Jan Bednarek: Muszę być wilkiem
O rekordzie transferowym, dziwnych snach, o tym, kto w Southampton potrafi coś powiedzieć po polsku, o intensywności, Robercie Lewandowskim, luzie angielskich piłkarzy, pewności siebie i dążeniu do celu. O tym wszystkim – ale nie tylko – „PN” rozmawia z Janem Bednarkiem, świeżo upieczonym reprezentantem Polski, który zabierając się za podbój Premier League, jednocześnie został najdrożej sprzedanym zawodnikiem z ekstraklasy.
Jan Bednarek cierpliwie czeka na debiut w Premiership w barwach Southampton FC.
Adrian Mierzejewski powiedział kiedyś w „PN”, że nałożył na ekstraklasę klątwę. Wiesz dlaczego?
Zapewne chodzi o kwotę transferu – nie ma problemu z kojarzeniem faktów Bednarek.
Adrian czekał sześć lat, aż ktoś ją zdejmie, ile potrwa twoja?
A może nikt już nie przebije mojego transferu? Ale na serio, mam nadzieję, że jednak stanie się odwrotnie, że pojawi się zawodnik, a najlepiej zawodnicy, którzy przekroczą barierę 6 milionów euro. Będzie to świadczyło, że polscy piłkarze idą w dobrym kierunku i są szanowani w Europie. W każdym razie żadnej presji w związku z tą kwotą na siebie nie nakładam. Nie myślę, ile kosztowałem. Tylko o tym, ile mogę dać Southampton. Zresztą skoro klub zdecydował się tyle za mnie zapłacić, to znaczy, że taka jest moja wartość.
W Polsce twój transfer to było wielkie wow, w Anglii raczej kwotą odstępnego ochów i achów nie wywołałeś.
Nie pytałem o odczucia kolegów z szatni. To nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś zrobił wow, czy nie. Ja muszę udowodnić, że jestem wartościowym zawodnikiem, tylko to się liczy. Niemniej wiadomo, jakie pieniądze kluby angielskie wydają na transfery, więc z pewnością na tamtejszych mediach moja przeprowadzka wielkiego wrażenia nie zrobiła. Ale jako piłkarz wkrótce wszystkich zaskoczę, pokażę jakość!
Podobno w trakcie testów medycznych w Southampton lekarz powiedział, że musi zbadać pod określonym kątem konkretne miejsce, ponieważ w Polsce jeden z rywali trafił cię dokładnie w tę część nogi, mając swoją ułożoną w określony sposób.
Tak było. Mieli mnie rozłożonego w detalach. Pięciu różnych skautów oglądało 20 moich meczów, każdy z nich musiał zapalić zielone światło na transfer. Krótko mówiąc – klub jest pewny moich umiejętności, wie o mnie wszystko. Fajnie więc, że trafiłem do miejsca, gdzie we mnie wierzą oraz pozwolą się rozwinąć.
Może być różnie, również tak jak z Bartoszem Kapustką, który w Leicester sobie nie poradził.
Piłkarze, których spotkałem w Southampton, mają dwie nogi, dwie ręce i jedną głowę. Czego mam się bać? Trafiłem do ligi dobrej pod względem technicznym, mocnej pod względem fizycznym, więc mam warunki idealne do rozwoju. Praca sprawi, że dorównam do tego poziomu. Tu nie ma miejsca na obawy, tu trzeba pokazywać każdego dnia, że zasługuje się na miejsce w Southampton. A co do Bartka, kibicuję mu i życzę jak najlepiej.
Po pierwszych tygodniach po transferze możesz ocenić, w jakich elementach odstajesz od zawodników z pierwszego składu?
Nie zauważyłem, żebym w ogóle odstawał. Natomiast intensywność na treningach, szybkość w operowaniu piłką, podejmowaniu decyzji – do tego na pewno musiałem się przyzwyczaić. Teraz już nie mam z tym dużych problemów, znoszę treningi zdecydowanie lepiej. De facto nie ma czasu na odpoczynek, w meczu lub na treningu cały czas jesteś w ruchu. To największa różnica w porównaniu z tym, co spotkałem w Polsce. No i przypadek jest ograniczony do minimum, nikomu piłka się nie odbija, przyjęcia są dokładne, w dodatku każdy zawodnik ma pomysł na grę. Jeśli jednak miałbym wskazać temat, w którym jeszcze nie jestem w stu procentach gotowy, byłaby to jeszcze większa wiara we własne umiejętności, większa pewność siebie. Jak jesteś cichą myszką, w Anglii nie przetrwasz, nie będzie dla ciebie miejsca. Musisz być jak wilk, walczyć o swoje, drapać co się da, czepiać się wszystkiego. Nie ma miejsca na żadne układziki, że trener tego lubi bardziej lub mniej, każdy chce grać, każdy grać potrafi i każdy zasuwa.
