To nie tak miało wyglądać. Polscy piłkarze mieli się w piątkowy wieczór przybliżyć do awansu na mistrzostwa świata, jednak na ich głowy został wylany kubeł zimnej wody. „Biało-Czerwoni” otrzymali w Kopenhadze srogą lekcję futbolu od Duńczyków, zasłużenie przegrywając (0:4).
Duńczycy nie pozostawili naszym piłkarzom żadnych złudzeń (fot. Łukasz Skwiot)
Przed spotkaniem w Kopenhadze sporo mówiło się o tym, że jest to ostatnia szansa dla Duńczyków na włączenie się do walki o bilety na mistrzostwa świata. Piłkarze ze Skandynawii rozpoczęli eliminacje w kiepskim stylu i mecz z Polską był dla nich już naprawdę ostatnim dzwonkiem na odwrócenie swojego losu.
Zgoła odmienne nastroje panowały przed pierwszym gwizdkiem w polskim obozie. Podopieczni Adama Nawałki od miesięcy spisują się bardzo dobrze i pewnym krokiem zmierzają na mundial w Rosji. Ewentualna wygrana nad Duńczykami w delegacji sprawiłaby, że awans „Biało-Czerwonych” byłby już na wyciągnięcie ręki.
Obie drużyny spotkały się ze sobą niemal rok wcześniej i po znakomitym występie Roberta Lewandowskiego, który ustrzelił hat-tricka, naszej reprezentacji udało się zwyciężyć (3:2). Duńczycy przed rewanżem także najmocniej obawiali się naszego kapitana, dlatego do jego indywidualnego krycia miał zostać oddelegowany rosły Simon Kjaer.
Duńczycy wyszli na boisko bardzo mocno zmotywowani i od początku próbowali narzucić gościom swoje warunki gry. Jak się okazało, piłkarze Nawałki dali się zepchnąć do defensywy i przez pierwszy kwadrans byli zespołem zdecydowanie lepszym. Zwieńczeniem ich dobrej gry był gol Thomasa Delaneya, który w 15. minucie wykorzystał dobre dośrodkowanie Christiana Eriksena i głową pokonał Łukasza Fabiańskiego. Nie popisał się w tej sytuacji Piotr Zieliński, który zgubił krycie rywala i pozwolił mu na oddania mocnego strzału.
„Biało-Czerwoni” nie potrafili wejść na właściwe tory. Rywale raz za razem zapędzali się pod polskie pole karne, gdzie niestety w naszych szeregach królował chaos i niepewność. Słabo prezentowali się szczególnie Artur Jędrzejczyk i Michał Pazdan, po których widać było, że są dalecy od swojej najlepszej formy. Jakby tego wszystkiego było mało, jeszcze w pierwszej połowie boisko musiał opuścić Łukasz Piszczek, który nabawił się kontuzji. Jego miejsce na prawej stronie zajął Thiago Cionek.
Skoro pozwalaliśmy Duńczykom na tak wiele, to było kwestią czasu, kiedy ci z tego skorzystają po raz kolejny. Udało się im jeszcze przed zmianą stroną, kiedy to festiwal błędów i nieporozumień w polskiej obronie wykorzystał Andreas Cornelius, który kompletnie niepilnowany dopadła do piłki na piątym metrze i uderzeniem pod poprzeczkę pokonał Fabiańskiego.
Niestety, przerwa nie wpłynęła w żaden sposób na grę naszej drużyny. Trudno przypuszczać, by selekcjoner wstrząsnął swoim zespołem, ponieważ także w drugiej połowie ten prezentował się bardzo słabo. Efekt? W 60. minucie było już po zawodach. Kolejny błąd we własnym polu karnym popełnił Pazdan, którego złe zagranie zapoczątkowało akcję Duńczyków zakończoną trafieniem Nicolaia Jorgensena.
Jak się okazało, nie była to ostatnia bramka, którą zobaczyliśmy tego wieczoru w Kopenhadze. Duńczycy cały czas byli nienasyceni i jeszcze przed końcem dołożyli czwartego gola. Piłkę przed polem karnym otrzymał rozgrywający znakomite zawody Eriksen, który zobaczył, że nie ma przy nim nikogo, dlatego przymierzył i chociaż Fabiański wyciągnął się jak długi, to nie zdołał obronić. Fantastyczne trafienie pomocnika Tottenhamu.
Więcej emocji już w tym spotkaniu nie było. Polacy po czwartym ciosie nie podnieśli się już z desek, a Duńczycy zadowoleni ze znokautowania przeciwnika, do ostatniego gwizdka kontrolowali przebieg wydarzeń na boisku i bawili się już razem z kibicami, którzy bawili się szampańsko na trybunach Parken.
gar, PiłkaNożna.pl