Przejdź do treści
Frustrację wyładowałem w ringu

Polska Ekstraklasa

Frustrację wyładowałem w ringu

Przyszedł do Legii Warszawa jako podstawowy bramkarz Zagłębia Lubin. Jesienią jednak nie wywalczył miejsca ani w pierwszym składzie, ani nawet na ławce rezerwowych. Wiosną w końcu Dominik Hładun wszedł do bramki wicelidera Ekstraklasy i natychmiast wyrósł na ważną postać ekipy z Łazienkowskiej.



Ponoć w ostatnich dniach uśmiech nie schodzi z twojej twarzy.
Jestem pozytywną osobą, lubię się uśmiechać, ale wiem do czego zmierzasz – odpowiada Hładun. – Cieszę się sportem! Spodziewałem się, że wiosną zadebiutuję w Legii, ale zakładałem, że nastąpi to w meczu Pucharu Polski. Wyszło inaczej, Kacper Tobiasz doznał kontuzji, więc podejrzewałem, że trener postawi na mnie w spotkaniu z Widzewem Łódź, bo byłem dwójką w pierwszych meczach rundy wiosennej. To było naturalne, choć oficjalnie dowiedziałem się o tym, że zagram kilka dni później. Serce mocniej zabiło, ponieważ wszyscy wiedzą, jaka otoczka towarzyszy meczom Legii z Widzewem.

Były dwa wyjścia: albo będziesz bohaterem, albo zerem.
Miałem przed oczami pozytywny scenariusz. Kiedy kładę się spać, wyobrażam sobie różne sytuacje – obrony strzałów, wyjścia z bramki… To pomaga, poddaję się pozytywnym bodźcom, a nie negatywnym. Co do samego meczu, zagrałem solidnie, nie zaliczyłem żadnej wtopy.

Grałeś kiedyś przy lepszej atmosferze na trybunach?
Derby Zagłębia Lubin ze Śląskiem Wrocław różnią się z meczami Legia – Widzew. Dzień po spotkaniu z Piastem wszyscy już żyli tym spotkaniem, napinkę czuć było dosłownie wszędzie. Portale, media społecznościowe, raporty ze sprzedaży biletów – wszystko się nakręcało. Miałem stresik, ale kiedy wybiegłem na rozgrzewkę, odpuścił.

Jak w głowie pogodzić dwie myśli: z jednej strony kontuzja Kacpra Tobiasza sprawiła, że wskoczyłeś do bramki, z drugiej – kolega z zespołu ma problemy zdrowotne, a nikt nikomu źle nie życzy?
To było trudne, ponieważ wśród bramkarzy mamy bardzo dobrą atmosferę, wspieramy się, niezależnie od tego, kto wychodzi w bramce. W piłce kontuzje się jednak zdarzają, sam to przeżywałem w Zagłębiu – byłem jedynką, doznawałem urazu, ktoś inny wchodził w moje miejsce i wspierałem innego golkipera. Kiedy wchodzisz do bramki z ławki, to chcesz za wszelką cenę utrzymać co najmniej taki poziom, jaki prezentował poprzednik. A Tobi zawiesił w tym sezonie poprzeczkę bardzo wysoko. Musiałem mu dorównać.

Nie jest tajemnicą, że Kacper wzbudza zainteresowanie zagranicznych klubów.
Czasami jest tak, że dużo się pisze o transferze, a ostatecznie nic z tego nie wychodzi. Niemniej, trzeba nie oglądać polskiej ligi, by być zaskoczonym, iż Tobi wzbudza zainteresowanie. Kwestią czasu jest, kiedy pojawią się zapytania z zagranicznych klubów.

Nie podkręcasz go, aby odszedł?
To tylko jego decyzja, której nikt za niego nie podejmie. On musi stwierdzić, że jest gotowy, by wyjechać z Legii. Jeśli zostanie, będziemy dalej rywalizować, nie będę miał z tym najmniejszego problemu.

Jak podchodzisz do waszej rywalizacji w drugiej części rundy wiosennej?
W ogóle o tym nie myślę. Żyję tylko tym, co jest tu i teraz. Zamierzam podtrzymywać tę formę, którą ostatnio miałem okazję prezentować, by trener miał do końca sezonu pozytywny ból głowy w kwestii obsady pozycji bramkarza.

Co się stało, że wyprzedziłeś w hierarchii Cezarego Misztę?
Nie wiem, serio. Poznałem wszystko od środka, zobaczyłem jak funkcjonuje. Dla mnie to pierwsza zmiana klubu. Do tej pory jedynie raz byłem na półrocznym wypożyczeniu, a tak to całe życie spędziłem w Lubinie. Przygotowania do wiosny zacząłem mocno, czułem, że jestem w bardzo dobrej formie po przerwie między rundami i tak zostało.

Co czułeś, kiedy jesienią byłeś trzecim bramkarzem?
Zderzyłem się ze ścianą. Przyszedłem jako jedynka z Zagłębia i stałem się trójką, broniłem w meczach drużyny rezerw. Byłem wściekły, ale nie pokazywałem tego na zewnątrz. Atmosfera w szatni jest niezwykle ważna, nie miałem zamiaru jej psuć. Było dla mnie ważne, aby pokazywać cały czas sztabowi szkoleniowemu, że myli się, klasyfikując mnie na trzecim miejscu wśród bramkarzy. Mogłem zamknąć się w domu i płakać, ale podszedłem do tego inaczej. Odbyłem wiele rozmów z najbliższymi oraz… sam ze sobą.

