Przejdź do treści
Zafunduję  teściowej zawał

Polska Ekstraklasa

Zafunduję teściowej zawał

Niespełna dwa miesiące temu prowadzona przez Czesława Michniewicza reprezentacja Polski do lat 21 wygrała z Rosją, niedługo później objął Legię Warszawa. Świat miał u stóp. Dziś jest postrzegany przez pryzmat prawdopodobnego braku awansu do finałów młodzieżowych mistrzostw Europy i porażki z Karabachem Agdam w kwalifikacjach Ligi Europy. Szybko poszło.

Czesław Michniewicz skupia się na pracy w Legii 

PRZEMYSŁAW PAWLAK

Ja tak tego nie odbieram. Przede wszystkim w ogóle nie łączyłbym podjęcia pracy w Legii z porażką młodzieżówki w Serbii czy później z remisem z Bułgarią. Nie zagraliśmy tych meczów tak, jak chcieliśmy, nie dlatego, że zostałem trenerem Legii, ale z zupełnie innego powodu – nie mieliśmy do dyspozycji wszystkich zawodników – mówi Michniewicz. 

– Problemem kadry U-21 było odchodzenie ważnych piłkarzy do pierwszej reprezentacji, do tego pojawiły się kontuzje. W kluczowych meczach eliminacji nie mogliśmy skorzystać z ponad dziesięciu ważnych postaci, w tym tej najważniejszej – Patryka Dziczka, przegraliśmy dwa spotkania w eliminacjach, gdy dwa razy graliśmy bez niego. Wymowne. Nie jesteśmy Hiszpanią, Anglią czy Niemcami, takich strat nie da się szybko wypełnić. Rosja grała właściwie żelaznym składem, przegrała jeden mecz w kwalifikacjach – z Polską, straciła tylko trzy gole – z nami. Tyle że we wrześniu luki kadrowe mieliśmy mniejsze. 

Czyli nie postrzega pan łączenia pracy w młodzieżówce z pracą w Legii jako błędu? 

Do Serbii i Bułgarii przygotowywaliśmy się od razu po wrześniowych meczach. Jak zwykle spędziliśmy dziesięć dni na Kaszubach. W dniu wyjazdu zadzwonił prezes Dariusz Mioduski z pytaniem, czy byłbym zainteresowany pracą przy Łazienkowskiej. Nic tu nie zostało zaniedbane, ani reprezentacja, ani Legia. Od początku umowa między prezesami Mioduskim, Zbigniewem Bońkiem i mną była taka, że w październiku poprowadzę kadrę do lat 21. Do najważniejszych meczów zostały dwa tygodnie, ja wysłałem powołania, ja znałem ten zespół najlepiej. Źle bym się z tym czuł, gdybym zostawił chłopaków na lodzie. Z zawodnikami kadry byłem w stałym kontakcie, poinformowałem ich, że pojawiła się propozycja z Legii. Grałem w otwarte karty. Jeszcze raz – problem leżał gdzie indziej. We wrześniu powołałem ośmiu nowych zawodników, w październiku kolejnych czterech-pięciu. Drużyna była niestabilna. Jeśli wymieniasz trzynastu piłkarzy w tak krótkim czasie, w ogóle nie możesz mówić o drużynie. Podpytałem kilku nowych chłopaków, co robili rok temu, gdy graliśmy z Serbią – większość z nich nawet nie oglądała meczu, zobaczyli go dopiero na zgrupowaniu. Nie było ciągłości. W odróżnieniu choćby od poprzednich kwalifikacji, gdzie właściwie od spotkania na dzień dobry z Gruzją do turnieju finałowego grali niemalże ci sami chłopcy. 

Do pewnego momentu jednak udawało się dzielić zawodnikami z pierwszą reprezentacją. 

