Zagraniczna myśl szkoleniowa w ekstraklasie
Polska liga tonie w anonimowości. Już nie tylko piłkarze z zagranicy o nikomu nic niemówiących nazwiskach zjeżdżają do Ekstraklasy. Coraz częściej dotyczy to również trenerów. Rundę wiosenną na najwyższym szczeblu rozgrywkowym zacznie aż siedmiu szkoleniowców z zagranicy, niemalże połowa klubów postanowiła poszukać podniesienia jakości gry poza Polską.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
W dobie globalizacji i otwartych granic wydawać by się to mogło naturalne. Rzecz w tym, że naturalne wcale nie jest. I to w ligach, które uchodzą za silniejsze. Ekstraklasa stawia sobie za cel awans w rankingu UEFA do piętnastki najsilniejszych lig w Europie – pozwoliłoby to na wystawienie w kwalifikacjach Ligi Mistrzów dwóch zespołów oraz trzech w eliminacjach Ligi Europy. Ale czy w ekstraklasach znajdujących się obecnie w tej klasyfikacji na miejscach 1-15 rzeczywiście proces zatrudniania trenerów wykazuje oznaki globalizacji? Rzut oka na infografikę pokazuje, że nie. Suche liczby w tym względzie są dla klubów Ekstraklasy niepokojące.
194 Z UEFA PRO
Dla szkoleniowców z zagranicy ten sezon polskiej ligi jest wyjątkowy. W sumie pracowało ich już dziesięciu, ale Dean Klafurić oraz Ivan Djurdjević zdążyli się szybko z posadami pożegnać, z kolei Aleksandar Vuković wcielił się w rolę tylko tymczasowego trenera – Serbowie Djurdjević i Vuko są trenerami wykształconymi w Polsce, doskonale znającymi nasz futbol, zaliczamy ich jednak do obcokrajowców. W ostatnich pięciu sezonach (zaczynając od 2013-14) taka sytuacja się nie zdarzyła. Największa liczba cudzoziemców prowadzących drużyny w analizowanym okresie wynosiła 8, teraz wzrosła, a przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby wiosną licznik bił dalej. Skąd ten trend, odwrotny do tego, co dzieje się w większości najsilniejszych lig w Europie?
– To nie jest tak, że przed zatrudnieniem Valdasa Ivanauskasa nie spoglądaliśmy na Polaków. Rozmawialiśmy choćby z Tomaszem Kaczmarkiem z Niemiec – mówi prezes Zagłębia Sosnowiec Marcin Jaroszewski. – Natomiast obowiązujące w naszym kraju przepisy pozamykały wielu trenerów w szafie. Mam na myśli dostępność do kursu na uzyskanie licencji UEFA Pro. Szukając szkoleniowca zaznajomionego z polskimi realiami, uznaliśmy, że bardziej interesują nas nazwiska trenerów posiadających licencję UEFA A. Na przykład Vuković, który ma polskie obywatelstwo. Rzecz w tym, że jest w trakcie uzyskiwania dokumentu UEFA Pro, na poziomie Ekstraklasy jako pierwszy trener nie może pracować. Moglibyśmy starać się o warunkowe pozwolenie, jak Lech Poznań w przypadku Djurdjevicia, ale rodziłoby to wiele formalności, a szansa na powodzenie była znikoma, właściwie żadna. Skoro jesteśmy pracodawcą, chcemy decydować, którego polskiego szkoleniowca zatrudniamy. Tymczasem takiej możliwości nie mamy, ponieważ możemy się poruszać tylko w granicach listy trenerów z licencją UEFA Pro. Na niej nie znaleźliśmy kogoś, kto odpowiadałby naszym wymaganiom. Ci, którzy je spełniali, akurat posiadali zatrudnienie.
Niska liczba trenerów uzbrojonych w licencję UEFA Pro to powracający temat. Dla szkoleniowca warunkiem otrzymania pracy w Ekstraklasie, I i II lidze jest posiadanie takiego dokumentu. Polaków na rynku legitymujących się odpowiednią licencją jest 194. A zatem kluby, chcąc zatrudnić polskiego trenera, muszą poruszać się w tym gronie. Kurs UEFA Pro nie tylko nie jest tani, być może jednak większym problemem jest jego w pewnym sensie ekskluzywność. Na rozpoczynające się szkolenie dostaje się 24 kandydatów do uzyskania licencji. Obecne zakończy się w kwietniu, natomiast w zeszłym tygodniu odbyły się egzaminy wstępne na kolejne – udział w rekrutacji wzięło 136 trenerów, po pierwszej selekcji do egzaminów wstępnych przystąpiło 68. Co do zasady, jeden kurs musi dobiec końca, aby mógł zacząć się następny – Polski Związek Piłki Nożnej uzyskał warunkową zgodę od UEFA na przygotowanie kolejnych zajęć, zanim zakończą się te aktualnie prowadzone. A że okres szkolenia wynosi 15-16 miesięcy, dopływ nowych szkoleniowców na rynek nie jest szybki. Ograniczenie liczby kursantów nie jest jednak wymysłem PZPN, takie wymogi stawia UEFA.
