Sześć kolejek bez wygranej i basta. Pokonując Brighton Bournemouth w końcu przełamało koszmarną passę i poprawiło swoją sytuację w kontekście rywalizacji o utrzymanie w angielskiej ekstraklasie.
Kto wie, jak dla Bournemouth potoczyłby się ten sezon, gdyby nie poważna kontuzja Davida Brooksa? (fot. Reuters)
– Boję się, co stanie się z klubem, jeśli spadniemy. Jasne, dostaniemy parachute payments (wsparcie finansowe dla drużyn opuszczających Premier League – przyp. red.), lecz mamy do zapłacenia ogromne tygodniówki. Po pięciu latach w ekstraklasie będzie to twardy orzech do zgryzienia.
Jeśli takie słowa padają z ust pracowników klubu, drużynie musi iść naprawdę źle. W istocie, w chwili tej wypowiedzi z Bournemouth było wprost tragicznie.
Po dwudziestu trzech kolejkach ligowych Wisienki zajmowały przedostatnią pozycję w tabeli, mając na koncie zaledwie dwadzieścia punktów. Na te złożyło się pięć zwycięstw, tyleż samo remisów i aż trzynaście porażek. Co gorsza, ostatni triumf podopiecznych Eddiego Howe’a na poziomie Premier League datował się na czternastego grudnia, kiedy to ekipie z Dean Court udało się zaskoczyć Chelsea. Od tego momentu Callum Wilson i spółka zdobyli tyle samo oczek, co bramek. Jedno.
Przyczyn niniejszego stanu rzeczy jest mnóstwo, poczynając na pladze kontuzji, a na drastycznej obniżce formy kluczowych zawodników kończąc. Pomysłów na zażegnanie kryzysu – jak na lekarstwo. Nie wypada przecież sięgnąć po najczęstszą, najłatwiejszą metodę i zwolnić szkoleniowca, który wyciągnął klub z niebytu, a następnie wprowadził go na salony. A może wystarczy zwyczajnie poczekać?
Taka idea musi zakorzenić się w głowach włodarzy po dzisiejszym starciu z Brighton. Bournemouth wreszcie zaprezentowało się na miarę oczekiwań, wreszcie przypomniało sobie o metodzie na ofensywny futbol i wreszcie wygrało. Patrząc na wydarzenia pierwszej połowy – nie mogło być jednak inaczej. Po golu Harry’ego Wilsona i samobójczym trafieniu Pascala Grossa gospodarze schodzili do szatni z dwubramkowym prowadzeniem.
Po przerwie swoje trzy grosze dorzucił drugi z Wilsonów – Callum. Anglik zakończył tym samym 1319-minutową posuchę ligową i zagwarantował swojej drużynie trzy punkty. Honorowy gol Aarona Moya zdał się na nic.
Przypadek Wisienek pokazuje, iż w cierpliwości jest metoda. Jeszcze nie wiadomo, czy wystarczy ona do utrzymania, lecz jeśli ktoś ma je zapewnić, to tylko Eddie Howe.
***
W pozostałych meczach, które rozpoczęły się o godzinie 20:30, a o których nie pisaliśmy na portalu, Aston Villa wygrała z Watfordem (2:1), Southampton pokonało Crystal Palace (2:0), a Everton zremisował z Newcastle (2:2).
sar, PiłkaNożna.pl