Wielkie kino powróciło do Monachium
Było miło, cicho i spokojnie. Albo – nazywając rzecz po imieniu – po prostu nudno. Odkąd w piłkę przestało grać pokolenie Kahnów, Effenbergów, Helmerów, Strunzów, Jeremiesów czy Janckerów, Monachium stało się do bólu grzeczne. Nawet rogatą duszę Arturo Vidala, wybujałe ego Arjena Robbena i szaloną naturę Francka Ribery’ego udawało się przez lata trzymać w ryzach, a ich ewentualne wybryki – przy skandalach i aferach wywoływanych przez ich znakomitych poprzedników – były niczym dziecinne igraszki.
TOMASZ URBAN
Przydomek FC Hollywood przylgnął do Bayernu w latach 90. Wymyśliła go niemiecka prasa, zwracając uwagę na to, że codzienność w klubie bywa jeszcze ciekawsza niż mecze. Pamiętna konferencja trenera Giovanniego Trapattoniego jadącego równo z trawą po swoich piłkarzach, Lothar Matthaeus rozstawiający dziennikarzy po kątach podczas wywiadów, Stefan Effenberg zamieniający się żonami z Thomasem Strunzem… To były czasy! Dzisiaj jest o wiele spokojniej, choć wydarzenia ostatnich tygodni jako żywo przywołują wspomnienia z tamtego okresu.
Sprawa Muellera
– Nie wiem, czego ode mnie oczekuje trener. Widocznie nie wypełniam jego założeń w stu procentach – wypalił po meczu z Werderem Brema wściekły Thomas Mueller, tłumacząc dziennikarzom powody braku miejsca w podstawowej jedenastce. No i się zaczęło. W Niemczech rozgorzała ogólnonarodowa debata na temat sympatycznego Bawarczyka. Właściwie każdy poczuł się w obowiązku, by zająć jakieś stanowisko. Zaczął menedżer reprezentacji Niemiec Oliver Bierhoff, domagając się, by klub jasno, głośno i wyraźnie powtórzył za Louisem van Gaalem, że „Mueller spielt immer” (Mueller gra zawsze). Za nim poszli kolejni – między innymi Mats Hummels i Manuel Neuer. Nawet Claudio Pizarro nie omieszkał dorzucić w prasie swoich trzech groszy.
Wątek Muellera stał się głównym punktem wielu publicystycznych programów w niemieckiej telewizji. Naprawdę można było odnieść wrażenie, że problem niegrającego ulubieńca monachijskich kibiców urósł niemalże do rangi państwowej i usunął w cień przedwyborczą debatę między Angelą Merkel a chcącym odebrać jej władzę Martinem Schulzem. Siłą rzeczy także Bayern z klubu piłkarskiego przeistoczył się w klub dyskusyjny. I tylko Carlo Ancelotti nie wczuł się w ów polemiczny klimat. Szorstko i sarkastycznie podziękował na konferencji prasowej za wszelkie porady, dodając, że doskonale wie, co ma robić. A co na to sam Mueller? Zaciska zęby i robi swoje, choć można przeczytać, że bieżąca sytuacja w klubie i decyzje podejmowane przez Ancelottiego nie spotykają się z jego uznaniem.
Carlo pod pręgierzem
Trener Ancelotti to oaza spokoju. Wszyscy doskonale wiedzą, że jedynym przejawem emocjonalnego wzlotu u Włocha jest uniesienie brwi. Miał działać jak balsam na rozpalone głowy monachijskich egocentryków. Przecież sam Cristiano Ronaldo mówił po jego odejściu z Realu, że to trener, który jest w stanie poprawić nawet najlepszych piłkarzy, który na dodatek ma doskonały kontakt ze swoimi podopiecznymi, a oni za Carlo byliby gotowi wskoczyć w ogień. Ale w Monachium mają zupełnie inne doświadczenia.
W ubiegłym tygodniu pojawił się w „Sport Bildzie” obszerny artykuł o tym, jak wygląda zwykły dzień Carlo przy Saebener Strasse, gdzie mieści się ośrodek treningowy Bayernu. Autor zwraca w nim uwagę, że Ancelotti wcale nie jest tak rozgadany, jak się powszechnie uważa. Jeśli już rozmawia z piłkarzami, to tylko ze swoimi ulubieńcami, takimi choćby jak Javi Martinez czy Thiago Alcantara. Kontakty z innymi ogranicza do niezbędnego minimum. Potwierdzają to też niedawne słowa Kingsleya Comana, który zapytany o współpracę z trenerem odparł beznamiętnie, że nie jest ona ani gorsza, ani lepsza niż z Pepem Guardiolą. Tak jak nie rozmawiał z Hiszpanem, tak też nie rozmawia z Włochem. Oczywiście, może to świadczyć przede wszystkim o braku komunikatywności młodego Francuza, ale też o tym, że trener niespecjalnie się stara, by dotrzeć do każdego ze swych podopiecznych. A przecież zwłaszcza ci młodzi piłkarze potrzebują na tym etapie kariery i rozwoju mądrych mentorów.