Pandemia – diametralnie zmieniły się okoliczności. Finały mistrzostw Europy zostały przełożone, Jurek Brzęczek dostał więcej czasu na odmłodzenie zespołu. Co więcej, musi budować kadrę nie tylko z myślą o Euro, ale również z myślą o kwalifikacjach mistrzostw świata i o ewentualnym występie w Katarze. Potrzebował testów. Skąd miał wziąć zawodników? No od nas. My musieliśmy szukać innych rozwiązań. Na środek defensywy wyczarowaliśmy Kubę Kiwiora i Kamila Piątkowskiego. Patryk Klimala, podstawowy napastnik, pauzował za kartki. Powołaliśmy Bartka Białka, przyjechał na zgrupowanie jednak inny niż podczas gry w Lubinie. Dostał w kość w trakcie treningów w Wolfsburgu, chwila musi minąć zanim sprężyna odbije. W Serbii miał stuprocentową okazję, trafia i dziś moglibyśmy rozmawiać w innym tonie – moja praca dla Legii w kontekście kadry U-21 nie miałaby znaczenia, nie byłoby tematu, czy drużyna dobrze odebrała moją decyzję. Byłem blisko, byłem w środku, wiem, o czym mówię. Niespecjalnie interesuje mnie, jakie teorie są do tego dorabiane. I nie chcę płakać. Kadra młodzieżowa ma dostarczać zawodników do pierwszej reprezentacji. Taka jest jej główna rola. 

Po meczu z Bułgarią powiedział pan jednak, iż szkoda, że żaden piłkarz z pierwszej reprezentacji nie dołączył do kadry do lat 21 – jak wyglądała pana współpraca z Brzęczkiem?

Adam Nawałka ustalił pewne standardy, do których jako sztab szkoleniowy kadry U-21 musieliśmy się dostosować. Mam na myśli choćby kwestię komunikacji. Dla Jurka była to nowa rola, uczył się jej. Przepływ informacji został ograniczony. Kiedy selekcjonerem był Adam, spotykaliśmy się wspólnie z asystentami i rozmawialiśmy na temat zawodników, tworzyliśmy rankingi. Jurek poszedł inną drogą, wybrał pracę w gronie swojego sztabu. Nie mówię, że z Jurkiem współpraca układała się lepiej bądź gorzej – po prostu inaczej. Absolutnie nie mam też do selekcjonera pretensji, że brał zawodników z mojego zespołu – będąc na jego miejscu, robiłbym to samo. Znaliśmy swoje miejsce w szeregu. Natomiast nie ukrywam, że trochę mnie zabolało, iż w październiku moja drużyna i pierwsza reprezentacja stacjonowały w Trójmieście i kilku zawodników od Jurka mogło przyjechać do nas taksówką za piętnaście złotych, podczas gdy Bułgarzy sprowadzali posiłki z pierwszego zespołu samolotem. Widzę pierwsze powołania Maćka Stolarczyka i na przykład przy nazwisku Roberta Gumnego pojawiła się gwiazdka – zejdzie od Jurka do zespołu Maćka. Jeśli można zrobić to w listopadzie, zapewne można było również w październiku. 

Brzęczek z tych zawodników korzystał, nie przesiedzieli zgrupowania reprezentacji Polski na trybunach.

Prawda, ale dało się to tak zaplanować, aby pomogli młodzieżówce. Był moment, w którym doszliśmy do wniosku, że przekazywanie zawodników między reprezentacjami nie zdaje egzaminu. W październiku przetrzebiły nas jednak kontuzje, czas był trudny, ubytki w kadrze zbyt duże – trudno było to wszystko poskładać. Na zgrupowaniu pojawili się zawodnicy, z którymi wcześniej nie pracowaliśmy. Musieliśmy ich najpierw poznać, a czasu nie było – każdy mecz to walka o punkty. Coś tworzyliśmy, by za chwilę z różnych względów znów wrócić do punktu wyjścia. 

Zbigniew Boniek już w Serbii doszedł do wniosku, że niezależnie od wyniku spotkania z Bułgarią będzie to pana ostatni mecz w roli trenera kadry młodzieżowej. 

