale na pewno do 2026 roku nie zdąży, a być może kiedyś taki był jego cel.
To kolejna ważna data w historii klubu: stulecie. Jeśli już ten sezon zaczął elektryzować i skierował wyraźniejsze światło na Napoli, co dopiero będzie w następnym. De Laurentiis jako człowiek kina przyszykuje niespodziankę w hollywoodzkim stylu. Pojawią się gwiazdy, będzie parcie na sukces.
W idealnym scenariuszu Conte, który zawsze był brutalnie weryfikowany przez Ligę Mistrzów i Napoli, które nawet z Maradoną odpadało szybko z walki o najważniejszy z europejskich pucharów, jednoczą siły i triumfalnie maszerują po złote runo. Co by się wtedy działo w Neapolu, lepiej nawet sobie nie wyobrażać.