Pod względem przygotowania siłowego jesteś gotowy na Premier League, czy menedżer Mauricio Pellegrino ma tu jeszcze zastrzeżenia?
Trener nie musi mi wszystkiego mówić, niektóre rzeczy widzę sam. Weźmy taki Manchester United, w ataku mają Romelu Lukaku i wkrótce do gry wróci Zlatan Ibrahimović. Nie jest więc dla mnie wielką tajemnicą, że aby skutecznie walczyć z takimi napastnikami, muszę przybrać na wadze, rozbudować muskulaturę. Inna sprawa, że nie zawsze to jest najważniejsze, czasem wystarczy spryt i mądrość boiskowa, niekoniecznie trzeba od razu iść na pojedynek.
Dlaczego wybrałeś Southampton?
To klub stwarzający warunki do rozwoju młodym zawodnikom. Patrząc na listę zawodników, którzy grali dla Świętych, jakie zrobili postępy i gdzie obecnie są, może się w głowie zakręcić. Najważniejsze jest jednak to, że wyłącznie ode mnie zależy, czy będę chciał ciężko pracować, czy pójdę łatwiejszą drogą, na skróty, i zadowolę się tym, że mam fajny kontrakt. Nie jestem typem zawodnika, który zmierza w stronę minimalizmu, walczę o maksa i nie spocznę, dopóki nie zrealizuję zamierzonych celów. Teraz na celowniku mam regularną grę w Anglii, prędzej czy później osiągnę to! Wychodzę z założenia, że trzeba jeść małą łyżeczką, od razu wszystkiego się nie dostaje. Będę cierpliwy i jeszcze wielu Polaków zaskoczę. Nie można iść w życiu na skróty: w Górniku Łęczna nie grałem, ale w końcu przekonałem do siebie trenera, w Lechu też nie zawsze było kolorowo, niemniej wywalczyłem miejsce w składzie. Na każdym treningu Southampton pokazuję trenerowi, że jestem gotowy. Na to mam wpływ, resztą się nie przejmuję.
Opowiedz o warunkach do rozwoju, które zastałeś w Anglii.
Nie ma rzeczy, która mi się nie podoba. Boiska treningowe, monitoring zawodników, odpowiednia liczba masażystów i tak dalej. Byłbym głupi, gdybym z tego nie skorzystał. Gdybym miał porównać warunki do rozwoju w Polsce i Anglii, musiałbym powiedzieć, że na Wyspach Brytyjskich są nie z tej ziemi. Żeby była jasność, w Lechu Poznań zawodnicy mają warunki na poziomie europejskim, niczego nie brakuje. Ale w Anglii poszli jeszcze wyżej, podejrzewam, że Southampton nie różni się pod tym względem od klubów topu 6 Premier League. Mało tego, być może ma lepszą bazę. Ośrodek jest nowoczesny, wejść tam można tylko przez bramę, ale trzeba mieć odpowiedni glejt. W środku między innymi baseny z zimną i ciepłą wodą, sale do masażu, konferencyjne, siłownie, stołówka. Można stamtąd nie wychodzić.
Zostały jakieś polskie ślady w Southampton, kilku naszych zawodników tam grało?
Pewnie, koledzy pamiętają o Polakach. Fraser Forster zna Artura Boruca, więc kilka słów w naszym języku, niekoniecznie ładnych, opanował. Fizjoterapeuci i masażyści też potrafią przytoczyć kilka zwrotów, z tą różnicą, że już bardziej kulturalnych. Najbardziej zaskoczył mnie jednak Maya Yoshida, bo kiedy się witamy, zamiast angielskiego „how are you” pojawia się polskie „jak się masz”. Tyle że przy podejmowaniu decyzji o wyborze Southampton nie było dla mnie najważniejsze, że kiedyś grali tu Polacy. Do nikogo nie dzwoniłem, o nic nie pytałem. Liczyła się moja chęć rozwoju i zaangażowanie klubu w transfer.
Zaczynałeś od ławki rezerwowych, zagrałeś w Pucharze Ligi, a potem wypadłeś z kadry meczowej. Jaką rolę przypisał ci w tym sezonie Pellegrino?