Kontrakt z Legią gwarantował mi możliwość wzięcia udziału w zgrupowaniach reprezentacji w październiku i listopadzie. Prezes Boniek przyjechał po meczu z Serbią do naszego hotelu i powiedział, że skoro nie wszystko już od nas w eliminacjach zależy, lepiej będzie, aby w listopadzie z kadrą spotkał się nowy trener, a ja będę miał czas, żeby skupić się na pracy w klubie. Nie była to łatwa rozmowa. Nie wynikała jednak ze złośliwości czy nerwów prezesa. Dotarło do mnie, że zostały mi trzy dni pracy z reprezentacją. Blisko kadry był Bogdan Basałaj, widział, że mimo takiej decyzji prezesa, mimo podjęcia pracy w Legii, moje zaangażowanie w pracę z młodzieżówką nie uległo zmianie. 

Wybiera się pan na mecz kadry U-21 z Łotwą? 

Prezes Boniek zapytał mnie czy mam ochotę zajrzeć do Łodzi, PZPN chciałby mnie oficjalnie pożegnać. Drugą drogą jest wizyta na posiedzeniu zarządu PZPN. I tę wybrałem. Nie chcę patrzeć na grę chłopaków z trybun. Może to już trochę inna kadra, ale serce by mi się krajało. Niemniej, atmosfera w relacjach między mną a federacją w ogóle się nie zmieniła, z prezesem jesteśmy umówieni na dobre wino. Jestem mu wdzięczny. Gdyby nie możliwość pracy w PZPN, nie byłbym dziś trenerem Legii. Trafiłem do fajnego projektu, co tu się dzieje choćby z punktu widzenia możliwości, które daje baza treningowa w Książenicach – kosmos! Jeszcze tu mieszkamy, mój asystent Kamil Potrykus żartuje, że czuje się w Książenicach jak Michael Jordan, bo wieczorem możemy pójść do jacuzzi albo porzucać do kosza, żeby odprężyć umysły. 

Jednego dnia przegrał pan dwa mecze – z Serbią i z Cracovią w Superpucharze Polski. Też niezły kosmos. 

Nie przejmuję się takimi komentarzami. Od momentu podpisania kontraktu z Legią wylogowałem się z internetu. Nie wszedłem jeszcze na żadną stronę w sieci. Mam czystą głowę. Od rana do wieczora pracujemy nad analizami gry Legii, przygotowujemy treningi. Nie mogę tracić energii na to, że ktoś coś powiedział. Ja wiem, jaka jest prawda, bo jestem najbliżej pewnych sytuacji. Dlaczego mam się denerwować, że ktoś mówi tak, gdy wiem, że jest inaczej? Profesor Jan Chmura nauczył mnie ważnej rzeczy: – Są takie sytuacje, gdy musisz być ponad tym. To czasem boli, ale inaczej zwariujesz – mówił. Ktoś powie, Michniewicz łapał dwie sroki za ogon. Nie dało się tego jednak zrobić inaczej. Gdybym nie zdecydował się przyjąć oferty Legii w tym konkretnym momencie, klub by przecież na mnie nie zaczekał i dziś prowadziłby ją ktoś inny. Legia nie miała czasu, żeby czekać. Propozycja z Legii w życiu trenera przychodzi raz, częściej wcale. Musiałem podjąć szybką decyzję. Ciężki czas czeka więc… moją teściową, bo ona czyta gazety i ogląda wszystkie programy piłkarskie. Babeczka już po siedemdziesiątce, była księgowa, wszystkie tabele ma rozpisane na kartkach. W dniu meczu ze Śląskiem Wrocław imieniny obchodziły Urszule, zadzwoniłem po meczu z życzeniami. Nie odebrała, za to przysłała SMS: – Już mi zrobiłeś prezent. Nie dzwoń, oglądam powtórkę – napisała. Kiedyś po zwolnieniu z Jagiellonii Białystok dostała prawie zawału, teraz zażartowałem: – Chyba się wykończysz, zafunduję ci drugi zawał. To jest Legia, dopiero sobie na mój temat poczytasz. 

