I czułeś się lepiej
W poniedziałek odbył się pogrzeb Lucjana Brychczego, wybitnego piłkarza i niezwykłego człowieka. Kici – tak go nazywali koledzy z boiska. Dla młodszych był już tylko Panem Lucjanem. Nawet Paweł Janas nigdy nie ośmielił się zwracać do niego po imieniu, choć znali się znakomicie.
fot. Rafal Oleksiewicz
Lucjana Brychczego pochowano z wszelkimi honorami. Uroczystości pogrzebowe miały charakter państwowy z asystą wojskową. Rozpoczęły się od żałobnej mszy wKatedrze Polowej Wojska Polskiego. Zmarły spoczął na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Odprowadzały go tłumy. – Rodzina Brychczych płacze nad stratą taty, dziadka, pradziadka, wujka… Dziś jednak ta rodzina jest niezwykle szeroka, składająca się z kibiców Legii i mieszkańców Warszawy – mówił w imieniu rodziny Stefan Szczepłek, cytowany przez sport.tvp.pl.
– Trudno wyobrazić sobie klub bez jego celnych uwag, porad i poczucia humoru. Zawsze przypominał nam o tym, czym jest lojalność, pasja i oddanie – PAP przywoływał słowa prezesa Legii, Dariusza Mioduskiego.
Podczas ceremonii Lucjan Brychczy został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudę – za wybitne osiągnięcia sportowe i zasługi dla rozwoju kultury fizycznej. Dla Legii Warszawa pozostanie Legendą na zawsze. W czasach kiedy podobne sformułowania często bywają nadużywane, na pewno nie jest tak w przypadku Lucjana Brychczego.
Kici – tak go nazywali koledzy z boiska. Dla młodszych był już tylko Panem Lucjanem. Nawet Paweł Janas nigdy nie ośmielił się zwracać do niego po imieniu, choć znali się znakomicie. Pisać, że legenda i postać pomnikowa, nie ma sensu – wiadomo, że tak. Ponieważ był zawsze w Legii, a konkretnie – choć ciężko w to uwierzyć – od 70 lat, wszyscy do jego obecności przy Łazienkowskiej przywykli. Niewykluczone, że dopiero teraz wszystkim go naprawdę zabraknie. Był z pokolenia piłkarskiego tak odległego, że czasami wydawać się mogło aż nieprawdziwego, bo mało kto ich widział na żywo na boisku, niewielu w telewizji. Ale Brychczy, choć legendarny, był jak najbardziej prawdziwy. Ciągle przy drużynie, stanowił wizytówkę Legii Warszawa. Podobnych symboli, ludzi i sportowców tego formatu jest coraz mniej – ubywa ich szybko.
Kiedy śledzę współczesne wywiady z piłkarzami, studia telewizyjne, przed i pomeczowe, zastanawiam się jakim ekspertem byłby na przykład Kazimierz Deyna. Jak fajnie byłoby go teraz poznać, usłyszeć. Lucjan Brychczy był skromnym człowiekiem, nie pchał się na ekran i przed mikrofon, ale ponoć miał świetne poczucie humoru. Anegdotka Grzegorza Szamotulskiego z nim i Smudą w roli głównej będzie pewnie teraz odgrzewana wielokrotnie. Franz był trenerem Legii, Brychczy jak zwykle w sztabie. – Kiedy ja grałem w Legii… – zaczął swoją przemowę do drużyny Smuda. – W Legii to ja grałem, ty byłeś – zakończył ją pan Lucjan.
Jako nieletni uczeń często jeździłem na Legię. Nawet na takie mecze jak ten, rozgrywany bodaj w 1989 roku i pod szyldem Aktorzy – Dziennikarze. Przed daniem głównym była przystawka – minimeczyk trójek (chyba plus bramkarz) w poprzek boiska. Nie pamiętam kto tworzył drużynę rywali, pamiętam, że w tej, która mnie zachwyciła grali Andrzej Strejlau, Rudolf Kapera i Lucjan Brychczy. Byli w okolicach 50-tki, Brychczy już dobrze po. Jak oni grali, a zwłaszcza jak grał On! Podawał lewą nogą piłkę w taki sposób, że koledzy mogli błyszczeć.
– Moje najlepsze wspomnienia z Legii to nie tytuły czy Liga Mistrzów, ale właśnie pan Lucjan… Miał w sobie coś takiego jak Kazimierz Górski, że spotkałeś go na korytarzu i czułeś się lepiej – ładnie mówi Marek Jóźwiak w „Przeglądzie Sportowym”.
I w tych smutnych okolicznościach muszę wspomnieć o jeszcze jednej postaci. Może kibicom piłkarskim, na pewno tym młodszym, niekoniecznie dobrze znanej, może nawet w ogóle. 12 listopada (nie 13.11 jak można znaleźć choćby na Wikipedii) zmarł Jan Rozmarynowski. Świetny fotoreporter, pasjonat kulturystyki, posiadacz ponoć największej w Europie kolekcji zdjęć sportów siłowych, ze swoim aparatem obecny na wszystkich mistrzostwach Polski w podnoszeniu ciężarów od 1961 do 2013 roku.
Poznałem go ponad 20 lat temu na dworcu w Bydgoszczy, w tym samym momencie co jego wiernego druha Jacka Korczaka-Mleczkę. To oczywiste, byli przecież niemal nierozłączni. To były już wówczas tuzy zawodu, ale jednocześnie wspaniali, weseli kompani, gotowi służyć pomocą w opresji sobie nawzajem i innym, o czym się rychło przekonałem. Nie ma już ich obu. Jacka od dwóch lat, Janek odszedł niedawno, krótko przed Lucjanem Brychczym. I oto symboliczna, smutna klamra – to właśnie ze zdjęcia z archiwum Jana Rozmarynowskiego stworzyliśmy aktualną okładkę „Piłki Nożnej”. Chcieliśmy, żeby ona właśnie tak wyglądała. Żeby był na niej młody chłopak, właściwie już mężczyzna, bawiący się piłką, niesfornie dryblujący, mający na nogach zwykłe tenisówki. Żeby był dokładnie taki, jakiego pokochali kibice.
Zbigniew Mucha