Czy Pep Guardiola zdoła natchnąć swoich piłkarzy do realizowania jego wizji? (fot. Reuters)
Zadbają o to między innymi piłkarze Wolverhampton oraz Sheffield United. Kto by się spodziewał, że spotkanie beniaminków – zeszło i tegorocznego – urośnie do rangi piłkarskiego wydarzenia weekendu w Anglii? Biorąc pod uwagę dyspozycję obu zespołów nie może być jednak inaczej.
Zarówno podopieczni Nuno Espirito Santo, jak i zawodnicy Chrisa Wildera znajdują się obecnie w gronie sześciu najlepszych punktowo ekip w stawce. I o ile niniejsza sytuacja jest pokłosiem marazmu potentatów – Arsenalu, Manchesteru United oraz Tottenhamu – o tyle Wilkom i Szablom należy oddać, iż potrafiły ową niemoc skrzętnie wykorzystać. I to pomimo faktu, że przed startem rozgrywek pierwszych spisywano na straty w obliczu konieczności godzenia Premier League i Ligi Europy, a drugim nie dawano szans na przetrwanie w ekstraklasie. Tymczasem, niedzielne starcie na Molineux będzie od zestawienia zespołów zaciekle walczących o utrzymanie równie dalekie, co Jose Mourinho od miana „The Humble One”.
A skoro już o Portugalczyku mowa, jego drużyna podejmie na własnym stadionie zawodzące w ostatnich tygodniach Bournemouth. Początek nowej ery w Tottenhamie nie jest lekki ani gładki, ale za to jest obiecujący. Bo choć Koguty zafundowały sobie nerwową końcówkę w potyczce z West Hamem, a w starciu z Olympiakosem musiały odrabiać dwubramkową stratę, koniec końców oba mecze wygrały. Co zaś najważniejsze, po londyńczykach gołym okiem widać zastrzyk świeżej energii oraz motywacji, zaaplikowany im przez byłego szkoleniowca Interu Mediolan.
Zaskakująco solidnie prezentuje się Serge Aurier – pod wodzą Mourinho Iworyjczyk zdobył bramkę i zaliczył dwie asysty. Harry Kane strzela jak za czasów swojej najlepszej dyspozycji – w dwóch występach Anglik zanotował trzy trafienia. Odrodził się również Dele Alli – gol i asysta – a w starciu z Grekami z dobrej strony pokazał się nawet podważany od startu sezonu Christian Eriksen. I tylko defensywa wciąż kuleje… Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że w minionych sześciu kolejkach przybywające do stolicy Wisienki tylko trzykrotnie znalazły sposób na przechytrzenie obrony rywala. Czy dobry omen wystarczy Tottenhamowi do zaliczenia trzeciego zwycięstwa od momentu zmiany menedżera?
Na podobną roszadę może niebawem zdecydować się West Ham. Młoty od ponad miesiąca nie zasmakowały smaku wygranej, a w ligowej tabeli znajdują się tuż nad strefą spadkową. Mało produktywna jest ofensywa, defensywa z nieszczęsnym Roberto na czele traci gola za golem (w sumie dziewięć w poprzednich trzech spotkaniach). Co więcej, w każdym meczu ligowym tego sezonu Nobble i spółka przebiegali mniejszą odległość liczoną w kilometrach niż ich przeciwnicy. Po piłkarzach nie widać determinacji i woli walki, po Manuelu Pellegrinim – pomysłu, jak niekorzystny stan rzeczy odmienić.
Niewiele wskazuje na to, by do przełamania doszło w najbliższą sobotę, wszak naprzeciwko West Hamu staną zawodnicy Chelsea. Ci ulegli ostatnio Manchesterowi City, a w środku tygodnia wypuścili z rąk zwycięstwo w potyczce z Valencią. Na Stamford Bridge nie ma jednak mowy o panice. Frank Lampard udowodnił już, iż potrafi zarządzać sytuacją kryzysową, a że przed The Blues całkiem korzystny terminarz – spotkania kolejno z West Hamem, Aston Villą oraz Evertonem – to zarząd i kibice wierzą, że Anglik i tym razem wyjdzie z opałów obronną ręką. Faworyt nadchodzących derbów Londynu jest oczywisty.
Jasność co do tego, kto wcieli się w rolę Goliata – choć niekoniecznie, jeśli chodzi o ostateczny rezultat – jest także w przypadku meczu Newcastle z Manchesterem City. Może i The Citizens nie są aktualnie w najlepszej dyspozycji, może i w machinie Pepa Guardioli nie wszystko funkcjonuje tak, jak powinno, ale pod względem jakości czysto sportowej mistrzowie kraju wciąż są lata świetlne przed Srokami. Te nie mają w swoich szeregach piłkarzy pokroju Kevina de Bruyne (z trzema golami i sześcioma asystami na koncie Belg jest najefektywniejszym graczem ligi) czy chociażby Riyada Mahreza, którzy są w stanie zrobić różnicę w dowolnym momencie widowiska. Każdy inny wynik niż triumf gości będzie sporym zaskoczeniem.
