Ilu wychowanków trzeba wyprodukować, by można było uznać, że akademia pracuje właściwie? [FELIETON]
Cytam właśnie niezwykle zajmującą i pouczającą książkę Kamila Janickiego „Średniowiecze w liczbach”. Oprócz porcji (so)czystej wiedzy o epoce niesie ona też wiele obserwacji dotyczących tego, jak trudno byłoby się wzajemnie zrozumieć ludziom żyjącym w tamtych czasach i nam.
Leszek Orłowski
Każdy student historii ma, dla przykładu, mnóstwo problemów ze średniowiecznymi miarami. Powierzchnię gospodarstwa mierzono wówczas w łanach. Tylko że wszędzie łan miał inny wymiar wyrażony w naszych hektarach! Nie sposób się w tym wszystkim połapać. Janicki tłumaczy, że to my źle podchodzimy do sprawy, zarzucając ludziom średniowiecza bałaganiarstwo. Dla nich łan to było bowiem tyle pola, ile potrzebowała jedna rodzina, by się wyżywić. To oczywiste, że był to inny rozmiar dla krain o ziemi żyznej, a inny dla tych jałowych. Dla ludzi z tamtej epoki absurdalny byłby nasz system metryczny, nie uwzględniający tych różnic, sprowadzający wszystko do jednakowych hektarów. W średniowieczu nowy osadnik dostawał od pana po prostu jeden łan ziemi i to było dobre, logiczne, rozsądne.
Po co o tym piszę? Bo czasami nie trzeba setek lat, wystarczy kilka setek czy tysięcy kilometrów, by też wspólny język nie był możliwy, nawet gdy rozmawia się o jednym zagadnieniu. Pytanie brzmi: ilu wychowanków trzeba wyprodukować w klubowej akademii piłkarskiej, by można było uznać, że pracuje ona właściwie? W Polsce odpowiedź brzmi, jak sądzę, że jeśli wypuści się rocznie jednego gotowego do gry w Ekstraklasie, to jest dobrze. Tymczasem Hiszpanie odpowiadają sobie na tak sformułowane zagadnienie inaczej: tylu, ilu potrzeba, by się „wyżywić”, czyli dać sobie radę ze zbudowaniem bądź zachowaniem silnego składu w każdej sytuacji, by przeżyć każdy kryzys. U nas gdy pojawi się jakiś zdolnych chłopak własnego chowu, odtrąbia się sukces. Tam w drużynie rezerw na każdej pozycji musi być zawodnik w każdej chwili zdolny wskoczyć do pierwszej ekipy i nie dać ciała.
Gdzie byłaby dziś Barcelona bez wychowanków? Gdzie byłby bez nich Real Sociedad, który w szerokiej kadrze ma ich szesnastu, najwięcej w Europie? Gdzie byłby Athletic? Ileż to już razy komentując mecze La Liga, spotkałem się z sytuacją, gdy na jakiejś pozycji w danym zespole wszyscy profi byli kontuzjowani, ale trener nie wpuszczał na nią doświadczonego futbolisty z innej, lecz po prostu brał dwudziestolatka z rezerw, a ten wchodził i grał jak stary: czasami trochę lepiej, czasami trochę gorzej, ale zawsze pokazując pewien standardowy zestaw kompetencji.
Grał i nie odstawał. A u nas? Czasami strach się bać wpuścić młodego, żeby czegoś nie odwalił. I trenerzy się boją. I nastają na dyrektorów sportowych, by kupowali na tony „trzydziestoletnich Słowaków”, którzy takim standardem dysponują, podczas gdy nasi młodzi futboliści są trochę od Sasa do Lasa.
Książka Janickiego uczy szanować średniowiecze i mądrość ludzi żyjących w tamtej epoce, każe formułować pytania, czy aby my zawsze idziemy właściwą drogą w naszych ustaleniach. Czasami średniowieczne oznacza bowiem lepsze, rozsądniejsze od naszego. System szkolenia w Hiszpanii w snutej tu analogii jest średniowieczny, według potrzeb, a nasz nowoczesny, na sztuki, ale to tamten jest lepszy. Zmieńmy myślenie o nim, albo przynajmniej na ławki rezerwowych przestańmy sprowadzać cudzoziemców – skoro w wyjściowych składach naszych ligowców są oni niezbędni. I oceniajmy tak: jeśli w jakimś zespole chwilowo brakuje piłkarza na daną pozycję, a nie ma wychowanka zdolnego ją zabezpieczyć, znaczy, że cała akademia pracuje do luftu, bo nie wywiązuje się z podstawowego obowiązku.
Coraz mniej Polaków którzy wyjeżdżają za granice gra w pierwszej 11 w najwyżej klasie rozgrywkowej danego kraju a to świadczy o poziomie szkolenia i poziomie naszej Ekstraklasy.