Jak krew w piach – najwyższa dywizja Liga Narodów brutalnie weryfikuje nasz wątpliwy potencjał
– Grasz w pierwszej dywizji Ligi Narodów już szósty rok i wszystko jak krew w piach! – parafrazując kultowy cytat z „Dnia świra” należałoby ocenić występy w reprezentacji Polski w tych rozgrywkach. Oczywiście polscy piłkarze mogliby skontrować, niczym syn Adasia Miauczyńskiego: Taa, krew, od razu. Wszyscy jednak doskonale wiemy, że nie mają w rękach żadnych racjonalnych argumentów na poparcie tej tezy.
Maciej Kanczak
Oglądając starcie z Portugalią, pewnie niejednemu kibicowi nasuwała się ta sama myśl: – Gdzieś to już widziałem. Kompletna bezradność, organizacyjny chaos, brak pomysłu jak zniwelować swoje braki na tle mocnego przeciwnika. Niby Bruno Fernandes na przedmeczowej konferencji prasowej zachwalał, że Polacy to zespół mocny fizycznie i imponujący mnogością wariantów rozegrania stałych fragmentów gry, ale na PGE Narodowym kompletnie nie było tego widać. Zryw biało-czerwonych w drugiej połowie, który skończył się honorowym golem Piotra Zielińskiego to bardziej akt desperacji i chwilowej dekoncentracji rywala, aniżeli jeden z opracowanych i skrupulatnie ćwiczonych wariantów gry.
Zmieniają się selekcjonerzy, zmieniają się piłkarze, dominuje nastawienie, że mamy grać odważnie i nie bać się wyżej notowanego rywala, ale gdy przychodzi do egzaminu z praktyki, okazują się to puste słowa. Na tle zespołu Roberta Martineza, polska kadra wyglądała jak III-ligowy rywal sparingowy, z którym można sobie postrzelać, aby poprawić samopoczucie oraz przetestować poszczególne warianty czy też pojedynczych piłkarzy. Skończyło się co prawda na 3:1, ale to było jedno z tych spotkań, w których końcowy rezultat zdecydowanie zaciemnia przebieg rywalizacji. Portugalczycy też nie zagrali wybitnie, bo gdyby tak było, powinni zwyciężyć zdecydowanie wyżej.
To spotkanie potwierdziło jednak brutalnie dwie rzeczy. Z obu od lat doskonale zdajemy sobie sprawę, a jednak za każdym razem, naiwnie wierzymy, że teraz karta się odwróci. Pierwszy to, że od europejskiej czołówki Polaków wciąż dzielą LATA ŚWIETLNE. Mamy piłkarzy w czołowych klubach Starego Kontynentu, ale nie przekłada się to na jakość gry. Gdy gracze zakładają koszulkę z orłem na piersi, jakby błyskawicznie zapominali, że nie mają powodów, aby czuć się gorszymi od swoich oponentów. A jednak tak jest. Starcia z Portugalią czy wrześniowe z Chorwacją pokazują to aż nadto. Na konferencjach i wywiadach słyszymy, że nie drżymy przed nikim, ale gdy już przychodzi do decydującego starcia, nagle okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Nie wiemy, co mamy grać i jak mamy grać. Czy być agresywniejszym i od linii defensywy ostro nacierać na przeciwnika? Czy być bardziej dynamicznym w środku pola? A może nasza obrona powinna wychodzić wyżej? W obu tych spotkaniach już na starcie oddaliśmy inicjatywę rywalom, nie zastanawiając się co dalej. A przecież mówimy wyłącznie o organizacji gry. Piłkarska jakość przeciwników to już zupełnie inna kwestia. Można ją jednak zatrzeć, pod warunkiem że wie, co się chce grać. A biało-czerwoni w żadnym z ww. przypadków, nie pokazali, że takową wiedzę i świadomość w ogóle mają.
Druga prawda to z kolei fakt, że do pierwszej dywizji Ligi Narodów pasujemy jak PIĘŚĆ DO NOSA. Dawno, dawno temu, dzięki olbrzymiej niechęci Adama Nawałki do gier towarzyskich, udało nam się dzięki temu wedrzeć do czołówki rankingu FIFA, akurat w momencie gdy tworzono podwaliny Ligi Narodów. Tak oto, w 2017 r. znaleźliśmy się w futbolowej awangardzie, 12 najlepszych zespołów Starego Kontynentu. Czy wtedy za takowy uchodziliśmy? Zdaje się, że jeszcze tak. Między czerwcem 2016 a listopadem 2017 rozegraliśmy 16 meczów, z których jedenaście zwyciężyliśmy, cztery zremisowaliśmy i trzy przegraliśmy. Tak, w momencie losowania grup w styczniu 2018, to było nasze miejsce futbolowej hierarchii. Absolutnie zasłużone, niewynikające z faktu, że Nawałka był jakimś rankingowym macherem i skrupulatnie wyliczył sobie, co da mu unikanie sparingów, a z faktu, że naprawdę przeżywaliśmy wówczas swój prime time.
