Przejdź do treści
Za 200 tysięcy złotych poszedłbym do Australii na piechotę

Polska Ekstraklasa

Za 200 tysięcy złotych poszedłbym do Australii na piechotę

To mogła być przygoda życia, ale zaczęło się od koszmaru każdego piłkarza, od zerwanych więzadeł: – Normalnie chodzę, ostatnio biegałem, o ekstremalnym wysiłku, nagłych zwrotach, przyspieszeniach, kontakcie z przeciwnikiem, o zawodowej grze w piłkę jednak mowy nie ma. Od ponad miesiąca rehabilituję się w Polsce, więcej czasu nie chcę tracić, wracam do Australii i idę pod nóż – mówi Radosław Majewski, od czerwca zawodnik Western Sydney Wanderers, a od października pacjent kliniki rehabilitacyjnej w Warszawie

 (Fot. Krzysztof Cichomski / 400mm.pl)


PRZEMYSŁAW PAWLAK

Chyba nie tak wyobrażałeś sobie życie na emeryturze.

W grudniu skończę 33 lata, nie ma mowy, żebym w ten sposób zakończył grę w piłkę. Nie wypada. Podchodzę do tego odwrotnie – kontuzja wydłuża karierę, bo żadne dziwne myśli nie pojawią mi się w głowie, gdy już wrócę na boisko. Czyli przede mną jeszcze ten sezon i kolejny. Minimum – deklaruje Majewski.


Miałem na myśli, że w Australii miała czekać cię emerytura, a zamiast zabawy w piłkę za przyjemne wynagrodzenie, szykujesz się do operacji i długiej rehabilitacji.

Do Polski dociera za mało informacji dotyczących australijskiej ligi. Nie chcę nikogo obrazić, ale tam nie ma takich sytuacji, jak u nas, gdzie Raków Częstochowa gra w Bełchatowie, bo jego stadion nie nadaje się do Ekstraklasy. Stadiony w Australii mają pojemności po 20 tysięcy, w klubach pracują szkoleniowcy z doświadczeniem z silnych europejskich lig. Ja mam trenera przygotowania fizycznego, który zatrudniony był w Stoke City w Premier League. Dostał po prostu ofertę pracy z innej części świata. Gdyby Pogoń Szczecin zaproponowała mi nowy kontrakt, zostałbym w Polsce. Ale nie dlatego, że w Australii poziom sportowy jest niższy niż w naszej lidze, nie dlatego też, że otrzymałem gorsze warunki finansowe w Sydney. Jest akurat przeciwnie. W Australii płacą na poziomie angielskiej Championship. I to nie pierwszego kontraktu podpisanego w Anglii, ale nawet drugiego, czyli zazwyczaj wyższego, bo skoro dostałeś ofertę, musiałeś wcześniej się sprawdzić.

Mniej więcej o jakich kwotach mowa?

Ktoś rzucił, że zarabiam około 200 tysięcy złotych miesięcznie – za tyle to bym do Australii na piechotę poszedł. Tak dobrze nie jest, ale na pewno lepiej niż w Pogoni czy wcześniej w Lechu Poznań. Wolałem zostać w

Polsce ze względu na rodzinę, córka już jest w takim wieku, w którym potrzebuje kontaktu z rówieśnikami, nie chcieliśmy jej wywracać życia do góry nogami. Poza tym mam w Polsce kilka spraw wartych przypilnowania, podobnie żona. Złożyłem propozycję Pogoni, kontrakt zawarty był na rok plus rok, poprosiłem o gwarancję dwóch lat. Nie ruszyliśmy tematu, za to klub nie robił mi przeszkód i bezgotówkowo puścił mnie do Australii. No i wyleciałem, a rodzina została w Pruszkowie. Nie przewidywałem, że spędzę z nią więcej czasu, mając kontrakt w Sydney, niż w Szczecinie, a tak de facto wyszło.


Co was tak trzyma w Pruszkowie?

Żona otwiera restaurację. Oboje lubimy jak coś się dzieje, a w knajpie nie wypada, żeby był spokój. Sprawa ciągnie się od dwóch lat, teraz wchodzi w etap końcowy, możliwe, że wiosną lokal zacznie działać. Najpierw trzeba było zburzyć stary budynek, potem postawić nowy. Masa papierologii. Restauracja powstanie niedaleko stadionu Znicza Pruszków, przy ładnym stawie. Ale nie pytaj mnie, jaka tam będzie kuchnia, to nie mój biznes, ja jestem tylko inwestorem. Mówię wszystkim, że będzie to kuchnia fusion, ale Kaśka twierdzi, że inna.

Twoje sportowe ambicje miały wpływ na decyzję o wyjeździe?

Oczywiście! Na treningach w Australii jest takie tyranie, jak w Anglii, tam trafiają poważni zawodnicy, by zarabiać poważne pieniądze. U nas wszyscy oczekują, że piłkarz będzie grał w silnych europejskich ligach, albo w Polsce – nigdzie indziej. Bez sensu. Spójrz na przykład Adriana Mierzejewskiego. Chłopak kręci się tyle lat po różnych ciekawych częściach świata. Co to ma za znaczenie, że czyimś zdaniem zniknął z radarów?


