Wydawał się chodzącą reklamą Brexitu, rywali chwytał za gardło, a dziennikarza potrafił wyzwać od strusia chowającego głowę w piasek. Jednak za pracę w Watfordzie i styl zarządzania drużyną Nigel Pearson łapie wiele plusów, o które nikt by go nie podejrzewał. Zresztą 56-letni Anglik miał być na emeryturze, a tymczasem zmienia swoją reputację.
Mija rok od najniższego punktu w karierze szkoleniowej Pearsona. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której trener z niemałym dorobkiem, nazwiskiem i historią, choćby w Leicester City czy Hull, zostaje wyrzucony z drugoligowego klubu w Belgii. Na zapleczu Jupiler League nie wygrywał nawet co trzeciego spotkania. W zasadzie schował się po tym, jak kompletnie mu nie wyszło w Derby County. To przecież w poprzednim klubie i na zapleczu Premier League miał odbudować swoją reputację, poprowadzić drużynę do tego, co udało mu się w Leicester – do awansu. Wytrwał czternaście spotkań, zespół zwyciężył w trzech.
Pearson wykazał się wielką odwagą. Przecież w wieku 56 lat mógł spokojnie pójść do telewizji i pracować jako ekspert. On jednak wolał przejąć Watford, który na początku grudnia był na dnie Premier League, który wygrał zaledwie jedno spotkanie, który strzelił tylko dziewięć goli i zwolnił dwóch poprzednich trenerów. Szaleństwo!
O tym, że Pearson faktycznie może być szalony jego piłkarze przekonali się już w przerwie pierwszego meczu, w którym poprowadził zespół zza linii bocznej. Watford grał na Anfield z niepokonanym liderem, przegrywał tylko jedną bramką. Spokojnie można było uznać, że nie ma dramatu. Więksi i będący w lepszej sytuacji przyjmowali więcej ciosów oraz grali gorzej, niż wówczas zespół nowego szkoleniowca.
Pearson uważał inaczej. Do szatni wpadł wściekły, rzucał się do każdego, a jego krzyk było słychać nawet na korytarzu. Nie upiekło się nikomu. – Jakby ktoś wrzucił tam bombę – mówił później bramkarz Ben Foster. Watford meczu nie wygrał, nie zremisował, ale przekaz do piłkarzy trafił. Licząc wyniki odkąd Pearson jest szefem, zespół zajmuje piątą pozycję, zdobył więcej punktów od Manchesteru United, Arsenalu, Chelsea, Leicester i Tottenhamu. Co ważniejsze, tych punktów było więcej, niż zdobyły ich Bournemouth oraz West Ham razem wzięte. Sytuacja w tabeli nadal jest zła, ale nie dramatyczna.
To wspomnienie Belgii Pearson jeszcze nie tak dawno określał, jako katharsis. – Po doświadczeniu w Derby nie czułem się dobrze, a samo rozstanie odbyło się w złym stylu i kwestionowałem, czy w ogóle chcę wrócić do roli trenera. Wyjazd z kraju pomógł mi wyleczyć rany, które zostały jeszcze po odejściu z Leicester – tłumaczył w SkySports. W dwóch osobnych etapach pomógł wyprowadzić Lisy z trzeciego poziomu na najwyższy, utrzymał ich tam w pierwszym sezonie i oddał stery Claudio Ranieriemu w lepszym stanie, niż wielu chciało to przyznać.
– A co, byłeś na wakacjach przez ostatnie sześć miesięcy? Albo gdzieś chodziłeś z głową w chmurach, pisałeś o innej drużynie… Bo w innym przypadku twoje pytanie jest niewiarygodne. Nie rozumiesz w ogóle mojej pozycji. Jeśli sam nie znasz odpowiedzi na własne pytanie, to jesteś… strusiem. Trzymasz głowę w piasku. Trzymasz ją tam? Jesteś wystarczająco wygimnastykowany? Podejrzewam, że nie. Ja dałbym radę, ale ty nie. Siedziałeś tu całe popołudnie i albo udajesz głupiego, albo po prostu jesteś głupi – mówił Pearson niemal na sam koniec przygody z Leicester. Mówił tak do dziennikarza po porażce z Chelsea (1:3). Był to fragment absurdalnej konferencji prasowej na dodatek w okresie, gdy jego drużynie szło świetnie: wygrała cztery poprzednie spotkania. Ale wszyscy wiedzieli, że także przez idiotyczny wybryk, brak panowania nad emocjami, Pearson raczej nie przetrwa lata w Leicester. Reszta jest historią.