– Po pierwsze, nie możemy zorganizować większej liczby kursów. Po drugie, zależy nam na jakości, a nie ilości szkoleniowców – tłumaczy dyrektor Szkoły Trenerów PZPN Dariusz Pasieka. – Realizujemy filozofię nauki w realnych warunkach, chcemy, aby zajęcia były maksymalnie praktyczne. Teoria jest ogólnodostępna, dlatego z sal wykładowych jak najczęściej wychodzimy na boisko. Jeden kurs trwa 560 godzin, minimum wymagane przez UEFA to 360 godzin. Rozbudowaliśmy program, bo chcemy wypuszczać w świat specjalistów w pełnym tego słowa znaczeniu. Od momentu powołania do życia Szkoły Trenerów w Białej Podlaskiej, licząc ze szkoleniowcami, którzy ukończą szkolenie na początku kwietnia, licencję UEFA Pro uzyskało 89 osób. Nie chcemy produkować trenerów taśmowo. Żeby dostać się na kurs, należy spełnić określone kryteria, na przykład trzeba pracować na odpowiednim poziomie rozgrywkowym. Dlatego sesje odbywają się raz na miesiąc, moglibyśmy przyspieszyć proces i zapraszać trenerów na cały tydzień, tylko co wtedy powiedzieliby ich pracodawcy, gdyby byli nieobecni w pracy? W Niemczech kurs trwa krócej, 10 miesięcy (800 godzin), ale tam szkoleniowcy muszą rezygnować z zatrudnienia. Nie możemy wziąć odpowiedzialności za zwolnienie trenera ze względu na to, że chce się kształcić, zamiast być w pracy. I pamiętajmy, licencja UEFA Pro to jest uprawnienie do prowadzenia zespołu na wysokim poziomie, dalszy rozwój trenera zależy wyłącznie od niego. Kolejny kurs rozpocznie się w maju, pracujemy praktycznie bez wytchnienia.
WOLNY RYNEK
W Legii Warszawa w ostatnich pięciu latach tylko jeden trener, Jacek Magiera, pochodził z Polski. Klub z Łazienkowskiej prawie w ogóle nie spogląda na nasz rynek, nie widzi na nim odpowiednich kandydatów – Magiera był przez Legię przygotowywany do objęcia pierwszego zespołu. Polityki klubu z Warszawy nie można jednoznacznie skrytykować, gdyż na krajowym podwórku przyniosła ona wymierne efekty w postaci czterech mistrzostw Polski w ostatnich pięciu latach (jeden tytuł Magiery). Niemniej Legia, mając na uwadze jej aspiracje i budżet, nie powinna być rozliczana z tego, co osiąga w Ekstraklasie, Legia musi być rozliczana z występów w Europie. A na tym polu trudno dostrzec wyższość trenerów z zagranicy nad Polakami. I o ile warszawianie obrali czytelny kurs na obcokrajowców, o tyle szkoleniowców wymieniają równie chętnie jak pozostałe kluby Ekstraklasy.
– Polscy trenerzy nie są słabsi od obcokrajowców zatrudnianych w ligowych klubach. Wszystko jest kwestią zaufania, rozeznania i cierpliwości – mówi Pasieka. – Jerzy Brzęczek, Grzegorz Niciński, Zbyszek Smółka i Irek Mamrot dobrze poradzili sobie w Ekstraklasie, a trafili do niej z pierwszej i drugiej ligi i to przez kilka sezonów. Mieli już jednak spore doświadczenie, co też ma duże znaczenie. Nie ma powodów, abyśmy wstydzili się umiejętności polskich trenerów. Tyle że kluby muszą mieć odwagę dać im szansę, a potem ich wspierać, budować ich pozycję, a nie po kilku miesiącach zwalniać. Zwolnienie szkoleniowca po kilku miesiącach to także porażka klubu i piłkarzy. Sukces i porażka są wspólnym rezultatem pracy klubu, trenera i zawodników.
W obecnym sezonie Ekstraklasy szkoleniowcy z zagranicy prowadzili zespoły 99 razy, średnia zdobytych przez nich punktów na mecz wynosi 1,44. Jest zatem nieco wyższa od tego wskaźnika w przypadku Polaków – 1,31. Niemniej Polacy na ławkach trenerskich zasiadali 221 razy. Sens zatrudniania obcokrajowców w tym względzie jest więc niewielki. A może po prostu cudzoziemcy mniej zarabiają i dlatego kluby chętnie zaczęły po nich sięgać?
