Futbol uwikłany w poliykę
Dr hab. Filip Kubiaczyk, profesor UAM w Poznaniu, to miłośnik i znawca Hiszpanii oraz jej futbolu. W 2020 roku opublikował książkę pod tytułem „Historia, nacjonalizm i tożsamość. Rzecz o piłce nożnej w Hiszpanii”, a w 2022 jej kontynuację „Historia, polityka i media. Rzecz o piłce nożnej w Hiszpanii 2″. Podobnie jak wcześniejsza publikacja, także ta jest dziełem fundamentalnym dla każdego, kto chciałby zrozumieć czym jest hiszpański futbol.
A jest zjawiskiem wyjątkowym w skali świata. Nigdzie indziej piłka nożna nie pozostaje tak bardzo uwikłana w politykę jak właśnie w Hiszpanii. Tam prawie każdy klub, a nie tylko FC Barcelona, to „mes que un club”, czy „mas”, jak słowo „więcej” brzmi po kastylijsku. Wiele bowiem z nich wyraża ambicje grup społecznych i narodowościowych. Futbol jest zastępczym polem bitew, okazją do manifestacji o charakterze pozasportowym. Nie tylko zresztą obywatele komunikują się z państwem poprzez futbol, także państwo hiszpańskie z obywatelami, jak przy okazji meczu reprezentacji z Kosowem, nieuznawanym przez Hiszpanię broniącą się przed wewnętrznymi separatyzmami. W TV nie odegrano hymnu Kosowa, nie pokazano flagi, skrót nazwy pisano małymi literami – „kos” z obawy, że „Kosowianie (…) mogą okazać się koniem trojańskim, który uruchomi niepodległościowe aspiracje Katalończyków i Basków”.
Nie będę tu streszczał książki Kubiaczyka. Opowiem tylko o kilku rzeczach, których sam się z niej dowiedziałem, a wydawało mi się, że wiem niemało.
Nie miałem na przykład jasności w temacie relacji między Krajem Basków a Navarrą, niby doń nie należącą, ale będącą jednak polem rekrutacji piłkarzy do Athleticu Bilbao zatrudniającego tylko Basków. Otóż pytanie czy Navarra to kraj Basków jest właściwe tylko z punktu widzenia Baska. Z punktu widzenia Navarczyka trafne jest inne: czy Kraj Basków to część Navarry? W dalekiej przeszłości dzisiejsze prowincje Bizkaia oraz Guipozkoa istotnie bowiem należały do niepodległego Księstwa Navarry i w Pampelunie się o tym pamięta.
Po drugie: dlaczego federacja hiszpańska jako stadion narodowy forsuje La Cartuję w Sewilli, a nie, jeśli już, obiekt któregoś z tamtejszych klubów: Sevilli bądź Betisu? Jeśli chodzi o sam wybór miasta, Sewilla została „piłkarską stolicą Hiszpanii”, gdyż jest stolicą Andaluzji, prowincji o kulturze i zwyczajach niemal tak swoistych jak Katalonia czy Kraj Basków, ale której obywatele na ogół demonstrują podwójny patriotyzm: andaluzyjski i hiszpański. Natomiast co do drugiej kwestii, to władzom RFEF przeszkadzają radykalne grupy kibiców Sevilli – lewicowe i solidaryzujące się z Katalonią oraz Betisu – prawicowe, potępiające secesjonistów. Wybór któregoś z tych obiektów na mecze La Roji byłby więc wyborem politycznym, La Cartuja jest neutralna.
Co do specyfiki Barcelony to po prostu zacytuję autora: „w tym połączeniu lokalności i planetarności zawiera się jestestwo i esencja tego klubu. Barca jest skazana na funkcjonowanie w tych dwóch wymiarach i nigdy nie powinna wyrzekać się tego pierwszego, bo to właśnie z katalońskiego kontekstu wynika jej światowe znaczenie. Nie odwrotnie”. Prawda, że doskonale powiedziane?
Na koniec jeszcze jeden cytat wykładający kawa na ławę: „(W Hiszpanii) nie ma apolitycznych meczów piłkarskich, polityczne są nazwy drużyn, ulokowanie stadionów, stroje piłkarskie, goście zasiadający na trybunach, wyniki meczów, podyktowane i niepodyktowane rzuty karne, żółte i czerwone kartki, anulowane i uznane gole”. Trzeba o tym wiedzieć, oglądając mecze La Liga. Tylko ta wiedza pozwala zrozumieć temperaturę i kontekst hiszpańskich sporów o futbol.
LESZEK ORŁOWSKI