Akcja z dziennikarzem-strusiem jest dziś często Pearsonowi wypominana. Mało tego, jest ona jednym z przykładów na wybuchowy charakter byłego piłkarza Shrewsbury Town, Sheffield Wednesday i Middlesbrough. Kolejny to zdarzenie z lutego 2015 roku, gdy w meczu Leicester z Crystal Palace wpadł na niego i podciął mu nogi James McArthur, pomocnik rywali. W chwili spięcia między menedżerem i piłkarzem mogło się wydawać, że pierwszy poddusza drugiego. Tego wieczora ponoć władze Leicester nie wytrzymały i ogłosiły Pearsonowi, że został zwolniony, choć później prostowano te doniesienia. Niesmak jednak pozostał. Tak powstała jedna z wielu rys na wizerunku Pearsona.
– Jestem całkiem tolerancyjną, zdolną do adaptacji osobą. Potrafię się sprężyć, być twardszy, gdy trzeba, ale ludzie chyba zbyt mocno wierzą, że pod względem sposobu pracy jestem jednowymiarowy. Nie ma nic bardziej odległego od prawdy. Jasne, nie jestem faworytem na listach trenerów do zatrudnienia, ale moja kariera się broni, a wyniki są całkiem dobre – mówił latem, gdy odpoczywał na bezrobociu.
Podkreślał również, że zdaje sobie sprawę z opinii na swój temat, z tego, jak wymienione sytuacje wpłynęły na jego reputację. Nie pomagał też wizerunek: zacięta mina, krótkie włosy mocno zaczesane do tyłu, na jeża. Kibice śmiali się z niego, że jest chodzącą reklamą Brexitu, typowym Anglikiem zamkniętym na jakiekolwiek wpływy z zewnątrz, reagującym agresją na każdą próbę dyskusji. Prędzej spotkałbyś go w pubie, niż wziął za osobę zdolną do rzeczowej dyskusji w temacie Premier League.
– Nie martwię się opinią strażaka. Jeśli ludzie tak chcą na to patrzeć, zgoda. Z mojej perspektywy, gdy wkraczam do takiego klubu i w takiej sytuacji, jak był Watford, jest to dla mnie szansa na pracę w najwyższej lidze, a już więcej się tego nie spodziewałem. Więc moja reputacja mnie tak nie martwi – przyznawał po pierwszych siedmiu spotkaniach. – Na razie idzie mi dobrze, ale też wiedziałem, że przychodzę w sytuacji, gdy zespół będzie potrzebował czegoś nowego. Jestem na tyle doświadczony, by wiedzieć, że wciąż czeka nas mnóstwo pracy, by utrzymać wyznaczone standardy.
A jednak perspektywy Pearsona są znacznie szersze, niż się powszechnie określa. Zanim przejął Watford, planował wycieczkę po Indiach. Wakacje spędzał na odludnej wyspie u wybrzeży Szkocji. W Leicester lubił zaskakiwać pracowników, zostawiając im na biurkach tworzone przez siebie komiksy. Gdy już przejął obecny klub, zamiast rzucać kubkami i na wszystkich krzyczeć, zebrał piłkarzy oraz pracowników w kantynie, by przekazać, że nadrzędną wartością poszukiwaną przez niego jest dusza. I w tym sezonie na konferencjach prasowych Pearson jest wyluzowany, kontaktowy i pod żadnym pozorem nie szuka zwarcia. Jeśli już, to żartu. Zamiast wrogiego mrużenia oczu, wybrał gustowne okulary, które również ocieplają jego wizerunek.
