W poprzednim numerze „PN” zamieściliśmy tylko suchą informację następującej treści: Vincenzo Iaquinta wpadł w poważne tarapaty. 40-krotny reprezentant Włoch został skazany na dwa lata pozbawienia wolności! Wykrzyknik uzasadniony, bo huk po takim upadku dawnej gwiazdki futbolu rozległ się na cały świat. Jednak ta sensacja wymaga też znaku zapytania: czy mamy do czynienia z winnym, czy ofiarą?
TOMASZ LIPIŃSKI
Dalej można było przeczytać, że mistrz świata z 2006 roku odpowiadał za nielegalne posiadanie broni i udzielanie pomocy mafii kalabryjskiej. Miał pośredniczyć w procederze przeniknięcia struktur mafijnych do robót przy odbudowie po trzęsieniu ziemi w 2012 roku, a także w próbie wpłynięcia na wynik wyborów samorządowych w regionie Emilia-Romania. Ojciec byłego piłkarza, Giuseppe, został skazany aż na 19 lat więzienia.
DWA LATA ZA NIGDY
Komunikat mniej więcej tej treści puściły w obieg światowe agencje niemal równo z końcowym gwizdkiem – by trzymać się terminologii piłkarskiej – procesu Aemilia. Procesu nad procesy, jakiego dawno we Włoszech nie było, który samą swoją skalą wywoływał ogromne publiczne zainteresowanie. Dlatego najpierw krótko o nim, żeby zdać sprawę, w co były piłkarz został zamieszany.
Śledztwo, przez co należy także rozumieć wniknięcie do struktur mafijnych, rozpoczęło się na początku 2013 roku. Dwa lata później ruszyła pierwsza, największa fala aresztowań, która zabrała za kratki lub postawiła w stan oskarżenia w oczekiwaniu na proces 160 osób. Zarzuty dotyczyły przynależności do organizacji o charakterze przestępczym, wymuszeń, szantażu, lichwy, posiadania broni, wystawiania fałszywych faktur i innych malwersacji finansowych, zakupu nieruchomości przez nieistniejące podmioty i tym podobnych. W maju tego roku prokuratorzy zażądali łącznej kary ponad 1700 lat więzienia dla 240 oskarżonych. 31 października skazanych zostało 119. Jednym z surowiej potraktowanych był Giuseppe Iaquinta, jego sławny syn także nie uniknął kary.
Tamtego dnia wszystkie włoskie stacje telewizyjne relację z procesu ilustrowały zdjęciami ekspiłkarza, który po usłyszeniu decyzji sądu uniósł się gniewem i krzykiem. – Jesteście śmieszni. Wstyd, wstyd – wywrzeszczał, po czym opuścił salę. Przed gmachem sądu, jeszcze bardziej rozjuszony, zapewniał o swojej i ojca niewinności. Skarżył się, że zrujnowali mu życie tylko dlatego, że jest Kalabryjczykiem. I że taką sprawiedliwość to on ma… Wiadomo, co w nerwach człowiek plecie. Zaklinał się, że z ndranghetą nigdy nie miał nic wspólnego. Za to „nigdy” i „nic” prokuratura żądała sześciu lat więzienia, a sąd pierwszej instancji uznał, że dwa w zupełności wystarczą. Natomiast co do ojca podtrzymał 19-letni wyrok. Dla pana dobrze już po sześćdziesiątce może to oznaczać dożywocie.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (46/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”