Tu jest konkurencja. To nie tak jak w Polsce, że na środek obrony jest trzech zawodników, przy czym jeden kontuzjowany. Tu masz czterech piłkarzy z wysokiego poziomu, nikt nie odstaje, o tym, kto gra, decydują detale. Trener nie powiedział mi, że zagram pięć czy dziesięć meczów. Inna sprawa, że na pewno łatwiej jest napastnikom – dostaje 10 minut przy korzystnym wyniku, strzeli gola, szkoleniowiec inaczej na niego patrzy. Wprowadzając napastnika, ryzyko jest tak naprawdę niewielkie, inaczej sprawa wygląda z obrońcami, jeżeli blok defensywny dobrze wygląda w trakcie meczu, trenerzy rzadko dokonują w nim zmian. W trakcie jednego z meczów Premier League rozgrzewałem się, koniec końców na boisko jednak nie wszedłem. Przy korzystniejszym wyniku z West Hamem pewnie bym zadebiutował, ale była stykówka, więc trener chciał zaatakować. I ostatecznie udało się wygrać. Jak już mówiłem, muszę być cierpliwy.
Jak wygląda atmosfera w szatni zespołu Premier League?
Chłopaki mają luz. Nie zauważyłem, żeby specjalnie obawiali się meczów, myśleli tylko o najbliższym przeciwniku. Wiesz dlaczego? Bo znają swoją wartość, wiedzą, co potrafią, są pewni siebie, muszą po prostu wyjść na plac i wykonać określone zadania. Dla mnie to coś nowego i fajnego zarazem.
W Southampton na razie jesteś sam. Wracasz do domu po treningu i co?
Muszę sobie organizować czas. Oglądam wykłady, seriale, czytam książki psychologiczne, biografie, artykuły, słucham podcastów.
Wykłady?
No tak. Ostatnio oglądałem wykład psychologa z Poznania na temat snu.
OK…
Miałem jakieś głupie sny, nie bardzo wiedziałem, o co w tym chodzi, więc postanowiłem zgłębić temat. Wykład trwał półtorej godziny. Interesujący.
Co ci się przyśniło?
Że rozmawiałem z gepardem i pumą… Nie pasowało mi to zbytnio, dlatego posłuchałem i poczytałem na ten temat. Wolę w ten sposób zająć wolny czas, niż robić głupoty. Przynajmniej czegoś można się dowiedzieć, rozwinąć się. Życie jest jedno, trzeba je maksymalnie wykorzystać. Staram się wypełnić czas aktywnościami, które mi pomogą w grze w piłkę, bo tu ważne nie są tylko nogi, przecież też głowa.
Z kimś z drużyny Southampton złapałeś już bliższy kontakt?
Z Dusanem Tadiciem. Dobrze się dogadujemy, a co ciekawe – grał z moim bratem Filipem w Holandii, w Twente Enschede. Jak skojarzył fakty, był megazaskoczony, nie wierzył, że jesteśmy z tego samego ojca i tej samej matki. Brał mnie za kuzyna Filipa. Dusan wprowadza mnie do drużyny. Byliśmy na kolacji, zabiera mnie w różne miejsca. Nie powiedział: radź sobie sam, tylko stara się pomóc. Zresztą piłkarsko jest niesamowity. Czasem człowiek nawet nie jest w stanie wyobrazić sobie jakiegoś triku z piłką, a on go robi. Masakra. Najwyższa półka, jeśli chodzi o Premier League.
Po odebraniu statuetki dla Odkrycia Roku w lutym z charakterystyczną pewnością siebie mówiłeś na łamach „PN”, że na mundialu w Rosji zamierzasz stworzyć parę środkowych obrońców z Kamilem Glikiem. Jesteś tego teraz bliżej, dostałeś powołanie od Adama Nawałki, ale jak zrealizować ten cel, nie grając w klubie?
Po pierwsze – podtrzymuję! Po drugie – najpierw muszę się zadomowić w reprezentacji, to jest cel podstawowy. A co do gry w Southampton, nie wiem, kiedy zacznę pojawiać się na boisku w meczach ligowych. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, może to potrwa dwa tygodnie, a może dwa miesiące. Nie wykluczam, że Mauricio Pellegrino uważa, że muszę trochę poczekać. Rozmawiałem z władzami klubu, ze skautami, wszyscy zdają sobie sprawę, że jest różnica między Premier League a polską ligą, że nie wystarczy pstryknąć palcami, aby zaadaptować się do warunków na angielskich boiskach. Potrzeba pokory, czasu i konsekwencji w dążeniu do celu.
A co na twoją deklarację Michał Pazdan?