Ancelottiemu zarzuca się też, że w niewłaściwy sposób zarządza kadrą i często podejmuje decyzje wywołujące ferment w zespole. Drużynę mocno zdziwiło ponoć zdjęcie z boiska Muellera w inaugurującym sezon spotkaniu z Bayerem Leverkusen już po 60 minutach gry, choć przecież Thomas pełnił w tym meczu rolę kapitana. Ribery regularnie stroi fochy, gdy schodzi z boiska wcześniej niż przed 90 minutą, o czym przekonała się w zeszłym tygodniu cała piłkarska Europa oglądająca mecz Bayernu z Anderlechtem w Lidze Mistrzów. Niezadowolony ze swej roli w drużynie jest też Jerome Boateng, który latem miał ponoć nawet rozważać przenosiny do innego zespołu. Oczywiście, prowadzenie Bayernu nie jest sprawą łatwą, bo to konglomerat zadufanych w sobie gwiazdorów, tym niemniej trzymanie piłkarzy w ryzach i umiejętne podsycanie pozytywnego nastroju w zespole to także część trenerskiego warsztatu. W tak wielkich klubach może nawet jedna z najważniejszych.
W Ancelottiego zaczynają zresztą bić coraz mocniejsze nazwiska. W ubiegłotygodniowym wydaniu magazynu „Doppelpass” w telewizji sport1 krytyce poddał go Paul Breitner. Legenda Bayernu, która oficjalnie nie pełni w Bayernie żadnej funkcji, ale cały czas jest go bardzo blisko klubu. Breitner słynie w Niemczech z ciętego języka, ale też z tego, że ma w nosie konwenanse i niespecjalnie lubi się bawić w dyplomatę. – Brakuje mi w grze Bayernu takiego twórczego chaosu, jaki był za Pepa. Drużyna pod wodzą Ancelottiego zrobiła co najmniej jeden krok w tył. Nie widzę żadnego stylu, wszystko jest zbyt statyczne, nie ma ruchu – powiedział w programie, a potem dodał jeszcze, że jeśli ustawia się Muellera na skrzydle, to nie ma się co dziwić, że w grze Bayernu nic się nie dzieje. Zresztą, gloryfikowanie zasług Guardioli też miało swój wydźwięk w kontekście Włocha. Bo według słów Breitnera, za czasów Hiszpana Bayern grał najbardziej fascynującą piłkę w swej historii i dalszy rozwój tej drużyny nie był już możliwy, a już na pewno nie dzięki pracy Ancelottiego.
W podobne tony uderzył też Raphael Honigstein, jeden z najbardziej uznanych dziennikarzy niemieckich piszących o Bundeslidze w języku angielskim. Według jego informacji, drużyna jest zniechęcona pracą Włocha. Piłkarze uważają, że treningi przypominają poniedziałkowe spotkania drużyn amatorskich – rozgrzewka, wymiana kilku podań i gierka po jedenastu. To oczywiście duże uproszczenie, ale według słów Honigsteina piłkarze tęsknią za treningami prowadzonymi przez Guardiolę, po których często towarzyszył im ból głowy ze względu na natłok przekazywanych przez Hiszpana informacji. Często nie rozumieli, o co Pepowi w ogóle chodzi, lecz doceniali to, iż czynił ich lepszymi. Właściwie każdy piłkarz Bayernu zrobił u Pepa postęp. U Ancelottiego trudno wskazać takiego zawodnika. Carla ściągnięto do Monachium jako odtrutkę po opętanym pracą i detalami Guardioli. Brano pod uwagę, że drużyna pod okiem Włocha będzie pracować mniej intensywnie. W kuluarach mówi się, że nie spodziewano się jednak aż tak wielkiego spadku tej intensywności.
Lewandowski vs Robben
Zgodnie z oczekiwaniami, wywiad Roberta Lewandowskiego dla „Spiegla” odbił się w Niemczech (a w zasadzie odbija się nadal) szerokim echem. Komentują go wszyscy – dziennikarze, kibice, byli piłkarze, trenerzy… Sami piłkarze Bayernu także. – Za dużo gadamy. A powinniśmy raczej rozmawiać na boisku. Skupmy się na piłce – skomentował wywiad naszego internacjonała Robben po meczu z Anderlechtem, w którym widać było jak na dłoni, że między nimi nie dzieje się najlepiej. Właściwie każda akcja jednego kończyła się skrzywioną twarzą i machaniem rękoma przez drugiego. Obaj grali obok siebie, ale nie ze sobą. Oczywiście, to nie pierwszyzna. Współpraca obu rzadko układa się na boisku idealnie, ale reakcje Robbena w trakcie meczu z RSCA, a także po jego zakończeniu, można uznać za odzwierciedlenie stanu ducha całej drużyny.
