Miało być pięknie, efektownie, bez nerwów, a na Stadionie Narodowym Polska przeżywała katusze z nisko notowanymi Łotyszami. Wygraną ekipie Jerzego Brzęczka zapewnili jej liderzy – Robert Lewandowski i Kamil Glik, ale styl pozostawia bardzo wiele do życzenia. Nie widać wcale jakiejś myśli przewodniej, pomysłu i ręki nowego selekcjonera, ale jak to często mówią trenerzy z naszej ekstraklasy punkty są najważniejsze. Cieszmy się więc z nich, a Brzęczek ma przed sobą więcej pracy niż jego zawodnicy… Tylko, czy sobie poradzi na tak głębokiej wodzie?
FOT. MACIEJ GILEWSKI / 400mm.pl
Łotwa wydawała się być idealnym rywalem dla biało-czerwonych po wiktorii w Wiedniu z Austrią. 2 czerwca ubiegłego roku odniosła swoje ostatnie zwycięstwo. Wtedy w ramach Pucharu Bałtyku pokonała Estonię 1:0, a gola strzelił Janis Ikaunieks, który wyszedł na Stadionie Narodowym od początku. Potem Łotysze nie potrafili pokonać choćby Litwy, Andory, Azerbejdżanu, Gruzji, Kazachstanu, nic dziwnego, że Polacy nie odczuwali drżenia łydek przed tą konfrontacją.
Gol strzelony przez Krzysztofa Piątka na Praterze zadecydował, że napastnik AC Milan znalazł się w wyjściowej jedenastce gospodarzy w Warszawie. Gdyby Brzęczek zostawił będącego w życiowej formie zawodnika spadłaby na niego lawina krytyki. Następca Adama Nawałki na stanowisku selekcjonera wciąż szuka, szuka pomysłu na drużynę narodową i wygląda ona jakby była zlepkiem bardzo dobrych klocków, niestety zbyt słabo trzymanych przez klej w newralgicznych punktach. Już na początku domowej premiery tego roku biało-czerwonych ostrzeżenia posyłał outsider naszej grupy kwalifikacyjnej. Po uderzeniu Vladislavsa Gutkovskisa, futbolisty Termaliki Nieciecza kunsztem wykazał się Wojciech Szczęsny, golkiper Juventusu Turyn. O postawie Polski przed przerwą nie da się napisać nic pozytywnego, najlepiej to po prostu przemilczeć, lecz całkiem przyzwoitą reklamę naszym ligom zrobił duet Pavels Steinbors (Arka Gdynia) i Gutkovskis. 33-letni bramkarz nie miał wiele do roboty, ale wygrał pojedynek sam na sam z Lewandowskim, a jego kolega z napadu oddał tyle samo celnych strzałów na bramkę co cała drużyna gospodarzy – czyli tylko dwa. Tak, drużyna z piłkarzami Bayernu Monachium, AC Milan, Napoli, Leeds United, Lokomotiv Moskwa. Najgorsze, że biało-czerwoni nie mogli liczyć na żaden impuls z ławki, bo jak widać Brzęczek uczy się dopiero międzynarodowego futbolu, a po przeskoku z Wisły Płock idzie mu to topornie. – Najciekawsze są te komunikaty spikera o tramwajach – skwitował pierwsze 45 minut Polaków jeden z dziennikarzy, który pewnie liczył na festiwali goli.
W drugiej połowie podopieczni Brzęczka częściej dochodzili do okazji bramkowych, ale też narażali się na groźne kontry. Steinboirs, który między słupkami zastąpił kontuzjowanego Andrisa Vaninsa wykazywał się po uderzeniach aktywnego Kamila Grosickiego, Piątka, a w 58 minucie z nadzieją obserwował jak po drugiej stronie boiska do świetnej sytuacji dochodzi Arturs Karasausks. Były piłkarz Piasta Gliwice spartolił setkę. Nadzieję zawiedzionym kibicom dało wejście Kuby Błaszczykowskiego i miał on mały udział przy akcji na 1:0, sfinalizowanej po centrze Arkadiusza Recy przez Lewandowskiego. Po golu kamień spadł z serc piłkarzom, fanom, a rezultat przypieczętował Kamil Glik, inny rutyniarz. Umówmy się, że to było takie spotkanie z cyklu – wygrać i zapomnieć. Więc zapomnijmy, bo innego wyjścia nie ma.
Jaromir Kruk