Gdzie szukać rozrywki w Premier League?
Za sensacjami sprawianymi w tym sezonie przez Leicester City i – w większym stopniu – Aston Villę kryje się prosta przyczyna: gdy na tablicy wyników jest remis, warto atakować, a nie myśleć o jednopunktowej zdobyczy. Ale to tylko wydaje się proste.
MICHAŁ ZACHODNY
Co jest mocną stroną Liverpoolu? Zespół Juergena Kloppa nie przegrywa. Jest na to za silny na tle ligi, ale też obrońcy tytułu mogliby mieć większą przewagę nad resztą stawki. Po prostu za często remisują. W tym sezonie już pięciokrotnie, czyli o dwa starcia zakończone podziałem punktów więcej, niż w poprzednich rozgrywkach i tylko o dwa mniej, niż w edycji 2018-19. Co ciekawe The Reds zdarzały się one nie w meczach z silnymi rywalami, ale z tymi słabszymi: Fulham, Brighton i West Bromwich Albion. Mistrzowie czasem pozwalają sobie na drzemkę.
Liga kalkulujących
Dwa z tych meczów miały podobny przebieg: gol strzelony w pierwszej połowie spotkania i… stracony w końcówce, gdy intensywność gry oraz determinacja Liverpoolu spadały. Zupełnie jakby piłkarze stracili czujność. Zresztą niepowodzenie z Fulham można odebrać w podobny sposób. – Obudźcie się! – krzyczał do zawodników Klopp przez całą pierwszą połowę, gdy londyńczycy przeważali, a mistrzowie nie byli w stanie odpowiedzieć. Zawiodła ich czujność.
Czujność lub determinacja. To zresztą nie jest przywara Liverpoolu, przecież to lider tabeli i faworyt do tytułu, ale trzy wpadki z rywalami z dołu tabeli pokazują, jak trudno w tym sezonie o dodatkowy bodziec – stanowiący czasem o różnicy między satysfakcją z tego co się ma a możliwością dowiezienia wyniku.
Drugi dzień świątecznego grania na Wyspach był tego doskonałym przykładem, w czterech meczach padły trzy remisy. Tottenham objął prowadzenie w pierwszej minucie i uznał, że dalsze ataki nie mają większego sensu, w ostatnich dwóch kwadransach nie oddając nawet strzału. Karą za pragmatyzm była wyrównująca bramka Wolverhampton. Spotkanie West Hamu z Brighton wyglądało trochę inaczej przez to, że tam gole wydawały się być dziełem przypadku, niezamierzonym efektem dość chaotycznej gry jednych i drugich. A i tak gospodarze zdecydowali się zaatakować dopiero, gdy tuż przed przerwą stracili gola, tak samo było w drugiej części, gdy Lewis Dunk dał przyjezdnym prowadzenie. Brighton, gdy już miało korzystny wynik, nie wychodziło za połowę większą liczbą zawodników niż dwóch, czy w porywach trzech atakujących. Jedyny mecz tamtej niedzieli wygrało Leeds United, choć było to najbardziej nietypowe spotkanie podopiecznych Marcelo Bielsy w tym sezonie. Oni, najbardziej rozrywkowa i otwarta na wymianę ciosów ekipa w Premier League, po prostu przestali atakować i w ostatnim kwadransie nie oddali strzału.
Bielsa postawę Leeds w drugiej połowie z Burnley zrzucił na to, że rywale zaskoczyli jego zespół, który miał szukać drugiego gola. Z kolei Mourinho miał uwagi do swoich piłkarzy. – Naszą intencją nie było bronienie tak głęboko. Zawodnicy wiedzą, co mówiłem im w przerwie, ale skoro nie mogli zrobić tego o co prosiłem, znaczy, że tego nie potrafią – stwierdził Portugalczyk. – Tak, remis jest jak porażka, ale wiemy też, że mamy punkt więcej w tabeli. Nie żyjemy marzeniami, że będziemy wygrywać każde spotkanie, że będzie przychodziło to łatwo. Na każde zwycięstwo trzeba zapracować, wykańczając sytuacje, podając dokładnie we właściwych momentach – podkreślał Klopp. W porównaniu do sezonu 2018-19 w Premier League aż pięć procent meczów więcej kończy się remisami.
