Brentford ma wystarczająco argumentów sportowych, by utrzymać się w Premier League. Niewykluczone jednak, że największy i najważniejszy atut beniaminka nie dotyczy wcale tego, co dzieje się na boisku, a tego, jak rozumują jego szkoleniowiec, piłkarze i dyrektorzy.
Thomas Frank doskonale łączy pewność i pokorę. (fot. Reuters)
Nad bogato zdobionymi wrotami, w kierunku których od lat z utęsknieniem spoglądają ci, którzy marzą o utrzymaniu się w angielskiej ekstraklasie, wisi szyld z napisem „Czterdzieści punktów”. Zgromadzenie takiej liczby oczek zapewnia przywilej przekroczenia progu. Wstęp gwarantuje spokój i bezpieczeństwo. Stamtąd nikt już nikogo nie wyprasza do Championship.
Po zaledwie sześciu kolejkach bieżącego sezonu Brentford jest już niemal w ¼ drogi do upragnionego wnętrza. Ma w dorobku dziewięć punktów. Dla powracającego do elity po 74 latach beniaminka, któremu wielu przepowiadało niepowodzenie, to wynik więcej niż obiecujący. Na tyle dobry, że Pszczoły coraz częściej zestawia się z Wolverhampton, Sheffield United czy Leeds United. Najświeższymi przedstawicielami drużyn, które po awansie do angielskiej ekstraklasy były zaangażowane w rywalizację nie o utrzymanie, a o prawo do gry w europejskich pucharach.
Stołeczna ekipa ma sporo atutów, stanowiących przekonujące argumenty, by wierzyć w ich sukces. Sposób gry, który stoi na fundamentach szczelnej defensywy (trzy czyste konta) i wysokiego, agresywnego pressingu. Metodologię, która polega na wypranym z emocji, opartym na analizie procesie podejmowania decyzji transferowych, kadrowych oraz szkoleniowych. Wsparcie w postaci głośnych, wiernych i zawsze obecnych kibiców – Brentford Comminuty Stadium nie jest gościnną przystanią dla żadnej przyjezdnej drużyny. Szalenie mądrego szkoleniowca w osobie Thomasa Franka. Liderów na boisku, jak David Raya, Pontus Jansson, Vitaly Janelt, Bryan Mbeumo czy Ivan Toney. Umiejętność radzenia sobie z przeciwnościami losu – brakiem doświadczenia na poziomie Premier League, najmłodszą kadrą w stawce (średnia wieku 25,1), regularnym sprzedawaniem wyróżniających się zawodników (Ollie Watkins, Said Benrahma, Neal Maupay, Chris Mepham, Ezri Konsa).
Niewykluczone jednak, że największy i najważniejszy atut Brentford tkwi w sferze mentalnej. W podejściu do wyzwania, jakim są występy w najlepszej lidze świata. Podejściu, które da się podsumować dwoma słowami kluczami: pewność i pokora.
O konieczności przejawiania obu cech mówił po zremisowanym spotkaniu z Aston Villą Thomas Frank. Duńczyk radzi sobie z tym znakomicie. – Jesteśmy trzmielami – nie zostały one stworzone do latania, a jednak zdołaliśmy dofrunąć do Premier League i stale będziemy robić wszystko, by latać tak wysoko, jak to możliwe – zapowiadał przed startem rozgrywek. Nawiązując do jednej z przyśpiewek kibiców stwierdził też, że Brentford jest tylko przystankiem autobusowym w Hounslow. Powtórzył to po pokonaniu Arsenalu i Wolverhampton, a także wspomnianym podziale punktów z The Villans.
– Nie sądzę, by którykolwiek z piłkarzy Arsenalu obawiał się meczu z nami. Mam jednak nadzieję, że po spotkaniu zrozumieją, kim jesteśmy – przyznał Frank przed potyczką z Kanonierami. Po wygranej jego podopiecznych i przypomnieniu o Hounslow powiedział natomiast: – Będziemy świętować każde zwycięstwo, ale chcemy więcej.
– Po pięciu meczach mamy osiem punktów i trzy czyste konta. To dużo mówi o pracy, jaką wykonujemy, ale jesteśmy pokorni. Będziemy świętować tylko przez 24 godziny – pozwolę sobie dzisiaj na dodatkową lampkę wina, ale we wtorek znów gramy – ogłosił opiekun Pszczół po ograniu Wilków. – Wiemy, że będzie niewiarygodnie trudno, ale czy jesteśmy w stanie uzyskać korzystny rezultat? Tak – nie miał wątpliwości przed kolejnym starciem ligowym. A potem zatrzymał Liverpool.
O ile w wypowiedziach Franka więcej jest pokory, o tyle w słowach Ivana Toneya łatwiej znaleźć pewność. Pytany przed sezonem o cel beniaminka, napastnik zapowiadał „mierzenie najwyżej, jak się da”. – Nie chodzi o przetrwanie, to nie nasza mentalność. Dla wszystkich chłopaków w szatni celem jest wygranie ligi. Trzeba sobie stawiać cele, które wywołują strach. To z pewnością przyprawia nas o strach – prawił. – Wygranie ligi to sukces, którego pragniemy. To szalone. Ale jeśli nie stawiasz sobie szalonych celów, popełniasz błąd – przekonywał.
Pewność i pokora płyną również z gabinetów dyrektorskich. Osoby zarządzające klubem wierzą, iż Brentford stać na finisz w środku tabeli. Chcą się umocnić w Premier League, a potem postarać się o awans do europejskich pucharów. Jednocześnie biorą pod uwagę scenariusz, w którym Pszczoły zaliczają spadek. Nie wywoła on paniki. Będzie małym krokiem w tył, ale nie przekreśli długoterminowego planu.
Na razie absolutnie nic nie wskazuje jednak na to, by Brentford miało prędko wrócić do Championship. Przed beniaminkiem oczywiście droga długa jak 38-kolejkowy sezon. W jej trakcie wszystko może się wydarzyć. Zmiana podejścia szkoleniowca, zawodników oraz dyrektorów jest jednak mało prawdopodobna. A właśnie to może stanowić największy atut Pszczół w dążeniu do jak najszybszego przekroczenia progu magicznych wrót do sfery spokoju i bezpieczeństwa.
Maciej Sarosiek