Przez lata panowało przekonanie, że bramkarze muszą być szaleni. Akurat pomiędzy bundesligowymi słupkami stało tak wiele charakterystycznych postaci, że jest ono całkiem zasadne.
Jen Lehmann. Jeden z najbarwniejszych niemieckich bramkarzy w historii (FOT. WŁODZIMIERZ SIERAKOWSKI/400mm.pl)
MACIEJ IWANOW
Legendarny bramkarz Borussii Moenchengladbach Wolfgang Kleff, był znakomitym fachowcem, osiągnął z tym klubem wiele sukcesów. Fani nadali mu ksywkę Otto ze względu na uderzające podobieństwo do komika Otto Waalkesa. – Chciałbym raz przeżyć sytuację, w której nie tylko kibice na stadionie podczas mojej rozgrzewki krzyczą: „Otto, Otto”, ale również widzowie Otto-Show krzyczą „Wolfgang, Wolfgang” – mówił. Ale na znajomości z Waalkesem korzystał i w roku 1985 wystąpił nawet w jego filmie. Dość podobna sytuacja, co na naszym krajowym podwórku z Sebastianem Milą i aktorem grającym Waldka Kiepskiego.
Klaeff! Klaeff!
Kleff miał w swoim życiu jeden, ale za to wielki pech. Był nim Sepp Maier. Gdyby nie on, to właśnie Kleff bez wątpienia byłby w pierwszej połowie lat 70. jedynką w reprezentacji Niemiec (to samo mógłby zresztą powiedzieć bramkarz Schalke – Norbert Nigbur). Jednak z golkiperem Bayernu miał przyjacielskie relacje, a na meczach kadry narodowej mieszkali nawet w jednym pokoju. W 2013 roku gazeta „Tagesspiegel” wybrała Maiera bramkarzem wszech czasów i poproszono Kleffa o komentarz. Ten w dowcipnym stylu przypisał ten sukces oczywiście sobie: – To ja doprowadziłem go do tytułów. Bez mojego popędzania i naciskania nie byłoby jego dobrych występów. (…) W finale mistrzostw świata, z tego co pamiętam, bronił bardzo dobrze. Ale to ja siedziałem na trybunach obok księżniczki Monako i popijałem koniak, gdy on musiał bronić strzały Neeskensa.
Po prawdzie na niekorzyść Kleffa działała też osoba trenera. Helmut Schoen znał się z Maierem doskonale, a do tego obrona reprezentacji RFN oparta była na piłkarzach Bayernu, natomiast z Borussii grał w niej wtedy tylko Berti Vogts.
– W czym Sepp był lepszy? Ja lepiej wyglądałem, on lepiej grał. Dlatego nie miałem z nim problemu – zakończył Kleff. Na stwierdzenie dziennikarza, że wygrał z Borussią prawie wszystko, ale w reprezentacji niekoniecznie, właśnie z powodu Maiera, odparł, że i tak jest rekordzistą w kadrze. – Miałem dokładnie dwieście występów: sześć w bramce,
34 na ławce i 160 przed telewizorem. (…) To, że zdobyliśmy mistrzostwo świata Niemcy zawdzięczają mnie. Mój udział był taki, że nie grałem.
Kleff uwielbia opowiadać historię jakoby Maier miał podczas jakiegoś spotkania powiedzieć kibicom, że musi uśpić swojego psa, bo za każdym razem gdy pyta go kto jest numerem 1 w Niemczech ten odpowiada „Klaeff, Klaeff” (klaffen to jedno z niemieckich określeń na szczekanie). Poczucie humoru nigdy go nie opuszczało. Kiedyś w przerwie meczu z Bayernem przy wyniku 1:5 podszedł do sędziego i poprosił: – Proszę przeliczyć zawodników jeszcze raz. Wydaje mi się, że Bayern gra w trzynastu.
Miał w zwyczaju pakować całą korespondencję od kibiców do bagażnika. Raz skrzynia z listami była tak ciężka, że zniecierpliwiony podjechał prosto pod kontener ze śmieciami i wszystko wyrzucił. Niestety, sekretarka nie powiedziała mu, że na samej górze była koperta z czekiem. Jak opowiadał potem Frank Mill, był zbyt zawstydzony, żeby przyznać się w jaki sposób zgubił wypłatę.
Po zakończeniu kariery Kleff długo szukał na siebie sposobu. Między innymi zajął się hodowlą egzotycznych kwiatów. W wieku 61 lat wrócił jeszcze na chwilę na boisko, by zagrać mecz w barwach FC Rheinbach występującego w Landeslidze. W 35 minucie przy stanie 1:0 niefortunnie zderzył się z rywalem i musiał zejść z murawy. Jego zespół przegrał 1:4. – Na prośbę menedżera wskoczyłem do bramki, nie zawiodłem zaufania i zagrałem na zero – skomentował po meczu.
