Mamy do czynienia z sezonem z wielu powodów osobliwym. Również dlatego, że po raz pierwszy w XXI wieku najlepszym snajperem ligi może zostać piłkarz niegrający na pozycji napastnika.
Byli w ostatnich latach tacy, którzy błyszczeli, rozgrywając najlepszy sezon w karierze. Zdobywali po kilkanaście bramek, niemal w pojedynkę prowadząc drużyny do większych bądź mniejszych sukcesów. Żaden pomocnik nie miał jednak w zasięgu ręki korony króla strzelców – ta od przeszło dwóch dekad zarezerwowana jest dla przedstawicieli linii ataku.
RÓŻNE OBLICZA KRÓLA
W bieżącym stuleciu do zostania królem strzelców polskiej ligi potrzeba średnio 21 goli. To liczba, która wystarczyłaby do sięgnięcia po koronę w 11 z 21 sezonów. Przy czym porównywanie rozgrywek pod tym względem jest nieco mylące, jako że składały się one z różnej liczby kolejek: od 26, przez 28 i 30, aż po 37. Zupełnie inny wydźwięk ma bowiem 20 trafień Macieja Żurawskiego w 26 kolejkach (sezon 2003-04) niż tyle samo goli uzbieranych przez Kamila Wilczka w 37 seriach gier (2014-15). Najbardziej miarodajnym wskaźnikiem skuteczności jest zatem średnia bramek na kolejkę. Żeby walczyć o tytuł najlepszego snajpera Ekstraklasy, należy strzelać przeciętnie 0,65 gola na serię spotkań. Dokładnie taką regularność prezentowali niedawni triumfatorzy: Carlitos, Igor Angulo oraz Christian Gytkjaer. Chociaż zdarzają się sezony, gdy do wygrania snajperskiej klasyfikacji wystarczy nawet mniej niż pół bramki na kolejkę. Skuteczność na takim poziomie zapewniła miejsce w annałach Marcinowi Robakowi oraz Marco Paixao (0,49 w rozgrywkach 2016-17), a także Tomaszowi Frankowskiemu i Robertowi Demjanowi (0,47, odpowiednio w sezonach 2010-11 i 2012-13). Frankowski jednak nie ma powodów, aby czuć się zwycięzcą z przypadku. Bynajmniej: to właśnie on okazuje się najbardziej królewskim spośród królów XXI wieku. W składającym się z 26 kolejek sezonie 2004-05 napastnik Wisły Kraków nastrzelał aż 25 goli (drugi w rankingu snajperów Żurawski miał na koncie tylko o jedno trafienie mniej). Do kapitalnej średniej Frankowskiego z tamtych rozgrywek – 0,96 bramki na kolejkę – nikt się nawet nie zbliżył. Wcześniej dobry wynik wyśrubował Stanko Svitlica (0,8), później systematycznie strzelał Paweł Brożek (0,77), jednak każdemu z nich daleko było do regularności wychowanka Jagiellonii.
Dawniej po ligowych stadionach biegało znacznie więcej klasowych snajperów. W gronie sześciu najskuteczniejszych królów strzelców z bieżącego stulecia (średnia przynajmniej 0,75 bramki na kolejkę) aż pięciu to reprezentanci jego pierwszej dekady. Jedynym przedstawicielem najnowszych dziejów Ekstraklasy jest Nemanja Nikolić, który sezon 2015-16 zakończył z dorobkiem 28 trafień w 37 seriach gier.
Mogłoby się wydawać, że najskuteczniejszego snajpera powinien mieć w składzie najlepszy zespół. Nie w polskiej lidze. Kiedyś, to owszem: w latach 2001-10 sześciu spośród 11 królów strzelców (w sezonie 08-09 koroną podzielili się Brożek i Takesure Chinyama) sięgało jednocześnie po mistrzostwo. Natomiast po Robercie Lewandowskim ta sztuka udała się zaledwie dwóm graczom – Nikoliciowi oraz Tomasowi Pekhartowi. W XXI wieku tytuł najlepszego snajpera aż ośmiokrotnie przypadał zawodnikowi, którego drużyna zajęła miejsce między czwartym a siódmym. Zdarzali się też królowie spoza czołowej dziesiątki. Górnik z Angulo w składzie skończył sezon na 11. pozycji, a Piast Wilczka był dopiero 12. Nadzwyczajny przypadek stanowił Demjan, którego gole wystarczyły Podbeskidziu Bielsko-Biała do znalezienia się zaledwie punkt nad strefą spadkową.