To znaczy?
Analizowałem, co się stało, że znalazłem się w takiej sytuacji. Żeby była jasność: nikogo o to nie obwiniałem. Stanąłem przed samym sobą. Zastanawiałem się, czego mi brakuje, aby być chociaż numerem dwa. Zostawałem po treningach, szlifowałem elementy, w których byłem gorszy od Czarka i Kacpra. Pokazywałem, że nie zamierzam się poddawać, za to zamierzam piąć się w hierarchii.

Jak sobie radzisz z frustracją?
Zapisałem się na boks w Legia Fight Club. Frustrację wyładowałem w ringu. Raz w tygodniu mam indywidualny trening bokserski. Jestem tylko ja i trener, nie mam nawet sparingów – najważniejsze jest bezpieczeństwo. Nie mogę doznać jakiejkolwiek kontuzji poza boiskiem. Pracuję na tarczach oraz na worku, gdzie mogę się wyżyć, wszystko z siebie wyrzucić.

Ciągnie cię do takich klimatów?
Lubię oglądać różnego rodzaju gale bokserskie czy innych sportów walki. Nie mam problemu, aby w weekend włączyć też freak fighty. Generalnie wywodzę się z rodziny bokserskiej, lata temu sam próbowałem sił w tej dyscyplinie.

Dlaczego ją porzuciłeś?
Miałem krzywą przegrodę nosową, każdy cios, który lądował na moim nosie, sprawiał, że zalewałem się krwią. Jako dziecko mogłem tylko trenować w klubie bokserskim bez możliwości wyjazdów na zawody. Brakowało mi rywalizacji z kimś z zewnątrz. Podjąłem decyzję, żeby przerzucić się na piłkę.

Rodzina miała sukcesy w boksie?
Wujek był zawodowym pięściarzem, tata też walczył, brat miał cztery zawodowe walki – trzy wygrał, jedną przegrał. Stwierdził jednak po czasie, że też nie będzie szedł w tym kierunku.

A ty sam spróbujesz czegoś w tej dyscyplinie po karierze?
Chyba we freak fightach bym się nie odnalazł, bo tam ważniejsze niż walka w klatce są konferencje, na których trzeba kręcić dymy. Nie czułbym się w tym dobrze. Choć na pewno pod względem sportowym i zebrania nowego doświadczenia byłoby to coś ciekawego. Fajnie by było kiedyś się sprawdzić, ale nie wiem czy to jeszcze przetrwa w takiej formule, jaka obowiązuje obecnie.

Jesteś spokojnym, ułożonym i kulturalnym człowiekiem, a tu pokazujesz drugą twarz.
W życiu codziennym jestem spokojny, to prawda. Kiedy jednak wychodzę na boisko albo miałbym wejść do klatki, muszę zachowywać się jak lew, żeby mnie inny lew nie zjadł.

Zimą mieliście jeden trening w Legia Fight Club. Jak sobie poradziłeś?
Proszę zapytać Kuby Trojanowskiego, byłem z nim w parze. Generalnie walczyliśmy lekko, ale odczuł mój prawy sierpowy. Fajne doświadczenie, dobry bodziec do oderwania się na chwilę od futbolu.

Pasjonujesz się piłką czy to tylko zawód?
Pasjonuję się! Oglądam sporo meczów, głównie Ekstraklasy, ale kiedy są większe mecze w Anglii, Hiszpanii czy Włoszech, to przełączę, choć i tak zazwyczaj wybieram ligę polską. Często jest tak, że spotkania lecą w tle, ponieważ robię w tym czasie coś innego, na przykład bawię się z synem. Chyba nie dałbym rady spędzić całego dnia przed telewizorem i oglądać mecz po meczu od godziny 12 do 22.

Jak się odnajdujesz w roli taty?
Bardzo dobrze. To znaczy tak mi się wydaje. Moja mama była opiekunką, która zajmowała się dziećmi. Często jej pomagałem, zbierałem doświadczenie, od lat byłem przygotowany do roli taty. Na początku to ja tłumaczyłem kilka kwestii żonie odnośnie dzieci, ale generalnie świetnie się uzupełniamy.

Syn będzie piłkarzem?
Jeśli będzie chciał.

A ty byś chciał?
Zapisaliśmy go do Legia Soccer Schools. Złapał zajawkę na futbol, kiedy zacząłem grać w podstawowym składzie Legii. A tak poważnie, pół roku temu zaczął mówić, że chciałby grać w piłkę jak wujek Bartek Slisz. Wcześniej było tak, że kiedy wychodziliśmy pokopać, to odbił piłkę dwa czy trzy razy i już był znudzony. Teraz to się zmieniło, widzę, że to go cieszy. Ostatnio nawet zamówiłem mu rękawice…

…czyli ukierunkowujesz syna.
Sam chciał się rzucać jak tata! Pokazuję mu po prostu, jeśli mnie poprosi. Na pewno nie będę go na siłę ciągnął na trening. To jest jego życie, jego decyzje. Ja mam za zadanie go wspierać.

Jak rodzice w LSS podchodzą do ciebie?
Głównie na treningi chodziła żona, ponieważ mnie nie było w tym czasie. Ostatnio jednak byłem kilka razy, mieliśmy nawet zajęcia, w których aktywnie uczestniczyli rodzice. Podbiegł do mnie trzyletni chłopiec, który powiedział, że mnie ostatnio oglądał. Chwilę później przyszedł jego tata i domyśliłem się, że to raczej on nakierował synka na to, co ma mi powiedzieć. Niemniej, najbardziej podobało mi się, że tatusiowie i mamusie dały się głównie wykazać dzieciakom. Słyszałem, że w starszych rocznikach nie jest to normą i drużyny rodziców podchodzą na poważnie do gierek.

PAWEŁ GOŁASZEWSKI

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024