Z nieba do piekła. Remis na St. Mary’s Stadium
Skazywane na pożarcie Southampton postawiło się faworyzowanemu Manchesterowi United w ostatnim sobotnim meczu ligi angielskiej. „Święci” mogą być zadowoleni jednak tylko połowicznie, ponieważ mimo dwubramkowego prowadzenia, podzielili się z „Czerwonymi Diabłami” punktami (2:2).
Manchester United zdołał odrobić dwa gole straty w meczu z Southampton (fot. Reuters)
Przed pierwszym gwizdkiem wiele mówiło się o tym, że sobotni mecz będzie tym, po którym ze swoją posadą pożegna się Mark Hughes. Menedżer „Świętych” od dłuższego czasu znajdował się na cenzurowanym, jego drużyna grało słabo i wydawało się, że kolejna porażka – skoro na St. Mary’s przybył Manchester United, to ta wydawała się prawdopodobna – będzie oznaczała zmianę trenera u gospodarzy.
Więcej szans na zwycięstwo dawano oczywiście gościom, ale tu trzeba było wziąć poprawkę na to, że forma Manchesteru w tym sezonie to jedna wielka niewiadoma. Kibice „Czerwonych Diabłów” mogli liczyć na bardzo dobry występ swoich pupili, ale także spotkanie, po którym nikt nie będzie zasługiwał na słowa pochwały.
Jak się okazało, w sobotni wieczór podopieczni Jose Mourinho zaprezentowali – przynajmniej na początku meczu – tą drugą twarz. Od pierwszych minut to miejscowi narzucili gościom swoje warunki gry i potrzebowali zaledwie trzynastu minut, by objąć prowadzenie. „Święci” ośmieszyli obronę Manchesteru, wymienili kilka podań w obrębie pola karnego, a wszystko mierzonym strzałem wykończył Stuart Armstrong.
Zagubieni goście nie potrafili złapać swojego rytmu i kilka chwil później zostali skarceni po raz drugi. Tym razem w roli głównej wystąpił Cedric Soares, który znakomicie przymierzył z rzutu wolnego i David De Gea musiał skapitulować po raz drugi, nie mając w tej sytuacji żadnych szans na odbicie piłki.
Po okresie zdecydowanej przewagi Southampton, Manchester próbował się odgryzać. Jeden z takich zaczepnych wypadów dał mu gola kontaktowego. W 34. minucie Marcus Rashford sprytnie wypuścił na wolne pole Romelu Lukaku, a ten mając przed sobą tylko bramkarza dopełnił formalności.
Manchester poczuł krew i jeszcze w pierwszej połowie doszedł rywala. W polu karnym szarżował Rashford, który sprzed linii końcowej boiska dograł do środka, a tam piłka niefortunnie odbiła się od Jacka Stephensa i wpadła do siatki. Co za riposta, co za spotkanie!
Po znakomitej pierwszej połowie, w drugiej nie byliśmy już świadkami tak dużych emocji. Obie drużyny trzymały się w szachu i wszystko zmierzało w kierunku podziału punktów na St. Mary’s.
Wynik zmianie już ostatecznie nie uległ i mecz zakończył się remisem. Z przebiegu zawodów i dość ślamazarnego początku, więcej powodów do zadowolenia z wywalczonego punktu powinni mieć goście. Problem w tym, że taki wynik bardzo mocno oddala Manchester United od lokat premiowanych grą w kolejnej edycji Champions League.
gar, PiłkaNożna.pl