Marzenie o 3:5
W zasadzie to, cytując klasyka, czyli Jerzego Pilcha, do oglądania meczów Polaków podczas Euro 2024 zasiadać będziemy tylko w jednym celu: żeby upewnić się, że przegrają jak mieli przegrać.
Leszek Orłowski
fot. Paweł Wójcik/400mm.pl
Balonik oczekiwań tym razem nie został napompowany, kilka dni do imprezy, a on pozostaje sflaczały i nikt kurka z helem ani nawet ust do niego przykładać nie zamierza, mamy wszak w grupie Francję, Holandię i Austrię, więc trzeba by być kretynem, żeby głosić, iż jedziemy po złoto, medal, półfinał ćwierćfinał, czy choćby nawet 1/8 finału. Ale jeśli nie jedziemy po złoto, ani nawet po 1/8 finału, to należy postawić sobie pytanie, po co w ogóle do Niemiec jedziemy?
Można odpowiedzieć, że po to, żeby tam być, bo być na takim turnieju i nic nie zdziałać to jednak jest lepiej niż nie być w ogóle.
Ta odpowiedź, słuszna i sprawiedliwa, jest jednak nie do końca zadowalająca, ponieważ polscy piłkarze po wyjściu na murawę stadionu i wysłuchaniu Mazurka Dąbrowskiego nie zejdą do szatni – czy tak nie byłoby najlepiej? – ale muszą jeszcze półtorej godziny pograć w piłkę i to trzy razy. A skoro tak, to winni mieć jakiś plan owego grania, nawet jeśli plan najprostszy: żeby wygrać, jest planem nie do zrealizowania.
Niestety, mam podejrzenie graniczące z pewnością, że Polska jedzie na Euro nie żeby grać w piłkę, ale żeby męczyć bułę. Dwa mecze takie jak z Argentyną na mundialu plus jeden z pięcioma, a nie trzema zawodnikami na połowie rywala podczas standardowej akcji ofensywnej – ten z Austrią – wydają się scenariuszem najbardziej prawdopodobnym. Dla kibiców oznacza to kilka zachwytów nad cudownymi interwencjami polskiego bramkarza i ze cztery bolesne stęsknienia, kiedy nie da rady, oraz ze dwa bolesne stęknięcia gdy w meczu z Austrią Robert albo Karol zmarnują rzekomo stuprocentową okazję (stuprocentowej nie da się zmarnować, tak mówi logika). Dwa razy przegramy po 0:2, raz zremisujemy 0:0 i pojedziemy do domu w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku czyli uniknięcia kompromitacji.
Stop. Mi się to nie podoba. Ja przeciwko temu protestuję. Ja chcę, żeby Polacy na Euro pojechali grać w piłkę, a nie męczyć bułę. Jako że nie uważam się za idiotę, nie sądzę, by granie w piłkę z otwartą przyłbicą z takimi rywalami, jakich mamy, mogło się dobrze skończyć.
Wymarzone przeze mnie wyniki Polski na Euro uwzględniają to uwarunkowanie. A oto one: 3:5 z Holandią, 3:3 (może uda się 3:2?) z Austrią i 2:5 z Francją. Takie rezultaty biorę w ciemno – przy zastrzeżeniu tylko, żeby nie było najpierw 0:5, a potem 3:5 albo 2:5 – z takich wyników będę w pełni zadowolony, bo będą one oznaczały, że piłkarze dobrze bawili się na boisku, a ja i inni kibice przed telewizorami. A przecież futbol to ponoć rozrywka, ogląda się go dla przyjemności.
Żeby jednak cel stworzenia fajnych widowisk osiągnąć, mam też dla Michała Probierza gotową jedenastkę, jaką powinien wystawić na wszystkie mecze Euro. Trochę szkoda, że nie powołał Matty’ego Casha oraz Kamila Jóźwiaka, bo dla nich byłoby w niej miejsce. Oto ona: Szczęsny – Bereszyński (wolałbym Casha), Dawidowicz, Kiwior, Zalewski – Moder, Sebastian Szymański, Zieliński – Frankowski (wolałbym Jóźwiaka), Lewandowski, Grosicki. Tak jest: dwaj ofensywni boczni obrońcy, Jakub Moder jako defensywny pomocnik, Zieliński i Sebastian Szymański jako dwie ósemki, dwaj szeroko grający skrzydłowi. Już widzę, jak czytający te słowa łapią się za głowy. Ale, na zdrowy rozum, co mamy do stracenia? Obcinają głowy za przyjęcie trzech plus goli w meczu? 2:5 oznacza utratę szans na awans na mundial w 2026 roku? No przecież nie. Czas się obudzić. Nazwisk nie podam, ale skład na Holandię widzę tak: bramkarz, trzech stoperów, dwóch defensywnych wahadłowych, trzech defensywnych pomocników, Zielu i Lewy. Założymy się, że tak będzie?
Redaktorze! I komu się bardziej zgadza kasa, Panu czy im? Więc niech Pan nie podskakuje, bo odetną Pana od wakacyjnych zdjęć na Fejsbuku, i wówczas w tym roku żadnej palmy Pan nie obejrzy ani Grzegorza K. w kolejnym gustownym futerku.
Dlaczego wmawiamy sobie, że „grajkowie” kogokolwiek „reprezentują”, poza swoim portfelem? Dla nich brak jakiegoś tam „awansu” to mniej kasy do podziału i tyle. Z tego co słyszę, to za dostanie dwa razy wpie_dol i jeden szczęściem osiągnięty remis bo gościu w masce źle widział piłkę dostają ponad dwa miliony euro, czyli po pół polskiego miliona na łepek (ci, co wyszli na pole od pierwszej minuty więcej).
Moje dziecko uczy się w szkole muzycznej, ciekawe czy trudniej nauczyć się grać na instrumencie (8-12 lat szkoły), czy kopnąć z karnego ze stojącej piłki w bramkarza.