To prowadzi nas do Leicester City i Aston Villi, czyli drużyn, które w obecnym sezonie – po odpowiednio piętnastu i trzynastu meczach – zremisowały zaledwie po razie. W pozostałych czołowych ligach Europy takich przypadków nie jest może mniej – Napoli, Real Betis, dwa w Niemczech, żadnego we Francji – ale nadal są tak nieliczne, że warto przyjrzeć się przyczynom oraz efektom takiej gry.
Lider spoza oczekiwań
Villa jest dobrym przykładem, rzadko bowiem zdarza się, by trener drużyny, która wygrała 3:0 był… przestraszony odważną grą podopiecznych. – Gdy straciliśmy zawodnika… bałem się przy naszych kontrach. Ważna jest ta równowaga, wybór odpowiednich momentów do pressingu, do atakowania… Mówiłem zawodnikom, że nie chcę, by spędzili drugą połowę na czekaniu na rywala pod własnym polem karnym. Zwłaszcza grając w dziesiątkę! Wydaje mi się, że to nam jednak wyszło, co podkreśla dojrzałość moich zawodników – mówił Dean Smith.
Z Crystal Palace tylko początkowo wszystko układało się po myśli szkoleniowca: po golu Bertranda Traore z piątej minuty na przerwę schodzili osłabieni po dwóch żółtych kartkach dla lidera defensywy, Tyrone’a Mingsa. W szatni Smith wprowadził stopera za skrzydłowego, ale nastawienie Villi się nie zmieniło i pierwszy kwadrans drugiej połowy to większa intensywność ataków jego drużyny. Efektem drugi gol, a kilkanaście minut przed końcem – trzeci i pewne zwycięstwo. Statystyka strzałów mówi wszystko o nastawieniu i skuteczności gry tych zespołów: Villa – 20, Palace – 13, z czego osiem już przy trzybramkowym prowadzeniu gospodarzy. – Nasze ambicje wcale nie uległy zmianie – mówił później szkoleniowiec, którego drużyna poprzedni sezon uratowała dopiero w ostatniej kolejce, będąc też zależną od wyników na innych stadionach. – Chcemy być równorzędnym rywalem w każdym spotkaniu. Nikt nie był szczęśliwy z siedemnastego miejsca na koniec poprzednich rozgrywek. Dlatego sprowadziliśmy zawodników, którzy mają nam pomóc. Widzimy, że jako cały klub robimy progres i musimy to utrzymać – podkreślał.
Efekt takiej gry – lider pod względem średniej liczby strzałów oraz kluczowych podań, czwarta ekipa najczęściej dryblująca – wynika nie tylko z transferów, ale też ze zmiany mentalności. Wystarczy porównać Aston Villę do Sheffield United, gdy drużyna będąca beniaminkiem, została okrzyknięta rewelacją Premier League. Jednak dla takich zespołów zwykle weryfikacja przychodzi w drugim roku pobytu na najwyższym szczeblu i można powiedzieć, że po dwóch punktach w piętnastu meczach, ocena jest negatywna. Co jednak istotne, Sheffield w czterech spotkaniach, w których do końca roku wychodziło na prowadzenie, zdobyło tylko punkt. Villa z ośmiu takich przypadków zdobyła komplet punktów, drugim takim zespołem jest Leicester City. Po strzeleniu pierwszego gola nie nadchodziła jednak defensywa. Drużyna Smitha ma w takich meczach bilans bramkowy… 22-2, a Brendana Rodgersa nieznacznie gorszy (16-2). Odwracanie wyników może wychodzi im słabiej (Villa jeszcze nawet nie zremisowała, Leicester przegrało pięć z ośmiu meczów po straconym pierwszym golu), ale kibice nie mają prawa narzekać. Wręcz wszyscy powinni zgodnie te zespoły chwalić: w tym dość letargicznym, naznaczonym pragmatyzmem sezonie dostarczają tego, czego chcemy – rozrywki! Najlepiej pokazuje to nastawienie Smitha.
