Mistrz Polski 2025, czyli szykuje się jeden z najlepszych mistrzów w XXI wieku?
Jeśli ścisła czołówka stanowi wizytówkę ligi, aktualnie PKO Bank Polski Ekstraklasa ma wyjątkowo atrakcyjne oblicze. Poziom rywalizacji o mistrzostwo odbiega od dotychczasowych standardów – tak mocnego podium na tym etapie rozgrywek nie było od lat. Lider z Poznania punktuje imponująco, a mimo tego czuje na plecach białostocko-częstochowski oddech.
Przyjęło się, że średnia powyżej dwóch punktów na mecz to wynik godny, znamionujący klasę. Całe podium mogące pochwalić się takim rezultatem po 15. kolejkach to sytuacja niespotykana w ostatnich sezonach w Ekstraklasie. Chociaż rozgrywki są jeszcze przed półmetkiem, tempo narzucone przez Lecha, Jagiellonię oraz Raków zwiastuje, że mistrz Polski 2025 może być jednym z najmocniejszych w XXI wieku.
CZWARTY TEŻ TRZYMA POZIOM
W zwykłych okolicznościach 34 punkty zgromadzone w tej fazie rywalizacji dawałyby podstawy do spokojnego myślenia o tytule. Dwa lata temu niemal identyczny dorobek (35 oczek) stawiał Raków w pozycji murowanego faworyta do wygrania ligi: zespół Marka Papszuna wypracował aż siedmiopunktową przewagę nad Legią i z uśmiechem wjeżdżał na autostradę do historycznego sukcesu. Drużyna z Częstochowy zdobywała wówczas przeciętnie 2,33 punktu na spotkanie, co czyni ją najsilniejszym liderem w ostatnich pięciu sezonach. Średnia obecnego Lecha (2,27) jest lepsza niż mistrzowskiego teamu Macieja Skorży (2,13), tyle że w sezonie 2021-22 konkurencja była wyraźnie słabsza: srebrne medale przypadły wówczas Rakowowi, który po 15. kolejkach był dopiero czwarty, ze stratą sześciu oczek do Kolejorza.
Na kapitalnym, a zważywszy na bieżącą postawę – wręcz niebotycznym poziomie punktował zeszłej jesieni Śląsk. Wrocławska drużyna wykręcała średnią 2,2 na mecz, natomiast jej wynik na finiszu zmagań spadł do 1,85, co umożliwiło skuteczny pościg Jagiellonii. Zespół ze stolicy Podlasia po 15. kolejkach rozgrywek 2023-24 był drugi z przeciętną wynoszącą równo dwa punkty na spotkanie; dzisiaj taka systematyczność dałaby Jadze tylko czwartą pozycję. Biorąc pod uwagę okres od 2020 roku, najsłabszym liderem po 15 meczach okazuje się Pogoń, ze średnią 2,07. I choć wtedy była to już połowa sezonu, Portowcy tak obniżyli loty na wiosnę, że skończyli z brązem.
Jagiellonia, gromadząca 2,13 punktu na mecz, jest najmocniejszym wiceliderem ostatnich lat. I to zdecydowanie. To samo tyczy się Rakowa – 31 punktów na tym etapie rozgrywek w edycjach 2021-22, 2022-23 oraz 2023-24 dawałoby drugie, a nie trzecie miejsce. W sezonie 2020-21 taką zdobycz miał lider ze Szczecina. O poziomie trwającej rywalizacji świadczy nie tylko dorobek drużyn z podium. Spojrzenie na Cracovię nie pozostawia wątpliwości, iż mamy do czynienia z wyjątkowym wyścigiem. Czwarty zespół z przeciętną zbliżoną do dwóch punktów na spotkanie oraz 33 zdobytymi bramkami to w warunkach Ekstraklasy ewenement. Taką samą średnią (1,93) miał rok temu Raków, przy czym strzelił o trzy gole mniej. Zdarzało się, że do czwartego miejsca po 15. kolejkach wystarczało punktowanie na poziomie 1,73 na mecz (Widzew Łódź w rozgrywkach 2022-23; notabene identyczną średnią miała trzecia wówczas Pogoń), a nawet 1,6 (przypadek Śląska z edycji 20-21). W obu tych sezonach 29 punktów wystarczyłoby Cracovii do miana wicelidera.
Legia jest na razie piąta, ale skreślać ją byłoby lekkomyślnością. Warszawianie godzą na razie grę w trzech rozgrywkach, widać, że drzemie w nich spory potencjał i należy spodziewać się, że do końca powalczą o mistrzostwo Polski.
JAK PUNKTUJE EUROPA?
Czołówka tak silna, jak aktualnie w Ekstraklasie, nie występuje często w skali Europy. W zaledwie trzech ligach – spośród tych o porównywalnej jakości sportowej – podium w komplecie punktuje na poziomie równym bądź przekraczającym dwa na mecz. Sytuacja podobna do polskiej ma miejsce w Szkocji, na Cyprze i na Ukrainie.