– W Zagłębiu pracuję od blisko sześciu lat i po raz pierwszy zatrudniłem obcokrajowca w roli szkoleniowca – tłumaczy Jaroszewski. – Przyglądając się kandydatom do pracy w Sosnowcu, odnosiłem wrażenie, że dla dostępnych na rynku polskich trenerów Zagłębie byłoby tylko kolejnym miejscem pracy, powodzenie lub jego brak w walce o utrzymanie nie wpłynęłoby na ich markę ani pozytywnie, ani negatywnie. Wszystkich nie znam, być może część byłaby w stanie znaleźć w sobie motywację, natomiast nie podejmowałem nawet rozmów, ponieważ chciałem znaleźć kogoś świeżego, kogoś, komu będzie zależało na tym, aby w Sosnowcu się wypromować. To jest nasza sprawdzona filozofia. Właśnie u nas zaczynał trener Magiera, który wcześniej samodzielnie na tym poziomie nie pracował, podobnie było w przypadku Dariusza Dudka, stąd pomysł z Vukoviciem. Ivanauskas ma doświadczenie, niedawno był jednym z kandydatów do objęcia reprezentacji Litwy, mierzył się w trakcie kariery z trudnymi sytuacjami, ale w Polsce jako trener był nieznany. Jest obdarzony charyzmą, na pewno można zauważyć, że treningi pod jego kierunkiem dużo zyskały na intensywności – może dlatego, że kiedyś grał u Feliksa Magatha… A czy jest szkoleniowcem tańszym w utrzymaniu? Na przykład trener Dudek nie wymagał, aby zatrudnić mu asystenta. Nie jest wcale powiedziane, że Ivanauskas zarabia mniej od Dudka, natomiast w jego sztabie pojawił się asystent, trener bramkarzy, a na obóz przygotowawczy w Chorwacji dojechał specjalista od przygotowania motorycznego, który pracował w Hoffenheim. Z kosztami bywa różnie… Raz zatrudnienie Polaka wyjdzie taniej, innym razem obcokrajowca. Wolny rynek.
PRZEŻUCI
Jeszcze inną kwestią jest bariera językowa. Jeśli przyjrzymy się cudzoziemcom zatrudnianym w czołowej piętnastce lig europejskich, można zauważyć, że trafiają tam trenerzy, którzy w wielu przypadkach posługują się językiem danego kraju. W przypadku Ekstraklasy akurat ten warunek jest trudny do spełnienia, nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby już zatrudnieni trenerzy uczyli się języka polskiego. Początek pracy Ivanauskasa w Sosnowcu wyglądał dość zabawnie. W trakcie spotkań działaczy z nowym sztabem szkoleniowym rozmawiano po rosyjsku, bo Litwin zna ten język, podobnie jak drugi trener Robertas Poskus i rzecz jasna trener bramkarzy Anton Sawczenkow. Dyrektor sportowy klubu jest osłuchany z rosyjskim i wydawało się, że większość rozumie, a gdy akurat nie rozumiał, tłumaczył Jaroszewski. Kiedy prezes rozmawiał w cztery oczy z trenerem – przechodzili na język niemiecki. Z kolei gdy dyrektor sportowy spotykał się z Ivanauskasem, dyskutowali po angielsku.
– Kiedy Valdas przemówił pierwszy raz do zawodników po niemiecku, a była to szatnia złożona z nieco innych zawodników niż obecnie, wszyscy padli – opowiada szef Zagłębia. – Teraz trener rozumie już wszystko po polsku. Stara się też mówić. Na obozie w Chorwacji pewne kwestie wyjaśniał zawodnikom w naszym języku. Nauka szybko postępuje. Tego samego wymaga od piłkarzy.
Proces zatrudniania obcokrajowców w roli szkoleniowców w Ekstraklasie nie tylko postępuje, trudno również oprzeć się wrażeniu, że do ligi coraz częściej zjeżdżają trenerzy, którzy nic po sobie nie zostawiają – jednym z wyjątków był na przykład Stanisław Czerczesow. Nie o tytuły jednak tylko chodzi (trzy z pięciu ostatnich mistrzostw Polski poszło na konto obcokrajowców), ale również o opinię. Nie tak dawno temu niektórzy zagraniczni trenerzy potrafili wypracować sobie na tyle silną markę na polskim rynku, że po zwolnieniu z jednego klubu (Jan Kocian) znajdowali pracę w innym. Obecnie w ogromnej większości liga przyjmuje szkoleniowców, przeżuwa i wypluwa. Odchodzą bez żalu. Inne kluby nie zamierzają ich zatrudniać, bo albo są za drodzy, albo za słabi. Są zbiorem dość przypadkowo wybranych ludzi. Wygląda to dokładnie tak samo jak z zagranicznymi piłkarzami sprowadzanymi do Polski – tylko skala jest nieporównywalna, ponieważ na rynku trenerskim jest mniej miejsc pracy.
– Nie w każdym przypadku tak jest. Jestem przekonany, że nawet jeśli Kosta Runjaic i Gino Lettieri zostaną zwolnieni z Pogoni Szczecin i Korony Kielce, polskie kluby do nich wrócą – mówi Pasieka. – Dodają kolorytu naszej lidze, ich zespoły prezentują się bardzo solidnie pod każdym względem. A w większości pozostałych przypadków można zadać jedno pytanie: ktoś ich zatrudnia?
TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (4/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”