LM: Realu remis rzutem na taśmę
Gonili, gonili, i wreszcie dogonili. Real Madryt aż do 87′ minuty przegrywał dwiema bramkami, ale w końcówce gracze prowadzeni przez Zinedine’a Zidane’a nie zniechęcili się niekorzystnym wynikiem i rzutem na taśmę doprowadzili do wyrównania.
Borussia M’gladbach ma czego żałować. (fot. Reuters)
Real Madryt przyjechał do niemieckiego kraju związkowego Nadrenia Północna-Westfalia z jednym tylko celem: odnieść zwycięstwo i skompletować trzy punkty, aby zminimalizować negatywne skutki zeszłotygodniowej porażki przeciwko Szachtarowi Donieck (2:3).
W pierwszej odsłonie meczu bez cienia wątpliwości stroną dominującą byli mistrzowie Hiszpanii. Madrytczycy przeważali nad przeciwnikami niemal w każdym aspekcie gry. Niemal, ponieważ jeśli chodzi o ten najważniejszy aspekt, a więc strzelone gole, podopieczni
Zinedine’a Zidane’a okazali się po prostu gorsi (tudzież mniej skuteczni).
Dopiero w trzydziestej pierwszej minucie gracze z Moenchengladbach oddali pierwsze uderzenie (i, jak się później okazało, jedyne przed przerwą). Nie dość, że leciało ono w światło bramki, to na dodatek jednocześnie piłka za sprawą Marcusa Thurama znalazła się miedzy słupkami strzeżonymi przez Thibauta Courtoisa.
W drugich czterdziestu pięciu minutach przebieg boiskowych wydarzeń nie uległ istotnej zmianie. „Los Blancos” zdecydowanie częściej kontrolowali piłkę i zarazem z większą częstotliwością dawali wyraz swoim umiejętnościom strzeleckim, które – na ich nieszczęście – we wtorkowy wieczór ewidentnie szwankowały.
Jakby tego było mało, szeregi obronne trzynastokrotnych triumfatorów Ligi Mistrzów funkcjonowały jeszcze gorzej, co w pełnej krasie uwidoczniło się w pięćdziesiątej ósmej minucie, kiedy to całkowicie niepilnowany w polu karnym Thuram z bliskiej odległości dobił odbitą przez golkipera futbolówkę.
Wydawało się, że więcej trafień na Borussia-Park tego dnia już nie padnie. Nic z tych rzeczy. „Królewscy” bynajmniej nie zniechęcili się niekorzystnym wynikiem. Najpierw w osiemdziesiątej siódmej minucie na listę strzelców wpisał się Karim Benzema, a cztery minuty później – Casemiro.
Mimo wszystko uzasadnione powody do zadowolenia z pewnością ma ekipa prowadzona przez Marco Rose, która w dwóch meczach z faworyzowanymi rywalami sprawiła im niemałe problemy. „Królewscy” z kolei powinni się serio niepokoić, bowiem jak na razie plasują się na ostatnim miejscu w grupie z jednym punktem na koncie.
Jan Broda