W Serbii (Crvena Zvezda) oraz na Węgrzech (Ferencvaros) są bardzo mocni liderzy, a za nimi przepaść. Hajduk Split jako jedyny w lidze chorwackiej trzyma fason, podczas gdy Rijeka oraz Dinamo Zagrzeb gromadzą punkty z częstotliwością piątego miejsca w tabeli Ekstraklasy.
Slavia Praga rządzi w krajowych rozgrywkach w fenomenalnym stylu, ale już wicelider z Pilzna punktuje tylko minimalnie lepiej od Jagiellonii. Z kolei zajmujący trzecią lokatę Banik Ostrawa jest na poziomie Cracovii. Nieco gorszą przeciętną niż lider Ekstraklasy ma Sturm Graz, otwierający klasyfikację w austriackiej Bundeslidze. Rapid Wiedeń z dotychczasową systematycznością w polskich rozgrywkach byłby czwarty, Austria zaś – dopiero piąta.
Są ligi, w których nikt z czołowej trójki nie może szczycić się średnią powyżej dwóch punktów na mecz. Zarówno w Grecji, jak i w Danii rywalizacja jest tak wyrównana, że całe podium ma identyczny dorobek: w pierwszym przypadku przeciętna punktowa wynosi 1,91, natomiast w Superligaen to 1,8. Liderem zmagań w Szwajcarii jest FC Zurich, mimo że rozstrzygnął na swoją korzyść zaledwie połowę z 14 spotkań. Średnia 1,69 wystarcza CFR Cluj do zajmowania drugiej pozycji w lidze rumuńskiej.
SKANDYNAWSKIE WYWAŻENIE
Wskazywanie głównego kandydata do mistrzostwa Polski jest działaniem obarczonym ryzykiem. Przy takim poziomie rywalizacji drastycznie maleje margines błędu, zatem wykluczająca z walki o najwyższy cel może okazać się nawet niedługa obniżka formy. Na jakimś etapie dosięgnie ona każdego z pretendentów, a wówczas liczyć się będą przede wszystkim mentalna siła kolektywu oraz sportowa jakość jednostek. Z tej perspektywy najzdolniejszym do szybkiego opanowania kryzysu wydaje się obecny lider.
Klasę piłkarzy Lecha w pewnym stopniu obrazują liczby: w większości indywidualnych statystyk przedstawiciele Kolejorza górują nad konkurentami z Jagiellonii oraz Rakowa. O mocy poznańskiej kadry świadczy chociażby przypadek Dino Hoticia.
Do połowy września Bośniak prezentował się wybornie, lecz w ostatnich tygodniach na tyle spuścił z tonu, że po meczu z Cracovią stracił miejsce w wyjściowym składzie. Trudności 29-latka w żaden sposób nie odczuła jednak drużyna; kiedy Hotić przestał dostarczać Lechowi wymiernych korzyści, odpowiedzialność przejęli inni skrzydłowi – Patrik Walemark oraz Ali Gholizadeh. Swoją drogą Irańczyk to obok Afonso Sousy zawodnik odzyskany dla Kolejorza. Względem najdroższych piłkarzy w historii klubu od początku były uzasadnione oczekiwania, których obaj nie spełniali. Wielu zdążyło spisać ich na straty, nowy sztab jednak pokazuje, iż przedwcześnie. Jeśli chodzi o panowanie nad piłką i dryg do nieszablonowych rozwiązań, Gholizadeh to ligowa czołówka. Paroma występami w tym sezonie udowodnił, że czy grając od początku, czy wchodząc z ławki, może stanowić sporą wartość dla wielkopolskiej ofensywy.
Sousa to z kolei historia totalnej metamorfozy. Z zawodnika, który przez dwa lata dawał tylko nieśmiałe próbki potencjału, Portugalczyk przeistoczył się w jednego z liderów. Gdy zespół ma słabszy moment, to on jest w stanie wziąć piłkę na połowie boiska i wykreować akcję na wagę zwycięstwa – jak w potyczce z Radomiakiem. Przykład 24-latka pokazuje, ile znaczy pomysł na zawodnika i zaufanie względem niego.
Przy Bułgarskiej nie było przygnębienia po przegranych z Motorem Lublin oraz Puszczą Niepołomice. Obok naturalnej dawki rozgoryczenia panował spokój. Wręcz zaskakujący, ponieważ styl zaprezentowany w tych meczach mógł być uznany za niepokojący sygnał.
Poznańską równowagą nie zachwiała nawet pucharowa kompromitacja w Rzeszowie. Z obozu Lecha płynęły głosy: mamy pełną świadomość, że zawaliliśmy, natomiast wpadki będą się zdarzały, nikt nie przejdzie sezonu bezbłędnie. Jednocześnie po efektownych triumfach nad Jagiellonią i Legią nie odczuwało się wokół drużyny potężnej euforii. Coś na zasadzie – cieszymy się do końca weekendu, lecz w poniedziałek wracamy do sumiennej pracy. To wyważenie stanowi przejaw siły mentalnej Kolejorza. Niels Frederiksen potrafił zarazić skandynawskim stonowaniem nie tylko zespół, ale cały klub.