NIESPRECYZOWANI
Jeśli w ostatnich latach jakikolwiek pomocnik miał prawo pomyśleć o strzeleckiej koronie, był to Jesus Imaz. W sezonie 2018-19 Hiszpan uzbierał 16 trafień, co dało mu trzecie miejsce w klasyfikacji snajperów. Pytanie jednak brzmi, czy Imaza w ogóle należy postrzegać jako gracza drugiej linii? Jeszcze w barwach krakowskiej Wisły zazwyczaj występował na skrzydle, ale już w Białymstoku, zależnie od aktualnych potrzeb drużyny, był ustawiany w ataku niemal równie często, jak na pozycji numer dziesięć. Mimo wszystko, jak na zawodnika niebędącego klasycznym napastnikiem, 53 gole strzelone przez cztery i pół sezonu to wynik więcej niż przyzwoity. Równie trudno sklasyfikować innych hiszpańskich piłkarzy, którzy do niedawna błyszczeli w Ekstraklasie. Jesus Jimenez długo pełnił w Zabrzu rolę ofensywnego pomocnika albo skrzydłowego, co nie przeszkodziło mu w zdobyciu 12 bramek w sezonie 2019-20. Dopiero po odejściu Angulo został dziewiątką, co paradoksalnie nie przełożyło się na większą liczbę strzelanych goli. Albo taki Jorge Felix, grający u Waldemara Fornalika na wszystkich pozycjach w ofensywie. W mistrzowskim sezonie Piasta był raczej pomocnikiem, w następnym zaczął regularnie występować w ataku i wtedy zdobywał bramki jak na zawołanie.
Wątpliwości co do roli na boisku nie ma natomiast w przypadku Damjana Bohara. Były zawodnik Zagłębia Lubin to typowy skrzydłowy, w związku z czym jego 15 trafień w rozgrywkach 19-20 budzi szczególny podziw. Słoweniec okazuje się jednym z najskuteczniejszych nie-napastników Ekstraklasy ostatnich lat. Szczęście do pomocników potrafiących zdobywać bramki miała Jagiellonia. Dani Quintana w sezonie 2013-14 zatrzymał się na 15 golach. Po Hiszpanie rolę białostockiego goleadora występującego w drugiej linii przejął Konstantin Vassiljev. Niepozorny Estończyk już wcześniej w barwach Piasta pokazał się z dobrej strony, lecz rozgrywki 2016-17 były w jego wykonaniu fenomenalne. Na listę strzelców wpisywał się aż 13-krotnie, w ostatecznym rozrachunku zabrakło mu pięciu trafień do tytułu najlepszego snajpera ligi. Vassiljev zdominował klasyfikację kanadyjską, dorzucając do bramek kilkanaście asyst.
Pomocnicy ze strzeleckim instynktem to w Ekstraklasie przede wszystkim obcokrajowcy. Polacy z takimi inklinacjami szybko albo jeszcze szybciej opuszczają kraj. Zdarzają się jednak bohaterowie niespodziewani, już nie najmłodsi, gwiazdy jednego sezonu. Jak Mateusz Cetnarski, który nigdy wcześniej, ani nigdy później nie prezentował takiego poziomu, jak w rozgrywkach 2015-16. Co zawodnik Cracovii uderzył na bramkę, to piłka lądowała w siatce. I tak wpadała 13 razy. Niedługo potem swój prime time przeżywał Adam Frączczak, choć to zupełnie inny, nietypowy przypadek. Ówczesny kapitan Pogoni Szczecin mógł grać wszędzie – od prawej obrony po atak. Głównie w roli napastnika wybiegał na murawę w sezonie 2016-17, kiedy strzelił 12 goli. Za to w kolejnym częściej był ustawiany przy linii bocznej i właśnie jako skrzydłowy zdobył zdecydowaną większość z 14 bramek.