Przed rokiem można było wyczuć rozgoryczenie w jego głosie, gdy odpowiadał na pytania o brak powołań do reprezentacji Polski.

Dostanie się do ligi chińskiej czy australijskiej nie jest proste. Moja droga do Sydney była kręta. W styczniu zadzwonił do mnie Albin Mikulski z pytaniem, czy biorę uwagę przeprowadzkę w inny zakątek świata. Od tego momentu raz, dwa razy w miesiącu rozmawialiśmy, w maju pojawiła się oficjalna oferta. Po zakończeniu sezonu w Polsce pojechaliśmy na wakacje ze znajomymi, rozważaliśmy plusy i minusy i… tylko ja opowiedziałem się za wyjazdem. Żona kręciła głową, koleżkowie też, ale dodawali, że jak nie zaryzykujesz, to się nie dowiesz. Zaryzykowałem. Kontrakt podpisałem na rok, przedłuży się o kolejne 12 miesięcy, jeśli rozegram 21 meczów. Szans na spełnienie tego punktu już nie mam. Nie będę oszukiwał, przeliczyłem czy z finansowego punktu widzenia gra w Australii będzie mi się opłacała. Życie jest tam drogie, wziąłem pod uwagę koszty podróży, choć później

wynegocjowałem, że dwa trzy razy w roku klub mojej rodzinie je pokryje. Żaden ze mnie pan piłkarz, ale jeśli zawodowo grasz w futbol, w tak długą podróż musisz lecieć klasą biznes. Oczywiście, możesz próbować klasą ekonomiczną, ale potem dwa dni wstajesz z samolotowego fotela – jednego dnia nogi, drugiego dnia plecy, ciężko wejść tak w trening. Klub wynajmuje mi również mieszkanie i zapewnia samochód. To było dla mnie ważne w trakcie negocjacji, natomiast z prywatnego punktu widzenia musiałem wziąć również pod uwagę dużą różnicę czasu, która pewne rzeczy mi ograniczała.


To znaczy?

Mam w Polsce różne tematy, muszę ich doglądać. Wynajmuję choćby nieruchomości. Pewna inwestycja. Mam gościa, który mi to prowadzi, ale czasem muszę działać szybko. Problem w tym, że gdy w Polsce jest dzień, to w Australii noc – ludzie do ciebie piszą, a ty śpisz. Z kolei z koleżką otworzyliśmy balon w Pruszkowie. W sensie halę pneumatyczną, całość nazywa się Arena Piłkarska Pruszków. Dzięki temu ludzie będą mogli grać w piłkę jesienią i zimą w normalnych warunkach, w cieple, a nie w deszczu i śniegu walących na głowy. Halę można fajnie wykorzystać pod względem biznesowym. Już działa tam akademia mojego wspólnika, można organizować turnieje dla dzieci, mecze charytatywne, ligę biznesu. Tylko potrzeba czasu, żeby to rozhulać, musimy się za tym nachodzić. Złożyliśmy na przykład ofertę Zniczowi, bo to nie jest tak, że się wszyscy do ciebie sami zejdą, dadzą hajs i sobie będą grali. Inwestycja warta jest parę złotych, sfinansowaliśmy ją we dwóch, współpracujemy ze szkołą. I znowu, postawienie balona nie jest proste, milion spraw do załatwienia, założyć trzeba spółkę. Ja jestem teraz jej prezesem. Prezes Radosław, dzień dobry!


Przygotowujesz się do życia po zakończeniu kariery.

Chciałbym zostać przy piłce, będę próbował gdzieś się wepchnąć. Na pewno jednak nie do trenerki, może do telewizji? Jedziesz na mecz lub idziesz do studia i gadasz, a gadać akurat lubię. Gdyby się jednak nie udało, będę miał co robić.


Swoją drogą, co Albin Mikulski porabia w Australii?

Trener prowadził kiedyś Polonię Sydney, był też chyba dyrektorem sportowym w jednym z klubów z niższych lig. Jego żona pracuje, zdaje się, że on również nie zawsze miał w Sydney zajęcia związane wyłącznie z piłką nożną. Pomagał w sprowadzaniu do Australii Adriana Mierzejewskiego. Widzieliśmy się kilka razy już po podpisaniu kontraktu. Spotkałem w Sydney też Ryszarda Laska, a właściwie to Richarda Laska. Były piłkarz Śląska Wrocław, jest blisko mojego klubu, sporo mi pomaga.

Byłem z Richardem na kilku meczach, ale po polsku rozmawialiśmy może raz. Chciałem zobaczyć jak w Australii gra się w piłkę, ja nie jestem typem człowieka, który żyje według schematu sen-trening-sen-trening. Po zajęciach nie wracam od razu do domu, nie odpalam Netfliksa. Wolę jechać na mecz niż zamykać się samemu w czterech ścianach. Lubię spędzać czas z ludźmi.


Można traktować twój wyjazd jak skok na kasę, ostatni tak wysoki kontrakt w karierze?