Nie wiem, pewnie będzie zadowolony. Konkurencja każdemu wychodzi na zdrowie. Michałowi życzę jak najlepiej, to nie jest tak, że czekam, kiedy się potknie. Mówię, że chcę grać na mistrzostwach świata, nie sądzę jednak, żeby to miało zmącić atmosferę w drużynie. Każdy, kto przyjeżdża na zgrupowania reprezentacji Polski, chce wystąpić na mundialu. I nikt się z tym nie kryje. Zawodnicy mają swoje cele, na koniec jednak najważniejsze jest, żeby łączyły się z celami drużyny. A zatem ja chcę grać, jeśli jednak będzie grał Michał, będę mu pomagał.
We wspomnianym wywiadzie mówiłeś, że Robert Lewandowski jest dla ciebie wzorem do naśladowania. Na zgrupowaniu przed meczami z Danią i Kazachstanem trochę cię jego osoba onieśmielała?
Aż tak to nie, wcześniej nie mieliśmy kontaktu, to taki sam człowiek jak każdy inny. Wow może nie było, na pewno była jednak duma i radość, że reprezentacja Polski stała się moją drużyną, mogę być jej częścią. W trakcie posiłków siedzieliśmy przy jednym stoliku, więc było kilka okazji do rozmów na luzie. Nie ma lepszego przykładu niż ten Roberta, jak daleko może człowieka zaprowadzić ciężka praca. Talent jest ważny, wiadomo, niemniej 90 procent to jest codzienna harówka. Fajnie być z nim drużynie, być jego kolegą z zespołu, podpatrywać go na treningach, a nawet zaglądać mu kątem oka w talerz, żeby wiedzieć, jak się prawidłowo odżywiać.
Ostatni już raz nawiążę do rozmowy z lutego, powiedziałeś, że wierzysz w złoty medal młodzieżowych mistrzostw Europy. Tymczasem – nie wyszliście z grupy…
Cóż, wygląda na to, że wiara bywa zgubna. Nie udało się. Po prostu byliśmy słabsi od rywali, nie trafiliśmy z formą. Po co do tego wracać? W niczym to nie pomoże, nic nam to nie da. Lepszej lekcji dostać nie mogliśmy, bo dowiedzieliśmy się, ile pracy przed nami, nabraliśmy pokory, zrozumieliśmy też, gdzie jesteśmy i ile nam brakuje do innych.
Polski piłkarz, ukształtowany przez ekstraklasę, jest gotowy do tego, aby wyjechać na przykład do Premier League i grać od razu?
Jest gotowy. Tylko my od razu na takiego zawodnika nakładamy presję, siedzi trzy mecze na ławce i wszyscy krzyczą: patrzcie, nie gra. Mam wrażenie, że w Anglii jest większe zrozumienie, że piłkarz styka się z nowym miejscem, krajem, kulturą, że potrzebny jest czas na mentalne przestawienie się do innych warunków. To nas różni, oni wiedzą, że do każdego zawodnika trzeba podejść indywidualnie i jeden zacznie grać z miejsca, a drugi dopiero za dwa miesiące. Mają cierpliwość, spokój, u nas tego brakuje. Pod względem piłkarskim, umiejętności jesteśmy mocnym narodem, natomiast na Euro drużyny prezentowały się lepiej jako zespół, także pod względem taktycznym. Nie chodzi o atmosferę czy komunikację, bardziej o poruszanie się po boisku, świadomość, gdzie powinienem w danym momencie być, jak się ustawić.
To zabrakło wam umiejętności, atmosfery czy trenera?
Trenera Dorny w ogóle nie możemy w to mieszać. Mieliśmy przekazane wszystko jak trzeba, znaliśmy założenia taktyczne. Wychodziliśmy na boisko i nie potrafiliśmy tego wcielić w życie, to my graliśmy, to my się nie poruszaliśmy wedle wskazówek szkoleniowca.
Nieprzypadkowo zapytałem o to, czy piłkarz z ekstraklasy jest gotowy do rywalizacji z najlepszymi. Krystian Bielik w trakcie młodzieżowego Euro powiedział głośno o intensywności, szybkości gry na treningach i w meczu, czym wywołał burzę. Kilkanaście minut temu powiedziałeś to samo o różnicy między zajęciami w Anglii i tymi w Polsce.
Przede wszystkim sprawę z Krystianem załatwiliśmy we własnym gronie. Nie będę mówił, co się działo, to byłby strzał w kolano. Co się wydarzyło w Arłamowie, Lublinie, zostaje tam, nie ma sensu wychodzić z tym do mediów. Zgraną drużynę poznaje się wtedy, gdy trzyma sztamę, niezależnie od okoliczności. Nie chcę mówić nawet słowa na ten temat, bo zaraz ktoś sobie coś dopowie i Bednarek będzie winny.
Rozmawiał: Przemysław PAWLAK