Przejdź do treści
FOT WLODZIMIERZ SIERAKOWSKI / 400mm.pl
1998-07-22
PILKA NOZNA - CHAMPIONS LEAGUE
LKS LODZ - KAPAZ GANDZA  4 - 1
CEBULA TOMASZ - BRAMKA

Polska

Tylu chętnych było do mojego transferu, że rozbijali się autami w bramie stadionu i w końcu żaden nie dojechał

Tomasz Cebula zjechał odkopywać wspaniałe chwile aż z Holandii, gdzie na co dzień pracuje, Rafał Niżnik mieszka nieopodal stadionu, ale i dla niego była to okazja do niemałych wzruszeń. 26 lat po zdobyciu drugiego i ostatniego mistrzostwa Polski kibice i byli piłkarze ŁKS znaleźli wreszcie okazję do wspólnego świętowania.

Przemysław Iwańczyk

Ma 58 lat, ale wygląda, jakby wciąż kontynuował karierę. Kiedy umawiamy się w jednej z łódzkich kawiarni, prosi tylko o kawę, bo ciastek stara się nie tykać. Alkoholu zresztą też, on mógłby dla niego nie istnieć, choć wielu trudno wyobrazić sobie dysputy o piłce nożnej w miejscu innym niż wyszynk.

– Dbam o linię, wciąż gram w piłkę, nie dam się namówić na nic słodkiego – mówi Cebula. Właściwie poza metryką nic nie zmieniło się od czasów, kiedy czarował na ekstraklasowych boiskach w barwach ŁKS.

Wtedy też spotykał się po treningach z dziennikarzami, wtedy też wsłuchiwał się, co mają do powiedzenia rozmówcy, nawet jeśli byli dużo młodsi od niego i nie mieli jeszcze dowodu osobistego. Pozostało też to, że każdy wywód interlokutora kwituje charakterystycznym: „Naprawdę? Niemożliwe!”. I jeszcze jedno, najważniejsze; Cebula zawsze mówi o sobie w trzeciej osobie posługując się pseudonimem. „Cebulowy” to, „Cebulowy” tamto…

FOT WLODZIMIERZ SIERAKOWSKI / 400mm.pl

Niżnikowi, którego spotkaliśmy na stadionie, w grudniu stuknie pięćdziesiątka. To ciekawe, że mimo znaczącej różnicy wieku jego losy przeplotły się z losami Cebuli dwukrotnie. Najpierw w Dębicy, dokąd Niżnik trafił jako junior i podpatrywał ekstraklasowy Igloopol, później w Łodzi, gdzie razem sięgali po mistrzostwo Polski.

Przed rokiem była pierwsza okazja do spotkania po latach, mistrzowie Polski z 1998 roku wyszli na murawę przy okazji meczu z Resovią, tuż przed awansem do Ekstraklasy. Pokazali się kibicom, dostali okolicznościowe dyplomy i szaliki, wtedy mijało równo ćwierć wieku od ligowego triumfu. Nie było jednak czasu na rozmowy z fanami, więc ŁKS postanowił wyjść do kibiców z propozycją kameralnych spotkań bez dziennikarzy, bez kamer. Doszło do niego w minionym tygodniu.

RODZINA, RODZINA…

Dla społeczności klubu z al. Unii to dość ważne wydarzenie, bo klub zawsze słynął z rodzinnych wręcz więzi. Żyjąc w czasach galopującej komercjalizacji, kiedy większość ośrodków piłkarskich w Polsce przechodzi lub już przeszła proces przeistoczenia w korporację, takie spotkania pozwalają zachować dawny charakter klubu. By zrozumieć kontekst spotkania byłych piłkarzy ŁKS z kibicami, w opowieści tej ważna jeszcze jedna rzecz.

To klub, który po okresie przemian ustrojowych na ogół mierzył się z problemami finansowymi i organizacyjnymi, choć nie przeszkodziło mu to w zdobyciu mistrzostwa Polski, występu w eliminacjach Ligi Mistrzów, a jeszcze wcześniej w fazie głównej nieistniejącego już Pucharu Zdobywców Pucharów.

Mimo permanentnych turbulencji wszyscy uczestnicy ełkaesiackiego życia nigdy nie narzekali, zostawali na pokładzie nawet w czasach największej biedy. Dlatego nie zdarzało się, by ktoś, kto ma przywilej reprezentowania ŁKS, mówił o swoim środowisku źle. A gdyby tylko spróbował, to każda z legend klubu – czy Grzegorz Krysiak, czy Marek Chojnacki, czy inni znani z wieloletnich gier przy al. Unii – nie zawahałby się postawić delikwenta do pionu niezależnie od zajmowanego przez niego stanowiska.