MAŁA ZMIANA, WIELKI EFEKT
Debiutancki sezon Iviego Lopeza w Ekstraklasie nie dawał podstaw, aby upatrywać w nim faworyta, ba, nawet kandydata do tytułu króla strzelców. Piłkarz Rakowa skończył poprzednie rozgrywki z dziewięcioma trafieniami. Na to, że aktualnie ma w dorobku już dwa razy tyle, złożyło się kilka czynników. Najistotniejszy to zmiana zadań na boisku. A właściwie ich modyfikacja, bo Hiszpan nadal jest ofensywnym pomocnikiem, tyle że grającym nieco inaczej. W ubiegłym sezonie Lopez zazwyczaj występował u boku Davida Tijanicia. To Słoweniec pełnił rolę typowej dziesiątki, podczas gdy Ivi częściej schodził w boczne sektory i stamtąd starał się zaskakiwać rywali. Po odejściu Tijanicia trener Marek Papszun przekształcił swój pomysł na dział kreatywny Rakowa. Jeśli częstochowska drużyna zaczyna mecz z duetem napastników, Lopez ma za ich plecami pełną swobodę – ale to wariant rzadziej stosowany. Zwykle w składzie są dwie dziesiątki, jak w ubiegłych rozgrywkach, jednak z inną rolą Hiszpana. Na ogół partneruje mu Mateusz Wdowiak, nominalny skrzydłowy, dla którego naturalne jest poruszanie się bliżej linii bocznej. Ivi natomiast ustawia się w świetle bramki, a więc przejmuje rolę, którą wcześniej musiał dzielić się z Tijaniciem. Ta z pozoru dyskretna zmiana okazała się kluczem do skuteczności 27-latka – w obecnej konfiguracji Lopez czuje się o wiele bardziej komfortowo.
Strzelecki progres gwiazdy Rakowa jest zarazem mocno związany z rzutami karnymi. Przede wszystkim zespół egzekwuje ich znacznie więcej niż w sezonie 20-21: wtedy podyktowano dla Rakowa osiem jedenastek, w bieżących zmaganiach – już 12. Co równie ważne, aktualnie to Ivi jest ich etatowym wykonawcą, a jeszcze do niedawna piłkę na wapnie ustawiali także Petr Schwarz i Vladislavs Gutkovskis. W efekcie Lopez ma na koncie sześć trafień z rzutów karnych (poza tym dwóch nie wykorzystał), czyli trzy razy tyle, ile w poprzednich rozgrywkach.
Właśnie stałe fragmenty gry mogą okazać się decydujące w rywalizacji o snajperską koronę. W przypadku Lopeza trafienia ze stojącej piłki stanowią aż połowę z 18 goli, ponieważ do karnych dołożył jeszcze trzy bramki zdobyte bezpośrednio z rzutów wolnych. Tymczasem główny konkurent Hiszpana, Mikael Ishak, wykorzystał cztery jedenastki (z pięciu podyktowanych dla Lecha), na dodatek nie uderza ze stałych fragmentów zza pola karnego. Atutem kapitana Kolejorza jest za to lepsza skuteczność, jeśli chodzi o gole strzelane z akcji – pod tym względem szwedzki napastnik wyprzedza lidera Rakowa o cztery trafienia.
Ivi ma szansę zapisać piękną kartę w historii ligi i po 22 latach odzyskać dla pomocników koronę króla strzelców. Ostatnim przedstawicielem środkowej formacji, który skończył sezon na szczycie snajperskiego rankingu, był Adam Kompała. Podobnie jak w przypadku Lopeza, fundamentem dokonań Ślązaka była skuteczność z jedenastu metrów; przeszło jedną trzecią z 19 goli strzelił po rzutach karnych. Osiągnięcie Kompały stanowiło sporą niespodziankę: w piłkę grał nieźle, lecz nigdy nie był gwiazdą ani reprezentantem, na dodatek jego Górnik Zabrze bronił się wówczas przed spadkiem. Za pewniaka do indywidualnej nagrody uchodził Frankowski, tymczasem w końcówce rozgrywek Kompała zdobył 7 bramek w czterech meczach i zgarnął laur.
Mimo wszystko pomocnik na strzeleckim tronie dziś byłby znacznie większym rarytasem niż w roku 2000 – wtedy liga była oswojona z takim rozstrzygnięciem, wszakże dwa lata wcześniej w osobie Arkadiusza Bąka (wespół z Sylwestrem Czereszewskim i Mariuszem Śrutwą) też miała króla rodem z drugiej linii.
KONRAD WITKOWSKI