Zespół nie jest ponoć zadowolony z ostatnich wywiadów Roberta, który najpierw skrytykował kolegów za brak pomocy w zdobyciu tytułu króla strzelców (mimo iż przecież w ostatnim meczu poprzedniego sezonu z Freiburgiem sam zmarnował kilka dobrych okazji i pretensje powinien mieć w zasadzie tylko do siebie), a teraz, w tym słynnym wywiadzie, dał do zrozumienia, że jego partnerzy nie są na tyle dobrzy, by dać Monachium upragniony triumf w Lidze Mistrzów. I trudno się tak naprawdę dziwić, nawet jeśli uznamy, że Robert, wypowiadając takie słowa, rzeczywiście miał na myśli troskę o przyszłość klubu.
Ogólnie rzecz ujmując, sam wywiad obnażył kilka kolejnych spraw w klubie. Niemiecką opinię publiczną mocno zdziwił rozdźwięk w wypowiedziach Karla-Heinza Rummenigge i Ulego Hoenessa komentujących słowa Lewandowskiego. Rummenigge ostro pogroził palcem i nie wykluczał, że klub wyciągnie wobec Roberta konsekwencje. Takie choćby, jak w 2009 roku wyciągnięto za bardzo podobny wywiad wobec Philippa Lahma, którego ukarano grzywną w wysokości 50 tysięcy euro. Tymczasem na drugi dzień do dziennikarzy wyszedł Hoeness i w tonie zupełnie odwrotnym do Kalle, niemalże zbagatelizował wypowiedzi Roberta, nazywając je „drobnymi”. Dodał też, że to dobrze, jeśli piłkarz troszczy się o losy klubu, czym zupełnie związał ręce Kallemu. No bo jak tu teraz zdyscyplinować zawodnika?
Robert dotykał w rozmowie z Rafaelem Buschmannem fundamentalnych kwestii dla filozofii Bayernu. Kwestionował sprawy uchodzące dotąd za dogmaty. To nie były błahostki i aż dziw bierze, że w takiej sytuacji klub nie mówił w mediach jednym głosem, dając kilku tytułom prasowym pożywkę dla kolportowanej przez nich od jakiegoś czasu teorii, jakoby między Hoenessem i Rummenigge nie działo się zbyt dobrze. Znamienne jest też to, że nikt w tej sytuacji nie czekał w zasadzie na reakcję Hasana Salihamidzicia. A przecież dyrektor sportowy powinien być pierwszą osobą w klubie, zajmującą stanowisko w mediach. Salihamidzicia trudno jednak na razie traktować poważnie. Naprawianie Bayernu zaczął od wydania zakazu palenia na terenach klubowych i zabronienia piłkarzom zagranicznych wypadów w trakcie trwania sezonu. Efekty? Ancelotti wychodzi „na fajkę” na balkon klubowego budynku w towarzystwie swojego asystenta Willy’ego Sagnola, a Hummels chwali się w mediach społecznościowych karkołomnym skokiem do basenu z balkonu ekskluzywnej willi, położonej gdzieś na urokliwym, chorwackim wybrzeżu. Kiedy zaś trzeba było stanąć przed kamerą i tupnąć nogą po bolesnej porażce z Hoffenheim, sympatyczny Hasan wywinął stary numer i przemknął przez mix zonę z telefonem przyłożonym do ucha. Krótko mówiąc – dyrektor do spraw niepotrzebnych.
Dodajmy do tego Comana, skazanego na grzywnę za pobicie partnerki, a zarazem matki swoich córek za to, że próbowała go uświadomić, co warto wrzucać na Instagram, a co nie, czy Ribery’ego ciskającego z wściekłością koszulką w ławkę po tym, jak Ancelotti nie pozwolił mu dograć do końca meczu z Anderlechtem. Dzieje się w Monachium w ostatnim czasie i chyba prędko nie przestanie, choć Neuer nawołuje kolegów, by skupili się na graniu, a nie na gadaniu i dostarczaniu mediom pożywki do niepotrzebnych spekulacji. Sobotni mecz z Moguncją był oczywiście swego rodzaju manifestacją. Drużynie zależało na tym, by pokazać jedność na boisku i uciszyć media. I to w dużej mierze się udało, bo Bawarczycy rozegrali chyba najlepszy mecz w sezonie i widać było w ich poczynaniach radość z gry. Ale to było tylko Mainz… Każda kolejna porażka sprawi, że złe demony wrócą. Bayern jest w punkcie zwrotnym. Jeśli uda mu się zewrzeć szeregi, jeśli będzie w dobrym stylu wygrywał kolejne mecze w Bundeslidze, a za tydzień pokona w Lidze Mistrzów w niezwykle prestiżowym wizerunkowo meczu PSG, to i prasa skupi się na innych problemach. Jeśli zaś ego poszczególnych piłkarzy weźmie górę nad dobrem drużyny, jeśli Robben i Lewy nadal będą sabotować boiskową współpracę, a Ancelotti nie będzie w stanie przekonać piłkarzy, że idą właściwą drogą, to Bayern mogą czekać naprawdę ciężkie miesiące do końca sezonu…
[fot. Reuters]
TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM NUMERZE (38/2017) TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”