Przejdź do treści
Waldemar Matysik: Odkrycie Roku 1981

Polska Reprezentacja Polski

Waldemar Matysik: Odkrycie Roku 1981

Był znany z tytanicznej pracy wykonywanej w drugiej linii. Specjalista od czarnej roboty w brązowej kadrze Antoniego Piechniczka z 1982 roku opowiedział „PN” o przeszłości, nadziejach związanych z Górnikiem i reprezentacją Polski oraz… o oczekiwanym powiększeniu rodziny.

ROZMAWIAŁ KAMIL SULEJ


– Czym obecnie zajmuje się Waldemar Matysik?
– Pracuję i mieszkam z rodziną w Bonn – mówi były reprezentant kraju. – Jestem fizjoterapeutą w ośrodku, w którym mam możliwość kontaktu z dziećmi, młodzieżą i starszymi. Zrobiłem papiery trenerskie i prowadziłem zespoły z niższych lig niemieckich, ale doszedłem do wniosku, że muszę zrezygnować i zrobić coś dla rodziny. Moja żona Barbara wielokrotnie powtarzała mi, że zdążyłem się najeździć, wszak przez całą czynną karierę byłem w rozjazdach. A teraz przychodzi weekend i jestem cały czas z żonką. Córka Natalia spodziewa się dziecka, więc wkrótce zostanę dziadkiem. Nie mogę się doczekać, a na nudę nie narzekam. Żyję spokojnie i szczęśliwie.

– Powspominajmy trochę. Jak to wszystko się zaczęło?
– W grającym w B-klasie LZS Stanica. Mój kolega grał w Carbo Gliwice i zabrał mnie na jeden z treningów. Trenerem klubu był wtedy Fryderyk Cholewa, który wyraził zgodę, żebym wspólnie z drużyną rozpoczął przygotowania do nowego sezonu. W mojej wiosce oburzyli się, nazywali mnie zdrajcą i twierdzili, że jeszcze wrócę z podkulonym ogonem. Byliśmy wtedy na pierwszym miejscu, a ja grałem jako senior, choć miałem 15 lat. Poszedłem do Carbo, a trener Cholewa wysłał mnie do Mławy na kontrolne spotkanie 120 wyróżniających się juniorów z klubów wojewódzkich, okręgowych, a nawet amatorskich. Dziesięciu trenerów pilnie się nam przyglądało. Trenowaliśmy przez dwa tygodnie, a na koniec wybrano najlepszą jedenastkę, w której się znalazłem. Byłem zawzięty i walczyłem o miejsce w meczu z Japonią. Zostałem wystawiony na forstoperze, wygraliśmy 3:0. To był mój pierwszy mecz z orzełkiem na piersi, i choć koszulki nie były Adidasa, to i tak możliwość wysłuchania hymnu była wzruszająca. Dzięki temu występowi dostałem się do reprezentacji juniorskiej dowodzonej przez Henryka Apostela. Kadra w składzie ze mną, Dariuszem Dziekanowskim i Piotrem Skrobowskim zdobyła srebrny medal na mistrzostwach Europy juniorów w NRD.

– Górnik Zabrze, z którym odnosił pan duże sukcesy, wypatrzył pana właśnie na tym zgrupowaniu w Mławie?
– Nie, Górnik zainteresował się później. Jako pierwszy z Carbo chciał mnie wyciągnąć Piast. Działacze klubu przyjechali do rodziców na wioskę, dali parę groszy i załatwili transfer. Rozpocząłem przygotowania do sezonu w Piaście. Marzeniem był jednak Górnik. Powiedziałem rodzicom, że nie chcę iść do Piasta, ponieważ słyszałem, że klubu nie interesuje awans z II do I ligi. A trener Cholewa mi obiecał, że jak pogram w Carbo, później przeniosę się do Górnika. Oba kluby działały w oparciu o kopalnie, więc były powiązane. Tyle że w te plany wmieszał się właśnie Piast. Byłem niezadowolony na obozie nowego klubu, ale po interwencji trenera Cholewy i Górnika udało się cofnąć transfer. Przeżyłem chwile grozy, kiedy w efekcie całego zamieszania jako nastoletni chłopak z małej wioski zostałem wezwany na dywanik przez prezydenta Gliwic. Sekretarka wprowadziła mnie do długiego pokoju, ale ja stanąłem tuż przy drzwiach. Prezydent zapytał: – Chłopczyku, gdzie chcesz grać: w Piaście czy Górniku? Odpowiedziałem, że w Górniku. Kluby się dogadały, a o mojej przyszłości zadecydował prezydent Gliwic. Dostaliśmy wtedy 70 tysięcy złotych, a rodzice od Piasta 10 tysięcy. 