– Przyjechałem do Łodzi, bo lubię tu wracać. Właściwie każda moja wizyta w Polsce musi mieć w planie Łódź. To niesamowite miasto – mówi Cebula, który pojechał z synem także na stadion, by obejrzeć pierwszoligowe spotkanie z Pogonią Siedlce, wygrane przez ełkaesiaków 2:0. – Śledzę wszystkie mecze, komentuję w mediach społecznościowych, nie przemawia przeze mnie zgryźliwość, ale troska o klub, któremu tyle zawdzięczam. Zresztą będę z nim zawsze, niezależnie od tego, jak będzie przebiegać sportowa koniunktura. Skąd bierze się mój sentyment? Nieżyjący już trener Leszek Jezierski zrobił z małego pączka całkiem okazały kwiat, jakim byłem ja jako piłkarz. A już odchodząc od porównań; ze średniej klasy zawodnika zrobił całkiem niezłego grajka na poziomie krajowym. Trener Jezierski zauważył mnie w sparingu z Igloopolem i przez pół roku robił wszystko, by mnie do siebie ściągnąć. Właściwie od pierwszego dnia w tym klubie mam ten ełkaesiacki sentyment i z nim pozostanę na zawsze. W klubie niekoniecznie mnie znają, bo upłynęło sporo lat, odkąd przestałem grać, ale mam mnóstwo znajomych wśród kibiców, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. Od trzech lat są to regularne spotkania, to ostatnie zorganizowane przez klub jest kolejnym, na które z chęcią przybyłem. Komentujemy wtedy bieżącą sytuację w klubie, zbiera nam się na wspominki, nie schodzimy z tematu ŁKS.

NIE MCCARTNEYA, A CEBULI BUT

Cebula grał w Łodzi przez dekadę z małymi przerwami na wyjazd zagraniczny do Izraela i wypożyczenia do innych polskich klubów. Choć mistrzostwo kraju z jego udziałem to jeden z najważniejszych momentów w ponad 115-letniej historii klubu, najbardziej zapamiętał i poruszają go do dziś zupełnie inne momenty. To derby z Widzewem. Pierwsze rozegrane w Wielki Piątek 1992 roku, kiedy przy al. Unii gospodarze pokonali wracających do Ekstraklasy widzewiaków 2:0. Spotkanie rozstrzygnęło się w samej końcówce – najpierw pięknie uderzył Bogdan Żurowski, dwie minuty później podwyższył Cebula. Radości nie było końca, tym bardziej że nasz bohater trafił do bramki po 47 spotkaniach ligowych bez gola.

Idąc za danymi z Encyklopedii ŁKS, wyczyny te obserwowali z trybun ówczesny prezes PZPN Kazimierz Górski i trener reprezentacji Polski Andrzej Strejlau. Choć Cebula miał już za sobą reprezentacyjny debiut, w tym samym roku dostał jeszcze kilka powołań.

Półtora roku później Cebula znów był bohaterem, tym razem derbów na Widzewie. I choć gola nie strzelił, skończyło się wygraną ŁKS 1:0 za sprawa nieżyjącego Jacka Płuciennika. Cebula zanotował asystę i znów rozegrał świetne spotkanie. – Kibice w Polsce nie wiedzą do końca, czym są derby Łodzi. To starcie, którym żyje się na długo przed pierwszym gwizdkiem. Ale żeby nie było, nie zapominam o mistrzostwie, choć akurat w starciu pieczętującym nasz triumf z KSZO Ostrowiec nie zagrałem z powodu kartek. Tak naprawdę mistrzostwo powinniśmy zdobyć już pięć lat wcześniej, ale jak wiadomo finisz ligi i ściganie się z Legią uznano za niedzielę cudów i wszelkie przywileje nam odebrano – wspomina Cebula i przypomina jeszcze jeden fakt, że po ostatnim meczu w 1998 roku wszystkich piłkarzy rozebrano do bielizny.

Po latach do Cebuli odezwał się jeden z kibiców, który udowodnił, że ma w swojej kolekcji jego but, który stoi na honorowym miejscu w domu ze stosowną tabliczką potwierdzającą ten piłkarski artefakt.

ZACHWYCONY MOURINHO

Pucharowe emocje są w historii ŁKS mocno deficytowym rozdziałem, nie licząc Pucharu Intertoto były trzy takie przygody. Dlatego Cebula tym bardziej może żałować kartek, jakie dostał w meczu pierwszej rundy kwalifikacji do Ligi Mistrzów przeciwko azerskiemu Kapazowi Gandża. Gdyby nie to, miał w albumie swoich wspomnień pierwsze starcie z Manchesterem United przy al. Unii.