Nic się nie stało
W latach osiemdziesiątych bramkarz Borussii Dortmund, Eike Immel schował koledze z drużyny Juergenowi Wegmannowi przed treningiem spodnie. Ten bez słowa pojechał do domu i nazajutrz zapłacił 2 tysiące marek za nieobecność na zajęciach. 20 lat później dalej miał mu to za złe. – Teraz bym powiedział: zostaw je sobie i sprzedaj na pchlim targu, ty idioto! – objaśniał.
A był w życiu Immela okres, że chętnie by to zrobił. Miał być gwiazdą Bundesligi. Jako 17-latek zadebiutował w meczu Borussii z Bayernem i zachował czyste konto. Nie dziwi więc, że oczekiwania, ale i presja wobec niego były ogromne. Piłkarsko spełnił je połowicznie, choć i tak ponad 500 spotkań w Bundeslidze, mistrzostwo Niemiec z VfB Stuttgart i gra w kadrze narodowej robią wrażenie. Zawiódł jednak jako człowiek. I choć nie brakuje śmiesznych historyjek, to większość prowadzi do smutnego końca. Złamanego człowieka, który zbankrutował, miał problemy z prawem i ratował się udziałem w reality show.
Immel od początku radził sobie ze stresem w iście playboyski sposób. Samochody, hazard, kobiety – pieniądze wydawał lekką ręką. Na problemy zawsze odpowiadał: „Macht nichts” (nie szkodzi, nic się nie stało). Gdy zamówił za 60 tysięcy marek nowy model porsche i po kilku dniach skradziono go bezpośrednio spod Westfalenstadion, to następnego dnia przyjechał jeszcze bardziej odpicowanym samochodem tej samej marki, tym razem za sto tysięcy. Po kilku dniach rozbił je na oblodzonej drodze. Zresztą z pojazdami mechanicznymi Eike problemy miał już w dzieciństwie. Jako dzieciak wjechał drogim traktorem do… grobu, z którego musiała wyciągać go straż pożarna.
Gra w karty była jego ulubionym hobby. Toni Schumacher wspominał, że wielokrotnie na stole lądowały dziesiątki tysięcy marek, a nawet dowody rejestracyjne samochodów. Porównywano go do George’a Besta. Równie wielkie pieniądze wydawał na zachcianki swoich przyjaciółek. Luksusowy styl życia okazał się jego przekleństwem, gdy w 1997 roku musiał zakończyć karierę, a finansowe źródełko wyschło. Jeszcze podczas pobytu w Dortmundzie doradzono mu, żeby zaczął inwestować w nieruchomości. Immel nie miał cierpliwości i od razu musiał uderzyć z grubej rury. Dlatego kupił 6 apartamentów w Haspe – dzielnicy pobliskiego miasta Hagen. Jak wspominał po latach „to były mieszkania socjalne w Monte Carlo, tyle że na odwrót”. Nic dziwnego, że stracił fortunę. Miał 10 polis na życie i drugie tyle przeróżnych ubezpieczeń. Gdy włamywacze doszczętnie ogołocili jego dom w Dortmundzie, to na tym jeszcze zarobił, lecz firmy ubezpieczeniowe zmieniły potem politykę wypłacania odszkodowań.
Karierę zakończył z powodu martwicy kości udowej. Przez kilka lat pracował jako trener bramkarzy w Turcji i Austrii, ale gdy ból stał się zbyt duży musiał zrezygnować. Doszły jeszcze problemy z prawem. W 2012 roku został oskarżony o 78-krotny zakup kokainy w agencjach towarzyskich. Obecnie mieszka w rodzinnym Stadtallendorf, gdzie w miejscowym Eintrachcie pracuje z młodzieżą. Nie narzeka, odzyskał spokój. Już nie wydaje po 20 tysięcy marek dziennie na zakupy. Jak opowiadał w jednym z wywiadów – urodził się na nowo. Wie, że wypadł nieodwracalnie z obiegu, i nikt z Bundesligi do niego nie zadzwoni. Mówi: – O wiele gorsze od braku pieniędzy jest poczucie, że nikomu nie jesteś potrzebny.
Przerwa na siku
W 2008 roku Stuttgart szukał doświadczonego bramkarza. Wybór padł na Jensa Lehmanna. Pod jaką ścianą stał wtedy ten klub świadczą szczegóły kontraktu. Lehmann mógł po meczach wyjazdowych jechać samemu od razu do domu, zamiast wracać autokarem z drużyną. Pozwolono mu mieszkać nad jeziorem Starnberger – oddalonym od Stuttgartu o 240 kilometrów! Nie dziwi więc, że Lehmann bardzo chętnie wynajmował helikopter i podróżował nim na treningi. Mniej zadowoleni byli mieszkańcy, kiedy lądował na pobliskim boisku i powodował ogromny hałas. Na szczęście bramkarz dość szybko załatwił sobie szofera.