– W czasie gry w Górniku zapracował pan na tytuł Odkrycia Roku w plebiscycie „Piłki Nożnej”. Jak pan wspomina ten sukces?
– O fecie i medialnej otoczce nie było wtedy mowy. Nagrody były przyznawane skromnie i z umiarem. Pamiętam też, że otrzymałem proporczyki z PZPN za 25 i 50 występów w reprezentacji.

– Tytuł Odkrycia Roku pomógł w uzyskaniu biletu na mundial w 1982 roku?
– Wszystko złożyło się w całość. Za czasów mojej gry w Górniku trener Ryszard Kulesza obserwował mnie bodaj przy okazji meczu z Legią. Wypadłem wtedy na tyle dobrze, że otrzymałem siódemkę w „Sporcie”. Trafiłem do notesu selekcjonera. Debiut zaliczyłem w wygranym 5:1 meczu z Algierią. Później po aferze na Okęciu trenera Kulesza powołał mnie na wyjazdowy mecz z Maltą. Graliśmy na betonie, a jedną z bramek zdobył świętej pamięci Włodzimierz Smolarek. Publika na Malcie była rozgoryczona, obsypała nas kamieniami, monetami, czym tylko się dało. 

– Kuleszę zastąpił Antoni Piechniczek, który zabrał pana na mundial w Hiszpanii. W mistrzostwach świata walczył pan do utraty sił…
– Mundial to uniwersytet dla piłkarza. Do Hiszpanii jechałem po to, żeby zdobyć złoto. Byłem bardzo dobrze przygotowany, ale walczyłem ponad siły i organizm się sprzeciwił. W dzisiejszej piłce nikt nie dopuściłby do odwodnienia piłkarza. Mieszkaliśmy w hotelach bez klimatyzacji, z tego powodu musieliśmy przykrywać się zmoczonymi prześcieradłami. Dwa razy wzięli mnie na kontrolę dopingową, a po powrocie nikogo nie było. Nie wspominając o jedzeniu czy piciu. Wróciłem do pokoju i do widzenia. 

– Jakie ma pan najpiękniejsze wspomnienie z hiszpańskiego mundialu?
– W meczu ze Związkiem Radzieckim przegrałem pojedynek sam na sam z Rinatem Dasajewem. Po tej sytuacji Zbyszek Boniek powiedział do mnie, że znieśliby mnie na rękach, gdybym trafił. A ja mu odpowiedziałem, że po strzelonym golu mógłbym nie wrócić do kraju. Wiadomo, kto wtedy rządził w Polsce.

– Był pan specjalistą od mrówczej pracy, czarnej roboty.
– Cieszę się, że mój wkład w sukcesy reprezentacji został zapamiętany i doceniony. Tym bardziej że nie byłem od strzelania goli. Na niedawnym spotkaniu z okazji 35-lecia brązowego medalu w Hiszpanii Boniek mi powiedział, że ze mną się fantastycznie grało. Serce się raduje. Ktoś musiał pracować z tyłu, żeby ofensywa mogła robić swoje.

– Czy po 35 latach uważa pan, że złoto było w zasięgu Polaków?
– Brak Bońka i kilka nieszczęśliwych decyzji wpłynęły na porażkę z Włochami. Na wspomnianym spotkaniu pojawiły się głosy, że byliśmy bliżsi mistrzostwa świata niż ekipa z 1974 roku. To już jednak historia.