– To naprawdę ekscytujący moment dla naszej drużyny. Czy to Chelsea, Southampton, Brighton czy West Brom, zawsze gramy to samo, nie ma dla nas znaczenia poziom rywala. Cieszymy się z naszego futbolu – mówił. Ilu trenerów pozostałych drużyn w Premier League mogłoby tak powiedzieć o grze swojego zespołu: że po prostu sprawia im ona frajdę? Zwłaszcza w sezonie, gdy wydobycie maksymalnego poziomu przychodzi z trudem takim menedżerom jak Pep Guardiola, Frank Lampard, Mikel Arteta czy Ole Gunnar Solskjaer? Czy może tak powiedzieć nawet Klopp?
Villa, co ostatnio podkreślał Guardiola, to zespół, który w krótkim okresie pomiędzy sezonami poprawił się w największym stopniu. Świadczy o tym choćby fakt, że na półmetku może mieć niemal tyle punktów, ile w całym poprzednim sezonie, a na pewno zaliczy tyle samo zwycięstw. Pokazuje to również statystyka czystych kont (osiem w trzynastu kolejkach), czwarty najlepszy wynik bramkowy…
Wymóg intensywności
Lecz nie zapominajmy o Leicester City. Lisy też idą na całość, nawet w takich meczach jak z Manchesterem United, gdy pierwszy raz zremisowały – dopiero w piętnastej kolejce. Dwukrotnie w tym meczu przegrywały, ale chęć atakowania była bardziej wyraźna niż u renomowanego rywala. Reaktywność United była zaskakująca i ograniczała się do sprawnie przeprowadzanych kontr. Jednak przy wyniku 2:2 tylko Leicester w końcówce szukało pełnej puli punktów, a o tym, że Rodgers był zadowolony z postawy swoich piłkarzy może świadczyć fakt, że w całym meczu zrobił tylko jedną zmianę – wzmacniając atak kosztem drugiej linii.
Podobnie było w spotkaniu przeciwko Tottenhamowi jeszcze przed świętami, gdy wyjazdowe zwycięstwo podkreśliło różnicę w podejściu do meczu Rodgersa oraz Mourinho. Pierwszy, choć jego zespół objął prowadzenie tuż przed przerwą, nie zmienił nastawienia Leicester, które dalej stwarzało sytuacje. Z kolei Tottenham nie był w stanie wrzucić wyższego biegu, tyle przez letargiczny występ jednostek, ile przez typowe dla Portugalczyka intencje. Dlatego trzecie w tabeli City wygrało już sześć z siedmiu meczów na wyjeździe, niemal wyrównując dorobek punktowy z poprzedniego, przecież także niezłego sezonu.
– Dobrze jest być w pobliżu – mówił o wysokiej pozycji drużyny Rodgers, który myśli również o walce o mistrzostwo. – Sezon będzie bardziej wyrównany niż w poprzednich latach. Jeszcze daleka droga, jeszcze do lutego najlepsze zespoły nie mają meczów w europejskich pucharach i trochę to wszystko przyspieszy… Dobrze, że jest tyle niespodzianek w tym sezonie. Taka nasza rola – dodawał o straszeniu najlepszych. Po dwunastu kolejkach media na Wyspach donosiły, że tak wyrównanej górnej części tabeli Premier League nie było i wątpliwe, by okres świąteczno-noworoczny coś w tej kwestii zmienił. Jeśli już, to da większą szansę tym dążącym do zwycięstw w każdym meczu, nie kalkulującym. Takie jest Leicester City. – Do każdego meczu musimy być pozytywnie nastawieni. Chcę intensywności na boisku. Jako zespół lubimy biegać, nawet jeśli to obciąża organizmy zawodników – podkreślał Rodgers.
– A przecież mógłby się rozleniwić po satysfakcjonujących wynikach – zauważył ekspert TalkSport, Trevor Sinclair. – To byłoby jednak sprzeczne z jego osobowością. W jego DNA jest to, by wysiłkiem pokonywać kolejne metry rywalizacji, walczyć o szacunek.
To piękne słowa, ale będące jedynie wyrazem tego, czego w Premier League każdy szuka: bezkompromisowości. Może na dłuższą metę bardziej ograniczone kadry Aston Villi czy Leicester przegrają w starciu z mocniejszymi, pewnie zdarzą im się wpadki, ale kto chce oglądać futbol bez kalkulacji, to częściej będzie oglądał ich mecze, niż Tottenhamu.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 1/2021)