Jeśli ktoś tak to widzi, można, nie mam z tym problemu. Gram w piłkę również dla pieniędzy, kariera wiecznie trwać nie będzie. Muszę myśleć o zabezpieczeniu przyszłości, o rodzinie. Tyle że w klubie jest fajna baza treningowa, trenerem jest Markus Babbel, znana postać na całym świecie, w składzie znajduje się kilku zawodników z przeszłością w Bundeslidze – nie słyszałem, żeby ktoś mówił, że przyjechali do Australii na emeryturę czy tylko po dobry kontrakt. Stereotyp. Ja jestem również ciekawy życia, tego jak funkcjonuje Australia. Nikt mnie nie zamknął do paki na kilka lat, mam kontakt z ludźmi, będę tam normalnie żył.


Należysz do grona marquee players?

Takich zawodników może być dwóch w każdym klubie, chodzi o piłkarzy, którzy mogą zarabiać więcej, nie obejmują ich limity płacowe. U nas występuje Alex Meier, Patrick Ziegler, więc nie wiem czy ja jestem marquee. Nie sądzę. W moim kontrakcie bezpośrednio nie jest to napisane, ale czy w ich jest? Nie mam pojęcia. Nie przykładam do tego wagi. Na pewno odczułem, że w klubie na mnie liczą. Ja też chciałem pomóc, jechałem do Sydney po udanym sezonie w Ekstraklasie, byłem w dobrej dyspozycji. W Australii zastałem pełen profesjonalizm. Nie to co w Grecji, tam była wolna amerykanka. Niby klub wynajmował mi mieszkanie, szybko jednak przestał płacić. Koszty pokrywałem więc sam.


Domyślam się, że to musiał być interesujący wyjazd.

Krótki pobyt, ale treściwy. Pierwsze pół roku płacili, a przez następne sześć miesięcy słyszeliśmy: jutro, pojutrze. W klubie albo nikt się nie pokazywał, albo udawali, że nic nie wiedzą. W trakcie tego okresu prowadziłem już rozmowy z Lechem Poznań, zaoferowałem swoje usługi również Legii Warszawa, ale nie podjęła tematu…

… w sumie zastanawiające, że pochodzisz spod Warszawy, z Pruszkowa, a nigdy nie trafiłeś na Łazienkowską.

Przejechałem trochę świata, w kilku klubach w Polsce i zagranicą grałem, ale nie w Legii. Tylko raz rozmawiałem o przenosinach na Łazienkowską, dyrektorem sportowym był wtedy Mirosław Trzeciak, ja grałem jeszcze w Zniczu. Spotkaliśmy się, pełna konspiracja, opuszczone rolety, zaciągnięte

zasłony, ale na koniec… Groclin Grodzisk Wielkopolski okazał się bardziej konkretny. Wracając jednak do Grecji, temat z Lechem był poważny, więc o przyszłość się nie zamartwiałem. Miejscowym chłopakom dziwiłem się jednak, że nie przykładali wagi do braku wypłat. W końcu to twoja robota, należy ci się to, co zapisane w kontrakcie. Nie wiem, czy oni o czymś innym myśleli, czy mieli kasę zakopaną pod drzewem – pensje nie przychodziły, a im uśmiech nie schodził z twarzy. Zupełnie inna mentalność niż u nas.


Odzyskałeś należności?

Tak, wynająłem prawnika, część pieniędzy z praw telewizyjnych należnych klubowi trafiła do mnie. Po dwóch latach. Poza tym – przygoda życia. Saloniki to świetne miejsce do życia, słońce, dom z basenem. W Grecji tylko w kilku klubach obowiązuje pełny profesjonalizm, podpisujesz kontrakt, zakładasz kurtkę i lecisz, nic więcej cię nie interesuje. Mój klub do tego grona nie należał. I niespecjalnie mi to przeszkadzało. Jak już mówiłem, lubię, gdy coś się dzieje. Klub zakwaterował nas w hotelu, tam wesele, muzyka waliła do białego rana. Nagrałem hałas na telefon. Pokazuję facetowi, który nas tam wpakował, pytam, po co nas tam umieściliście, skoro mamy wypocząć przed meczem – to tylko się śmiał. Żeby dotrzeć na trening musieliśmy jechać autostradą kilkadziesiąt kilometrów, godzina i piętnaście minut drogi. Zajęcia odbywały się gdzieś w brzoskwiniach, ubikacje to były dziury w ziemi. Wynajęliśmy z chłopakami starego Fiata Pandę z kierowcą. Jedziemy. Po drodze trafiliśmy na strajk rolników, korek, policja nikogo nie przepuszcza, w dodatku sprawdzają dokumenty. Można wybrać objazd, ale to 50 minut dłuższa droga, nie ma szans, żebyśmy zdążyli na trening. Policjant podchodzi do naszego samochodu, otwieramy powoli szybę, ktoś zauważył jednak lukę, da się przejechać. Kierowca wykorzystał moment, ruszył ostro tym fiaciorem, minął blokadę. Policjant rzucił się biegiem w kierunku radiowozu, ale w lusterku widziałem, że po kilku kropkach machnął tylko ręką. Grecja to nie tylko spanie, trening i chata. Tam się żyje.


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024