– Jak udało się panu uzyskać zgodę na transfer do zagranicznego klubu, o co w czasach komuny nie było łatwo?
– Na zgrupowaniach dzieliłem pokój z Andrzejem Pałaszem, który przeczytał w broszurce PZPN, że zawodnik, który ma na koncie dwa udziały w mundialach okraszone medalem, może ubiegać się o transfer zagraniczny. Ta klauzula była dla nas szansą. Przy reprezentacji kręciło się wielu menedżerów. Mnie pomógł Tadeusz Fogiel, który miał kontakty w AJ Auxerre. Słynny trener Guy Roux uważnie mnie obserwował i przypadłem mu do gustu. 

– W Polsce święcił pan triumfy z Górnikiem Zabrze. Śledzi pan obecne dokonania 14-krotnego mistrza Polski?
– Górnik jest dla mnie drugim domem. Jak jest choć trochę czasu, wracam do Zabrza. Marcin Brosz kiedyś zaprosił mnie do szatni i opowiedziałem piłkarzom swoją historię. Trzymam kciuki, żeby Górnik został mistrzem Polski. O sile drużyny stanowią piłkarze ze Śląska, a wzmocnienia w postaci dwóch Hiszpanów okazały się strzałami w dziesiątkę. W Zabrzu jest klimat. Na treningach i meczach widać, że jeden walczy za drugiego, czyli tak jak było w moich czasach. Doradzałem trenerowi Broszowi, żeby Górnik poprawił defensywę. Co prawda dużo bramek zdobywają, ale zdecydowanie za dużo tracą.

– Jednym z nominowanych do tytułu Odkrycia Roku przez „PN” jest Szymon Żurkowski. Jak pan go ocenia?
– Czytałem, że Żurkowskim zainteresowane są zagraniczne kluby. Jeżeli mógłbym mu poradzić, powinien jeszcze pograć w Polsce przez 2-3 lata. Jest trochę za młody na transfer. Ma szansę pojechać na mistrzostwa świata. Powinien coś zrobić w Górniku, a dopiero jako piłkarz z doświadczeniem spróbować sił na Zachodzie. Według mnie zasłużył na tytuł Odkrycia Roku. Ma serce do gry, jest wszędzie na boisku. Niektórzy porównują Żurkowskiego do Matysika, ale ja miałem inną rolę. 

– W tym roku Polska zagra na mundialu w Rosji. Jaki jest pana typ przed turniejem?
– Grupa, do której trafili Polacy, jest skomplikowana. Senegal to bardzo niebezpieczny przeciwnik z piłkarzami wyszkolonymi we Francji. Silnymi, szybkimi i dobrymi technicznie. Lidera Kolumbii Jamesa Rodrigueza doskonale zna Robert Lewandowski. Mecze towarzyskie z Meksykiem i Urugwajem potwierdziły, że starcia z reprezentacjami z tamtej części świata nie należą do łatwych. Wierzę, że Adam Nawałka, który jest pracusiem, znajdzie dobrą taktykę na wszystkie zespoły. Mam nadzieję, że ogromny potencjał Lewandowskiego zostanie właściwie wykorzystany. Obecna reprezentacja jest wizytówką i powodem do dumy wszystkich na obczyźnie. Mamy piłkarzy, którzy robią furorę za granicą: w Niemczech, Francji, Anglii i we Włoszech. Jeżeli Polska wyjdzie z grupy, później wszystko jest możliwe. My też męczyliśmy się do meczu z Peru. Po wyjściu z grupy rozpoczyna się nowy turniej.

– Dlaczego syn Mateusz nie poszedł w piłkarskie ślady ojca?
– Syn był zapalonym piłkarzem. Pierwsze kroki stawiał w Auxerre. Gdy miał 18 lat, został zaproszony do odbycia próbnego treningu w 1. FC Koeln, ale w przedostatnim meczu w lidze wojewódzkiej w Rheinbachu dostał w więzadła krzyżowe. O testach w Kolonii nie było mowy, musiał przez pół roku się męczyć. Grał w niższych ligach, ale po skończeniu studiów ruszył w świat. Pracował w Australii, a w lutym po roku wreszcie wróci do domu. Szkoda, że miał pecha, ponieważ miał smykałkę do futbolu. Grał na pozycji defensywnego pomocnika, z racji dobrej lewej nogi radził sobie również na boku obrony. Miał talent i zaparcie. Od małego trenował z ogromną ochotą. 


WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA”


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024