Choćby wywiad z Aleksandarem Vukoviciem dla portalu WP SportoweFakty. Pada w nim zdanie, dotyczące momentu zwolnienia Vuko: ta rozmowa trwała nie więcej niż minutę. Nie ma czasu na analizy, gdy w pokoju obok siedzi już nowy trener.

Nie chcę rozwodzić się na ten temat. Powiem krótko, nie ja Vukovicia zatrudniałem i nie ja go zwolniłem. Nie piłowałem pod nim stołka, nie dybałem na jego posadę, nie szukałem dojść do prezesa Mioduskiego. Miałem fajną pracę, miałem co robić. Za to nie miałem niczego wspólnego ze zwolnieniem Vukovicia i nawet rozumiem jego rozgoryczenie. Tyle że taki jest ten zawód, on zapewne też kiedyś kogoś zmieni. Do Jagiellonii przychodziłem w miejsce Michała Probierza, a do dziś jesteśmy, jak mawiał Franek Smuda, przyjacioły. Byłem też zmieniany. Normalna rzecz. Nie podoba mi się natomiast, gdy trener mówi w takim tonie o drugim trenerze. Cytując Piotrka Stokowca po wywiadzie Sławka Peszki na temat szkoleniowca Lechii Gdańsk: – Dużo powiedział o mnie, ale jeszcze więcej o sobie. 

Vuković stwierdził, że skład, który wybrał pan na mecz z Karabachem Agdam nie był trafiony. 

Nie zamierzam odnosić się już do tego wywiadu.

To inaczej, zdecydowałby się pan drugi raz na takie zestawienie zespołu na Karabach?

Żaden system gry nie wygrywa i nie przegrywa meczów. Stracone bramki wynikały z indywidualnych błędów, niezależnych od ustawienia taktycznego. Od soboty, mecz był w czwartek, szykowaliśmy się do tego spotkania. Pierwotnie w ataku mieli zagrać Tomas Pekhart i Jose Kante. Dlaczego? Bo mieliśmy do dyspozycji tylko jednego w pełni zdrowego skrzydłowego – Pawła Wszołka. Tyle że Paweł przeszedł koronawirusa, w 70 minucie meczu z Dritą dał sygnał na ławkę rezerwowych, że odcina mu tlen. Mogliśmy z Karabachem zacząć z Pawłem w wyjściowej jedenastce, ale wiedzieliśmy, że na skrzydłach z Azerami będzie ciężko wygrać. Oni na bokach mają mnóstwo szybkości. Podczas analizy okazało się, że na przykład lewy obrońca i skrzydłowi, włączając się do akcji ofensywnych, osiągają prędkość do 35 kilometrów na godzinę. Ich gra w dużym stopniu opiera się na pojedynkach biegowych i ciągłym ruchu. Pawła w tamtej dyspozycji, przy takim tempie dyktowanym przez rywala, musielibyśmy zdjąć z boiska w okolicach 60 minuty. Zdecydowaliśmy o zagęszczeniu środka pola, żeby piłki nie dochodziły do boków boiska. Dwóch napastników miało wywierać presję na środkowych obrońców, którzy budowali akcje od tyłu, natomiast środkowi pomocnicy mieli zająć się pomocnikami odpowiedzialnymi za robienie gry. Dzień przed meczem Jose zgłosił kontuzję. Stanąłem przed dylematem – czy pracę, którą wykonaliśmy przez ostatnie kilka dni, wrzucić do kosza i wrócić do klasycznego ustawienia, wiedząc, że nie mam możliwości zmian na skrzydłach, czy spróbować z Rafą Lopesem w ataku. Poszliśmy w tym kierunku, zakładając jednocześnie, że Luquinhas i Wszołek wejdą na boisko w drugiej części meczu, gdy rywal będzie już miał trochę kilometrów w nogach, a przecież musieliśmy myśleć też o ewentualnej dogrywce. Chcieliśmy mieć chłopaków świeżych w decydującej fazie meczu, a nie przed nią ich wymieniać. Gdy tłumaczyłem Wszołkowi założenia tuż przed wejściem na boisko, straciliśmy po wrzucie z autu bramkę na 0:1.