Duński trener jest w tym projekcie postacią kluczową. Zawodnicy zgodnie przyznają, że podstawowa zmiana względem wiosny sprowadza się do hasła: organizacja. Dziś w Lechu każdy rozumie swoją rolę, zdaje sobie sprawę z przypisanych mu zadań, a także wie, w jaki sposób skutecznie je wypełniać. Szkoleniowiec przykłada dużą wagę do analiz, które niezależnie od wyniku są tak samo szczegółowe – wygrana 5:0 czy 5:2 nie zwalnia z obowiązku zwrócenia uwagi na mankamenty. Kolejorz ma plan i konsekwentnie się go trzyma. A skoro ten aspekt jest przez piłkarzy tak akcentowany, można się tylko domyślać, w jakim chaosie pogrążona była drużyna podczas drugiej części ubiegłego sezonu.
Frederiksen ma wydatne wsparcie ze strony współpracowników. Szczególnie istotną rolę w kadrze szkoleniowej odgrywa 35-letni Sindre Tjelmeland. Zdarza się, i to wcale nierzadko, że norweski asystent przekazuje zespołowi wskazówki w trakcie meczu, podczas gdy pierwszy trener przysłuchuje się z boku. Sztab poukładał kwestie boiskowe, zarazem wprowadzając porządek w szatni. Te dwa komponenty, w parze z którymi idą rezultaty, składają się na atmosferę. Gdy zapyta się o nią kogokolwiek z drużyny, pada odpowiedź „top”. Frederiksenowi udało się dotrzeć do grupy, przekonać ją do swojej koncepcji. Wprowadził dość rygorystyczne zasady, którym jednak wszyscy się podporządkowują, bo widzą pozytywne efekty. W poprzednich sezonach poznańska szatnia bywała podzielona, teraz zawodnicy generalnie trzymają się razem. Uzyskanie oraz zachowanie takiego stanu to duże wyzwanie, zwłaszcza w kadrze, w której przeważają zagraniczni gracze.
TYTUŁ TKWI W SZCZEGÓŁACH
– Robimy swoje. Od dłuższego czasu jesteśmy na pierwszej pozycji, natomiast już teraz wiemy, że rozgrywki do samego końca będą trudne – mówi Joel Pereira. – Raków oraz Jagiellonia to wymagający przeciwnicy, bardzo dobry sezon rozgrywa Cracovia. Tempo zmagań jest szalone. Wrażenie robi szczególnie zespół z Białegostoku, który gra w Europie, a jednocześnie wykonuje świetną pracę w Ekstraklasie. To nie jest często spotykana sytuacja. Skuteczne łączenie występów na różnych frontach świadczy o tym, że są silną drużyną, mają jakościowych zawodników. Jestem ciekawy, jak długo Jagiellonia będzie potrafiła utrzymać taką formę. Natomiast my oraz Raków musimy walczyć o tytuł. Nie rywalizujemy w pucharach, gramy raz w tygodniu, mamy mocne kadry. W naszym przypadku obecność w czołówce to obowiązek – dodaje portugalski piłkarz Lecha.
Uwzględniając wyłącznie bezpośrednie konfrontacje klubów z pierwszej piątki, Kolejorz jest tej jesieni dominatorem. Ograł niemal wszystkich, tylko w Częstochowie zremisował. Jednak w rywalizacji o tytuł tak samo liczą się potyczki z drużynami niezainteresowanymi mistrzostwem. A te jak dotąd stanowią podstawowy defekt niebiesko-białej lokomotywy.
– Kiedy oba zespoły chcą grać otwartą piłkę, pokazujemy nasz styl i udowadniamy, że jesteśmy silni. Jagiellonia, Cracovia czy Legia nie ustawiają się nisko, nie ograniczają się do bronienia pola karnego całą jedenastką. Z kolei mecze przeciwko drużynom z dolnej części tabeli są zupełnie odmienne. Z takimi rywalami trudno jest przełamywać linie, co czyni te starcia specyficznymi – zauważa Pereira. – Mając dzisiaj o sześć punktów więcej, rozmawialibyśmy w inny sposób. Nie powinniśmy zaliczać głupich strat, jakie przydarzyły się w potyczkach z Motorem oraz Puszczą. Tego typu spotkania będą bardzo istotne w maju, to właśnie one mogą okazać się decydujące. Uważam, że w końcowej tabeli detale będą stanowić dużą różnicę – podkreśla jeden z najlepszych bocznych obrońców w Ekstraklasie.
Poznań nie walczy na trzech frontach. Jak zdobędzie mistrzostwo to w następnym roku ocenimy