Podczas meczu Ligi Mistrzów z rumuńską Unireą Urziceni w 80 minucie korzystając z tego, że gra toczyła się na połowie rywala Jens przeskoczył nad barierką reklamową i przykucnął na jedno kolano. Dla wszystkich było jasne, że Lehmann właśnie się wysikał, choć piłkarz bronił się mówiąc, że musiał pozbyć się plastikowego ochraniacza pachwiny. Ówczesny menedżer VfB, Horst Heldt nie miał złudzeń co się naprawdę stało. Ba, wręcz go pochwalił: – Jens zrobił to naprawdę bardzo umiejętnie. Przypominało mi to Tour de France. Tam też kolarze zatrzymują się na poboczu, by się wysikać.
Pogromca Kahna i kanclerza
Wspominając Toniego Schumachera mamy przed oczami jego faul na Patricku Battistonie podczas mistrzostw świata w 1982 roku. Mówiąc Hans-Joerg Butt mamy natomiast przed oczami etatowego wykonawcę rzutów karnych oraz sytuację w meczu Bayeru z Schalke, kiedy Mike Hanke przelobował go z połowy boiska. Mówiąc Tomislav Piplica mamy przed oczami najsłynniejszy samobójczy gol w historii Bundesligi. Kultowy bramkarz Energie Cottbus miał jednak i moment chwały dwa miesiące przed feralnym meczem z BMG. W lutym 2002 roku Bayern podejmował Energie. W 90 minucie przy wyniku 6:0 sędzia podyktował rzut karny dla monachijczyków. Trener Ottmar Hitzfeld pozwolił wykonać go Oliverowi Kahnowi, dla którego miał to być pierwszy gol w karierze. Piplica stanął tyłem do Kahna długo wpatrując się w aparaty fotoreporterów, w ten sposób próbując zdekoncentrować rywala. W końcu się odwrócił, Kahn strzelił, a Piplica sparował piłkę na słupek. Tytan po raz kolejny musiał obejść się smakiem. Rok wcześniej nieuznano mu gola, gdy w meczu z Hansą wskoczył w pole karne rywala i… piąstkując wbił piłkę do siatki. – Myślałem, że bramkarze mogą używać rąk – ze śmiechem komentował sytuację.
Piplicę w czasach gry w Cottbus poznałby każdy z powodu charakterystycznych długich włosów. Właśnie z ich powodu nie pojechał na mistrzostwa świata we Francji. W długim wywiadzie dla „11 Freunde” opowiedział, że ówczesny trener reprezentacji Chorwacji kazał mu je ściąć. Bramkarz odpowiedział, że albo bierze go w całości, albo w ogóle. No i został w domu. O słynnym golu nie lubi jednak mówić. – Wyglądało to głupio. Oczywiście był to mój błąd, ale zdarza się. Parę dni później stałem przeciwko VfB w bramce. W tym meczu złamałem palec, ale nie dałem się zmienić i zremisowaliśmy 0:0. No ale ludzie ciągle wolą mówić o moim samobóju.
Jakiś czas temu świat obiegła historia, jak to Kahn był bez serca podczas akcji dla dzieciaków, i nie dał się żadnemu z nich pokonać w serii rzutów karnych. Piplica miał podobny epizod. Gerhard Schroeder podczas kampanii wyborczej odwiedzał wschodnie Niemcy i w blasku fleszy zawędrował nawet na stadion w Cottbus. Uparł się, żeby strzelić karnego Piplicy, którego bramkarz miał oczywiście puścić. – Nie miałem żadnej ochoty brać udziału w tym cyrku i obroniłem strzał. Było z tym potem trochę problemów.
Źródła: Ben Redelings – „Die Bundesliga wie sie lebt und lacht”, „BVB-Album”, „Der Tagesspiegel”: wywiad Stefana Hermannsa z Wolfgangiem Kleffem, „Bild”: „Der Schiri haette ihm Gelb gehen muessen”, „Express”: „Kleff feiert Comeback”, „11 Freunde”: wywiad Andreasa Bocka z Tomislavem Piplicą.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 15/2020)
Cesc Fabregas na celowniku dwóch niemieckich klubów. Hiszpan faworytem do zastąpienia swojego rodaka
Zaskakująco dobra postawa Como w Serie A sprawia, że kluby poszukujące nowego trenera spoglądają w kierunku szkoleniowca włoskiego beniaminka, Cesca Fabregasa. Efektywna praca byłego pomocnika poskutkowała zainteresowaniem ze strony dwóch drużyn z Bundesligi.