Obecna sytuacja Watfordu i tak nie pokazuje pełni dysfunkcyjności, którą zastał Pearson na początku grudnia. Sześć miesięcy wcześniej cały klub pękał z dumy przez osiągnięcie drugiego w historii finału Pucharu Anglii, ale okres „pomiędzy” był kompletnym nieporozumieniem. Javiego Gracię zwolniono już we wrześniu i zatrudniono Quique Sancheza Floresa, który… już raz w Watfordzie pracował. W 2016 roku pomimo utrzymania w Premier League i półfinału krajowego pucharu uznano, że jest nieodpowiednim trenerem, by rozwinąć drużynę. Czy cokolwiek mogło się zmienić przez dwa lata? Jeszcze remis z Arsenalem dawał nadzieję, że tak, ale w starciu z Manchesterem City nastąpiła totalna kapitulacja: pięć goli straconych w kwadrans, porażka 0:8… Po dwunastu meczach Hiszpana przy Vicarage Road już nie było.
Normalność wydawała się odległym celem, a wybór Pearsona nie spotkał się z entuzjazmem fanów. Jednak w klubie szybko porządkował kolejne sprawy, angażując się w każdy aspekt jego funkcjonowania, czym również odróżniał się od poprzedników. Zarządził, by codziennie w trakcie posiłków piłkarze zajmowali inne miejsca, samemu się w to włączając. Na samym początku wyznaczył kilka boiskowych reguł, absolutnych podstaw, których piłkarze mieli się trzymać.
O tym, jak spora poprawa nastąpiła w drużynie, w której potencjał wątpiono, świadczyły słowa z ostatnich dniach zimowego okna transferowego. – Nie sądzę, że to jest okres, w którym musimy panikować. Nie chcę mieć zbyt wielu piłkarzy poza składem meczowym. Jasne, mamy obszary, w których moglibyśmy się wzmocnić, ale czy to osiągniemy… Nie wierzę jednak w sens spekulowania na temat zawodników z innych klubów – mówił Pearson i dodawał, że dla niego większe znaczenie ma powrót do zdrowia Danny’ego Welbecka.
Mógłby być kolejnym z piłkarzy, którego przywróciłby do życia. U niego Troy Deeney wrócił do strzelania goli: ma ich już pięć, choć po raz pierwszy trafił do siatki dopiero przed świętami Bożego Narodzenia. Gerard Deulofeu nie sprawia wrażenia elementu kompletnie niedopasowanego do drużyny, a wręcz ją prowadzi. Z Manchesterem United należał do najlepszych na boisku, niemal w pojedynkę rozmontował Wolverhampton. Odkryciem ostatnich tygodni jest 21-letni Ismaila Sarr, po którym wiele obiecywano sobie latem, kiedy przechodził z Rennes. Jednak dopiero pod wodzą Pearsona jest faktycznym zagrożeniem dla każdej obrony przeciwnika.
Odmiana losów tych piłkarzy, Watfordu i wizerunku Pearsona to również szansa dla rodziny Pozzo, która zarządza klubem. Odkąd Włosi przejęli władzę w 2012 roku, w ciągu ośmiu lat kibice oglądali dziesięciu trenerów (w tym dwukrotnie Floresa), a tylko dwóch zdołało przetrwać cały sezon. Javi Gracia dostał nawet kontrakt do 2023 roku, ale nic z tego nie wyszło. Ostatnim szkoleniowcem, który wygrywał przynajmniej połowę spotkań, w których prowadził drużynę, był Slavisa Jokanović, jeszcze w Championship, gdy Watford zajął drugie miejsce. Mimo awansu również nie utrzymał pozycji w klubie.
– Futbol jest świetny, ale czasem potrafi być bardzo wyniszczający. Bywa straszliwie inwazyjny. Jakby wyszedł poza rzeczywistość. Czasem dzieją się takie rzeczy, jak ta obsesja z reputacją, że… wszystko jest dziwne. To zaskakujące środowisko. Tak przerażająco ograniczone – mówił w wywiadzie dla „Timesa”. – Porozmawiajcie z Kloppem i poznajcie go. Pogadajcie w City, jaki fantastyczny jest Pep. Słyszy się o nich, jak zajmującymi są osobami. Publika chce wiedzieć wszystko o kwestiach technicznych, a to przykre, bo obecnie wszystkie wygrywające drużyny mają też to, co posiadały w przeszłości. Chodzi o duszę.
Zdaje się, że wreszcie można powiedzieć, iż również Nigel Pearson ją ma.
MICHAŁ ZACHODNY
Dziennikarz Łączy Nas Piłka
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 5/2020)