Statystyki są brutalne – 14 gier (z Belgią, Chorwacją, Holandią, Portugalią i Włochami na przestrzeni czterech edycji) i żadnego zwycięstwa! Żadnego przepchnięcia, żadnej przypadkowej bramki, samobója czy rzutu karnego! Szczytem możliwości były cztery remisy, poza tym aż dziewięć porażek
We wrześniu, gdy ruszyła premierowa edycja UEFA Nations League sytuacja, była już zgoła odmienna. Po fatalnych MŚ 2018 w rankingu FIFA lecieliśmy już na łeb na szyje, nigdy nie osiągając pozycji z 2017 r. Staliśmy się mocnym przeciętniakiem, ale jednak przeciętniakiem. Owszem, imponowała nasza seria awansów na kolejne wielkie imprezy, równa czołowym reprezentacjom Europy, ale gdy już przychodziło do rywalizacji w nich, okazywały się to dla nas za wysokie progi. I tak trwamy w tej dywizji A już szósty rok, nie wnosząc do tych rozgrywek absolutnie nic. Błogosławieństwo, jakim jest regularne mierzenie sił z europejską śmietanką, staje się przekleństwem, bo regularnie zbieramy od niej cięgi. Statystyki są brutalne – 14 gier (z Belgią, Chorwacją, Holandią, Portugalią i Włochami na przestrzeni czterech edycji) i żadnego zwycięstwa! Żadnego przepchnięcia, żadnej przypadkowej bramki, samobója czy rzutu karnego! Szczytem możliwości były cztery remisy, poza tym aż dziewięć porażek.
Tyle meczów z czołowymi rywalami europejskimi wygrała w Lidze Narodów reprezentacja Polski
Różne panują opinię na temat naszego udziału w dywizji A. Koronny argument za tym, że koniecznie musimy grać na tym poziomie, jest taki, że tylko od lepszych możemy się czegoś nauczyć, a porażka, nawet ta najboleśniejsza, może być cenną nauką na przyszłość. Jeśli tak, to jesteśmy wyjątkowo niepojętnym uczniem, skoro nic z tych klęsk nie wynosimy, a dokładamy do naszego bilansu jeszcze kolejne. Zawsze jednak trafiał się rywal słabszy od Polski (Bośnia i Hercegowina, Walia), który sprawi, że zdobyte z nim punkty umożliwiały na pozostanie w elicie. Teraz jednak nie będzie już tak łatwo. 3. miejsce nie daje już spokoju, a skazuje na play-off o utrzymanie. Prawdopodobnie właśnie na tej pozycji wylądujemy, więc wiosną czeka nas prawdziwa weryfikacja. Zwłaszcza że na chwilę obecną, potencjalni rywale to starzy znajomi, którzy w ostatnich latach dali nam srogą lekcję gry, a jak nie, to przynajmniej porządnie postraszyli. Czechy, Anglia, Austria, Walia – na dzień dzisiejszy właśnie z kimś z tego kwartetu walczyć będziemy o byt w dywizji A. To też będzie cenny sprawdzian, czy wieloletnia gra w najwyższej dywizji Ligi Narodów naprawdę idzie jak krew w piach. Nasze „to be or not to be”.
Trzeba się zabrać porządnie do roboty a nie bujać w obłokach i to całe środowisko piłkarskie żeby gorzej jeszcze nie było. Król jest nagi i to każdy widzi .
Polska od dawna nie pasuje do tej Dywizji, tylko się kompromitujemy
No i dostaliśmy w papę. Ej, może jednak powinniśmy spaść? W dywizji B może byśmy i coś wygrali. No bo ile można brać lekcji futbolu z których nic nie wynika?
Nasz udział w Dywizji A to nic, tylko łut szczęścia, ale ono nie trwa wiecznie i kiedyś się skończy. Wszystko wskazuje na to, że szybciej, niż później. Polska reprezentacja absolutnie nie zasługuje, żeby grać na najwyższym poziomie LN, bo już na poziomie B tej ligi są dużo mocniejsi od nas: Anglia, Czechy, Austria, a i pewnie okazałoby się w praktyce wiele więcej zespołów silniejszych …
Gdzie tkwią problemy ? : Nie można co mecz zmieniać składu i wprowadzać nowych, czasami nieznanych nikomu piłkarzy, zespół buduje się od solidnej obrony- a to najsłabsza formacja Polski. Kapitan Lewandowski- jest świetnym piłkarzem w Barcelonie, wcześniej w Bayernie, ale w reprezentacji jest kompletnie nieprzydatny i niepotrzebny. Mamy silną 2 linię, ale nie mamy ataku: Świderski ma przebłyski świetnej gry, podobnie Piątek, Lewandowski- stwarza na boisku chaos i kłótnie, Buksa ?- nie wiem, co się z nim stało…
Czemu nie postawić na młodego wilczka: Rakoczego z Cracovii i jemu podobnych- im chciałoby się grać i pokazać- ta reprezentacja nie ma ognia, ambicji i zwykłego honoru – by grać dla Polski i Polaków- to po prostu: Jeden Wielki Wstyd i Żenada i trzeba sobie w końcu to kategorycznie powiedzieć. Trzeba zburzyć tę wieżę i zacząć budować od nowa, bo ta wieża od dawna się przechyla na bok i każdy , kto chce tylko jej dotknąć- jest w stanie ją od razu przewrócić …..
probierz to pierwszy problem.
Chciałem tylko dodać, że to bardzo dobry artykuł i bardzo trafne spostrzeżenia. Artykuł bardzo dobrze napisany i czyta się go z wielką przyjemnością.
Pozdrawiam i dziękuję autorowi.
Panowie prawdziwy problem tkwi w systemie szkolenia mlodych pilkarzy. To wprost niewiarygodne aby 38 milionowy narod reprezentowali tacy kopacze. Trzeba zaakceptowac tych ktorych mamy i o nich zapomniec – z nich juz nic nei bedzie. Musi byc opracowany i wcielony system szkolaenia na masowa skale pilkarzy ktorym gra z pilka sprawia przyjemnosc. Bez techniki i opanowania pilki nie ma sensu mowienie o trenerach czy taktyce. Najpierw trzeba miec pilkarzy. Zapomnijmy o tej druzynie, opracujmy system szkolenia, wcielmy go w zycie i za 10 – 15 lat mozemy rozmawiac o trenerach i skladzie.