Do takiego ustawienia już pan w Legii jednak nie wrócił.

Ale wrócę! Gdy tylko Jose dojdzie do pełnej formy, znów spróbujemy gry na dwóch napastników. Bo Kante dla takiej gry jest ważny, to piłkarz mobilny, ale też agresywnie atakujący obrońców rywala.

To jaka ma być Legia a la Michniewicz?

Potrafiąca grać na dwóch napastników, ale też na trzech środkowych obrońców. Ma być różnorodna. Chciałbym, żeby zmiana ustawienia zespołu przed meczem czy w trakcie gry nie była traktowana w kategorii wydarzenia. Bazuję na piłce włoskiej, zespoły z Serie A kilka razy w trakcie meczu zmieniają ustawienie, nie ma tam paniki. I chcemy wykorzystywać przestrzeń na boisku, budować ją, mniej podań do nogi, więcej dynamicznych wejść za linię obrony, więcej gry bez piłki. Do tego dążymy. 

Pytanie ile czasu na to potrzeba, bo trener Legii nie ma go za wiele. 

To jest Legia, tu cały czas trasa prowadzi pod górę. W dodatku kalendarz jest utkany meczami, a jak często grasz, trudniej jest wprowadzić nowe elementy – powtarzalność jest kluczowa. Co nie znaczy, że jest to niemożliwe. W każdym razie, praca trenera Legii może nawet zależeć od jednego meczu. Gdy Maciek Skorża objął Wisłę Kraków, został zapytany przez dziennikarzy o częste zmiany trenerów dokonywane przez Bogusława Cupiała. Odpowiedział, że przyszedł tu pracować długo, o zwolnieniu nie myśli. Wychodzę z podobnego założenia. Wiem, że w Legii chcę pracować długo, nie wiem tylko ile to długo potrwa. Nie zamierzam jednak zaprzątać sobie myśli tym, co będzie, gdy coś się nie uda. Nie chcę mieć tego w głowie, nie chcę przyciągać do siebie nieszczęść. Jeśli będziemy pracować na takim poziomie, jak obecnie, jeśli będziemy realizować nasz plan, zmiana w grze zespołu będzie widoczna. 

Będzie pan miał wpływ na politykę transferową klubu?

Do moich obowiązków należy wskazanie typu zawodnika, którego widziałbym w zespole, jego charakterystyki. Na poziomie europejskim liczy się szybkość – reakcji, operowania piłką, biegu, myślenia. Miejsca dla człapaków nie ma. Tacy kandydaci do gry w Legii nie uzyskają mojej pozytywnej opinii. W finalnych rozmowach transferowych nie będę brał jednak bezpośredniego udziału. Na końcu ktoś musi przecież za wszystko zapłacić. 

Ilu zawodników Legii może czuć się niepewnych swojej przyszłości w klubie?

Muszę każdego dokładnie poznać. Czym innym jest oglądanie kogoś w telewizji, czym innym codzienna praca, bezpośredni kontakt. Nikogo nie skreślam. Natomiast pewne zmiany w kadrze zapewne będą – choćby dlatego, że ponad dziesięciu zawodnikom kończą się w tym sezonie kontrakty. 

Widzi pan młodego chłopaka w akademii czy w rezerwach Legii, który wkrótce dostanie szansę w pierwszym zespole? 

