Marcin Żewłakow twierdzi, że ma skazę, bo nie strzelił stu goli w jednej lidze. Radosław Gilewicz zadzwonił do austriackiej federacji, by upewnić się, czy na pewno ma 99 goli, a nie przypadkiem jednego więcej. Krzysztof Warzycha szybko stracił rachubę, a Robert Lewandowski w ogóle trafień nie liczy. Zajmie się tym na emeryturze.
ZBIGNIEW MUCHA
Kapitan polskiej reprezentacji systematycznie i szybko zbliża się do 200 goli strzelonych na boiskach Bundesligi. Wynik nieprawdopodobny, osiągnęło go tylko czterech w historii, żaden obcokrajowiec. Robert już jest w dziesiątce najskuteczniejszych, jeszcze w tym sezonie połknąć może tuzy pokroju Klausa Allofsa czy Ulfa Kirstena. Gdyby zdecydował się zakończyć karierę w Bayernie, prawdopodobnie nie oparłby mu się tylko rekord Gerda Muellera (365), zresztą w najlepszej dziesiątce jedynie on trafiał z większą od Polaka minutową częstotliwością.
LEWY, A RESZTA DALEKO
Lewandowski bije kolejne strzeleckie rekordy, przekracza bariery, zamienia się miejscami z legendami (już zostawił z tyłu Karla-Heinza Rummenigge), które miały być nie do ruszenia. Nigdy w historii nie mieliśmy tak znakomitego snajpera w tak liczącej się w Europie lidze. I dlatego to jego sytuujemy najwyżej w zupełnie subiektywnym, nie zawsze za główne kryterium biorącym wymierny wskaźnik w postaci liczby goli, zestawieniu najlepszych polskich snajperów poza granicami Polski.
Ze swoim bundesligowym dorobkiem Lewy (174 – wg kicker.de) stał się pod tym względem unikatowym polskim napastnikiem. Jego historyczni poprzednicy nie potrafili się nawet zbliżyć do takiego wyniku. Mirosław Okoński, choć uznawany za geniusza, w Hamburgu wykazywał inne, niekoniecznie snajperskie przymioty. Jan Furtok, znakomity w sezonie 1990-91 (20 trafień, jednego zabrakło do korony, a właściwie Armaty), w sumie dla HSV i Eintrachtu Frankfurt nastrzelał 60 goli. Andrzej Juskowiak – 56 dla trzech klubów, Marek Leśniak – 42, czyli w sumie przepaść.
RADO-GOL JEDEN MNIEJ?
Kilku Polaków po zsumowaniu całego swojego dorobku, mozolnie gromadzonego w różnych krajach, przekroczyło granicę 100 goli w zagranicznych ligach albo poważnie się do niej zbliżyło. W zestawieniu świadomie umieszczamy Łukasza Sosina, króla Cypru, zdając sobie sprawę jednak, że trafienia na Wyspie Afrodyty nie ważą tyle samo co choćby w Belgii lub Austrii.
Zaliczyć jednak „setkę” na obcym podwórku, zapisać się w historii jednej ligi, to zawsze wyczyn. Radosław Gilewicz kompletował swój dorobek w trzech krajach, ale to w Austrii zyskał status gwiazdy, choć „Punktu 100″ nie przekroczył. Chyba.
– Z tymi statystykami to akurat ciekawa sprawa, więc zadzwoniłem specjalnie do austriackiego związku piłki nożnej, by się dowiedzieć, ile naprawdę mam tych goli w tamtejszej Bundeslidze, i usłyszałem, że równe sto – mówi nam Gilewicz. – Więc sam już nie wiem, może przez uprzejmość tak powiedzieli? Dla mnie ma znaczenie, że gdy odwiedzam Austrię Wiedeń, to w klubie słyszę: – O, legenda przyjechała… Dożywotnie bilety w lożach na stadionach w Innsbrucku i Wiedniu mam zapewnione. Kibice? Na ulicy mogę spokojnie przejść, ale to nic dziwnego. W końcu pamiętam, co powiedział mi słynny Herbert Prohaska, że ludzie z roku na rok będą zapominać i trzeba się po prostu nauczyć z tym żyć. Maciek Żurawski przyznał, że długo nie potrafił sobie z tym poradzić. Mnie się udało bezboleśnie przejść ten etap.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (12/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”