Późniejszy triumfator Champions League przy al. Unii nie strzelił gola, skończyło się 0:0, rewanż na Old Trafford łodzianie przegrali 0:2, a Cebula zagrał pełne 90 minut. Wtedy miał już 32 lata, więc ani ten występ, ani późniejsza rywalizacja z Monaco nie przyniosła mu sensownego transferu do zachodniej rzeczywistości. A papiery miał na to bezwzględnie, nie jest wcale anegdotą, że kiedy przed meczami w Pucharze Zdobywców Pucharów z Porto w 1994 roku Jose Mourinho podglądał jako asystent trenera Bobby’ego Robsona ŁKS w ligowym starciu z Rakowem, zanotował „Uważać na Cebulę”.

– Trzy dekady temu poznał się na mnie sam Mourinho – śmieje się Cebula. – Ale jak mawiał trener Leszek Jezierski, tylu chętnych było do mojego transferu, że rozbijali się autami w bramie stadionu i w końcu żaden nie dojechał.

Teraz Cebula się z tego śmieje, ale wtedy nie było mu do śmiechu, bo rzeczywiście chciało go wiele europejskich klubów. Tyle że zawsze coś stawało na przeszkodzie – a to działacze ŁKS podwyższali w ostatniej chwili cenę, a to przyjechali po niego, a kupili kogoś zupełnie innego. – Do dziś mam wycinek z gazety z tytułem „Cebula w Saarbruecken”, a klub ten występował wtedy na zapleczu Bundesligi. Rzeczywiście trudno się do tego wraca – krzywi się Cebula i sugestywnie macha ręką. – Miałem papiery na grę, oczywiście chcę zachować wszelkie proporcje, ale kiedy oglądam Kyliana Mbappe, widzę swój firmowy zwód z przełożeniem nogi nad piłką, balansem ciała i pójściem w drugą stronę. Byłem postrzegany jako napastnik, ale „Cebulowy” zdobywał mało goli. Preferowałem styl efektowny dla oka, pod publiczkę. Gdybym się jeszcze raz urodził, robiłbym to zupełnie inaczej. Grałbym jeszcze bardziej indywidualnie, ale szukałbym finalizacji, strzelałbym znacznie częściej niż to robiłem. Jest jeszcze inna kwestia, że kiedyś dziennikarze nie robili punktacji kanadyjskich, a przecież 60 procent goli Tomka Wieszczyckiego to moje podania. Zresztą wielu kolegów tylko dokładało nogę po moich podaniach i to oni mają zapisane w statystykach.

Są jednak rzeczy, których Cebula żałuje bardziej. To niespełniona tak, jakby chciał, kariera reprezentacyjna. Poza meczem eliminacji mundialu 1994 przeciwko Holandii wystąpił tylko w towarzyskich spotkaniach. Wtedy w kadrze rządziło pokolenie Jacka Ziobera czy Romana Koseckiego, to ci piłkarze dostali prawdziwe szanse, dzięki czemu wyjechali na Zachód. Ale Cebula i tak ma satysfakcję z tego, co osiągnął.

– Pamiętam powołanie do kadry U-18 i mistrzostwa Europy do lat 18, gdzie zajęliśmy trzecie miejsce. Grał tam właśnie Kosecki czy Ziober, prowadził nas trener Mieczysław Broniszewski. Kiedy o moim powołaniu dowiedział się Wiktor Stasiuk, klubowy trener z Agrykoli Warszawa, gdzie wtedy grałem, przez bity miesiąc zostawał ze mną po treningach i szlifował u mnie elementy techniczne. Tak bardzo zależało mu na tym, żebym dobrze wypadł. Piękne czasy…

guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Wbudowane opinie
Zobacz wszystkie komentarze
Zbyszek
Zbyszek
19 września, 2024 15:28

To był najlepszy sezon dla Cebuli jeżeli chodzi o dorobek strzelecki w sezonie 1992/93 ŁKS Łódź Polska I liga 33-10.

Ostatnio edytowany 2 miesięcy temu przez Zbyszek
Krzysztof
Krzysztof
20 września, 2024 10:17

Tomku jesteś wspaniałym człowiekiem z ogromnym sercem . Pomagasz bezinteresownie tym którzy potrzebują pomocy . Jestem szczęśliwy i ogromnie dumny z tego że cię znam i dziękuję Bogu że poznałem cię w 92 roku . Jesteś wielki!!! Trzymaj tak dalej tylko Łodzi KS

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 47/2024

Nr 47/2024