Zbliżone różnice w proporcji mocy uderzeniowej obowiązują również między Liverpoolem a Brighton. Owszem, pod wodzą Grahama Pottera, który niedawno przedłużył swoją umowę do 2025 roku, Mewy poczyniły ogromny progres, lecz do poziomu The Reds wciąż im daleko. Podopieczni Jurgena Kloppa także mają jednak swoje problemy. Nie dość, że w środku tygodnia nie zdołali ograć Napoli i zapewnić sobie awansu do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, to w dodatku urazu doznał jeden z filarów drużyny – Fabinho. – Nie chcę mówić o tym, czego oczekuję, ponieważ mam nadzieję, iż to nic poważnego – przyznał po środowym meczu niemiecki szkoleniowiec. Jego słowa tylko potwierdzają, jak istotna dla ekipy z Anfield jest postać brazylijskiego pomocnika, i jak brzemienna w skutkach mogłaby być jego dłuższa absencja. Czy na tyle, by drżeć o trzy punkty w potyczce z Brighton? Nic z tych rzeczy.
Równie pewni swego nie mogą być ani Kanonierzy, ani Czerwone Diabły. Co z tego, że Arsenal zmierzy się z okupującym strefę spadkową Norwich, skoro Aubameyang i spółka nie wygrali w lidze od szóstego października? Co z tego, iż Unai Emery prawdopodobnie znowu dokona szeregu roszad personalnych (w ostatnich ośmiu spotkaniach Hiszpan skorzystał z ośmiu różnych ustawień), skoro żadne z poprzednich rozdań nie przyniosło oczekiwanych skutków? Zgrania, zrozumienia czy pomysłu ani widu, ani słychu. Doskonałą miarą regresu piłkarzy z Emirates Stadium zdaje się być fakt, że ewentualne potknięcie na Carrow Road nie będzie żadnym zaskoczeniem. Ot kolejny smutny weekend dla fanów potężnej niegdyś drużyny.
Co zaś tyczy się Manchesteru United, ten nie stroni wprawdzie od zwycięstw, lecz do stabilnej dyspozycji wciąż mu daleko. Tylko na przestrzeni minionego miesiąca ekipa z Old Trafford potrafiła pokonać Chelsea, by następnie ulec Bournemouth czy gładko rozprawić się z Brighton, by potem zaledwie zremisować z Sheffield i przegrać z Astaną. Potencjalna strata punktów w starciu z Aston Villą wcale nie byłaby wydarzeniem z gatunku science-fiction. Tym bardziej, że The Villans pokonali ostatnio Newcastle, dzięki czemu już przebili swoje „osiągnięcie” z sezonu 2015/16, po którym to spadli do Championship.
Do tej samej kampanii chciałoby z kolei nawiązać Leicester. I choć w obliczu dominacji Liverpoolu o ponowne zdobycie tytułu mistrzowskiego będzie szalenie trudno, Lisy z pewnością nie pogardzą powrotem do Ligi Mistrzów. Aby to osiągnąć, muszą nie tylko wygrywać mecze z rywalami pokroju absolutnie beznadziejnego, jeśli chodzi o stosunek potencjału do wyników, Evertonu, ale też utrzymać niezwykle wysoką, a biorąc pod uwagę statystyki oczekiwanych goli zdobywanych (expected goals) oraz traconych (expected goals against) wręcz nadprogramową skuteczność w obu polach karnych (podopieczni Brendana Rodgersa strzelają więcej i inkasują mniej niż wskazują owe szacunki). O pierwsze będzie nieporównywalnie łatwiej niż o drugie.
W dwóch pozostałych meczach kolejki Burnley podejmie Crystal Palace, zaś w starciu outsiderów Southampton zmierzy się z Watfordem. Na tym etapie rozgrywek trudno spodziewać się, by w przyszłym sezonie obie ekipy zamykające obecnie tabelę cieszyły się statusem ekstraklasowiczów.
Czternasta seria gier Premier League nie obfituje w zestawienia tytanów, lecz nie jest też tak, że pasjonaci futbolu w wydaniu angielskim mogą narzekać na nudę. Nie, kiedy rywalizacja jest na tyle wyrównana, iż piąte w stawce Wolverhampton dzielą od czternastego Newcastle zaledwie cztery punkty. Czy niniejszy ścisk utrzyma się po nadchodzącej kolejce?
***
Newcastle – Manchester City
Typ PN: 2
Burnley – Crystal Palace
Typ PN: 1
Chelsea – West Ham
Typ PN: 1
Liverpool – Brighton
Typ PN: 1
Tottenham – Bournemouth
Typ PN: 1
Southampton – Watford
Typ PN: x
Norwich – Arsenal
Typ PN: x
Wolverhampton – Sheffield United
Typ PN: 2
Leicester – Everton
Typ PN: 1
Manchester United – Aston Villa
Typ PN: 1
Maciej Sarosiek
PiłkaNożna.p
l