Szymka Włodarczyka i Ariela Mosóra wszyscy znają, więc powiem o tych mniej nośnych nazwiskach. Nikodem Niski, prawy obrońca, rocznik 2002. Ma znakomitą motorykę, fantastyczny chłopak. Włączymy go do regularnych treningów z pierwszym zespołem. Ze względów proceduralnych związanych z pandemią nie jest to wcale proste, musimy dostać zgodę lekarza na wzięcie chłopaków od Tomka Sokołowskiego z drugiego zespołu. Drugim kandydatem jest Kacper Skibicki, rocznik 2001, skrzydłowy, ma niesamowity gaz, elegancję w poruszaniu się po boisku, jest w ruchu, wychodzi na pozycje. W odwołanym meczu Pucharu Polski z Widzewem Łódź planowaliśmy dać szansę też Czarkowi Miszcie, bo Radek Cierzniak chorował. Artur Boruc będzie bronił w lidze, a w pucharze tradycyjnie będzie grał inny bramkarz. W każdym razie, obserwuję mecze rezerw, rozmawiamy z Tomkiem Sokołowskim o tym, co chcielibyśmy, żeby zmienił w grze drużyny, aby później łatwiej było chłopakom w pierwszym zespole. 

Planuje pan zmiany w sztabie szkoleniowym?

Najpierw chcemy usystematyzować pracę obecnego sztabu. Poprosiliśmy trenerów o informację, co robili u poprzedniego szkoleniowca, dołożyliśmy swoje pomysły. Zaczekamy na efekty. Bez względu jednak na to, chciałbym, żeby w sztabie pojawiły się, oprócz Przemka Małeckiego, jeszcze jedna lub dwie nowe osoby, aby rozwijały zespół, ale też nas. Mamy na oku dwóch szkoleniowców z innych krajów, ale temat ich zatrudnienia jest na razie odległy.

Zamierza pan, podobnie jak w reprezentacji młodzieżowej, w znacznym stopniu korzystać w pracy z technologii?

To się doskonale sprawdziło. Do analiz będziemy korzystać z programu Piero, który wykorzystywaliśmy także w kadrze, a teraz został zakupiony przez Legię. Piłkarze otrzymają od klubu tablety, na których będą mogli oglądać, powycinane specjalnie dla nich, klipy wideo z akcjami z treningów, meczów i analiz przeciwnika. Chcemy, żeby patrzyli dokładnie na tę samą akcję, którą my widzimy i w ten sam sposób, w jaki my, ją interpretowali. Śmieję się, że Kamil Potrykus, który przygotowuje te materiały, kiedyś malował obrazy, a teraz świetnie maluje linie na boisku. Tylko z meczu z Zagłębiem Lubin przygotowaliśmy dla chłopaków ponad sześćdziesiąt akcji do analizy. Pracuje z nami też operator, rejestruje mecze – nasze, drugiego zespołu i rywali, rzadko korzystamy ze zdjęć z przekazu telewizyjnego. Chcemy wyposażyć go w dodatkowe urządzenia, żeby zdjęcia z meczów były jeszcze lepsze. 

Rozpatrywał pan propozycję z Legii w kategoriach życiowej szansy?

Zdawałem sobie sprawę, w którym momencie jestem i co dalej może się wydarzyć. Pracując w kadrze młodzieżowej, czułem się zawsze bezpiecznie, po porażkach konstruktywnie rozmawialiśmy z prezesem Bońkiem, nigdy w tonie „zaraz cię zwolnię”. Nie musiałem myśleć o tym, że mogę stracić robotę. Gdybym nie skorzystał z oferty Legii, może bym został dłużej w federacji, ale może poszedłbym do innego klubu, gdzie nie dostałbym takich warunków do pracy, a oczekiwania byłyby zapewne wzięte z sufitu. Zwolniliby mnie po pół roku albo po roku, i co – wtedy Legia złożyłaby mi propozycję? Chcę wykorzystać szansę i możliwości, które stwarza praca w Legii. Teraz albo nigdy.


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024