Przejdź do treści
Timo Spirit. Czy Werner podbije Anglię?

Ligi w Europie Premier League

Timo Spirit. Czy Werner podbije Anglię?

Miał być Bayern lub Liverpool, tymczasem najlepszy obecnie napastnik niemiecki trafi do Chelsea. Angaż Timo Wernera to najbardziej spektakularny letni transfer w Europie.
Timo Werner – to ma być zapalnik, który zdetonuje bombę. Z nim w składzie Chelsea menedżera Franka Lamparda ma być taka jak Chelsea piłkarza Lamparda. Ma być najlepsza

ZBIGNIEW MUCHA

To piłkarz, którego pragnęło pozyskać wiele klubów, co nie może dziwić, ponieważ jest młodym, ale już klasowym zawodnikiem z ugruntowaną pozycją – zakomunikowała Marina Granowskaja, dyrektor klubu i bliska współpracownica Romana Abramowicza.

Pytanie czy ów ekscytujący – ulubiony przymiotnik klubowo-korporacyjnych funkcjonariuszy – transfer przyniesie spodziewane korzyści? Werner podpisał pięcioletnią umowę, kosztował 53 miliony euro (wg niektórych doniesień nawet 60), będzie najlepiej zarabiającym zawodnikiem CFC z pensją w wysokości 10 mln euro rocznie, przede wszystkim jednak będzie musiał poradzić sobie z presją, z jaką do tej pory się nie mierzył. Do Lipska trafił jako 20-latek, klub dopiero szykował się do ataku na niemiecką czołówkę, fani „kupili” Wernera szybko, zwłaszcza że ten odpłacał poważną walutą – w kolejnych sezonach strzelając dla RB w sumie 21, 21, 19 i w tym już 32 gole. W wieku 24 lat ma na koncie około 90 bramek zdobytych w samej tylko Bundeslidze. Także kilka związanych z nią rekordów – jest najmłodszym w historii zdobywcą dwóch bramek w jednym meczu (17 lat, 249 dni) i najmłodszym zawodnikiem, który rozegrał w lidze 200 meczów (23 lata, 268 dni).

Ogień podłożony 

Chelsea to jednak z kilku powodów inna para kaloszy. Po pierwsze: liga silniejsza, bardziej wyrównana i wymagająca. Po drugie: klub chce znów dołączyć do czołówki, włączyć się do gry o mistrzostwo, zatem po przymusowym poście transferowym, Abramowicz zgodził się zakontraktować Wernera i Hakima Ziyecha (w sumie za 100 milionów euro), trwają przymiarki do jeszcze dwóch, trzech zawodników. Chelsea prawdopodobnie zagwarantuje sobie miejsce dające jej możliwość gry w Champions League, jednak w szerszej perspektywie, Abramowicz chce się liczyć w grze o mistrzostwo Premier League. Tak spektakularne wzmocnienia składu (Liverpool uznał, że w czasach kryzysu lekkomyślnością jest wydać tyle milionów na niemieckiego napastnika) mają sprawić, że w zespół wstąpi nowy duch, a Chelsea ponownie nabierze zagubionej mentalności zwycięzców.


Siła ofensywna będzie wszakże poważna – na skrzydłach rywalizować powinni Ziyech, Christian Pulisic i Callum Hodson-Odoi. Willianowi i Pedro wraz z końcem czerwca wygasają kontrakty. Podpisali nowe, krótkoterminowe, ale po sezonie odejdą. Środek ataku to z kolei wybór między Wernerem, Michy’m Batshuayi’m, Olivierem Giroudem i Tammy’m Abrahamem. Menedżer Frank Lampard namawiając na transfer, długo rozmawiał z Wernerem, tłumacząc mu, w jaki sposób zamierza dalej prowadzić drużynę, w jakim kierunku ten projekt docelowo ma zmierzać. Teraz być może będzie musiał przekonać jeszcze Abrahama, że wciąż zamierza stawiać na młodego Anglika, który ma za sobą udany sezon, lecz transfer Niemca mógł i powinien go zaniepokoić.

– Rozmawiałem już wcześniej z Tammy’m o potrzebie rywalizacji w drużynie, ale nie czuję potrzeby, by kontaktować się z każdym piłkarzem z osobna, jeśli tylko w kadrze pojawia się ktoś, kto może podważyć dotychczasową hierarchię. Rywalizacja w takim klubie jak Chelsea jest niezbędna. Tak było, kiedy klub odnosił największe sukcesy – twierdzi Lampard.

Szczęśliwie dla niego składa się, że profil obu letnich nabytków daje spory wachlarz możliwości taktycznych. Abraham wcale nie musi stracić swojej pozycji, ponieważ Werner z powodzeniem może zająć miejsce na skrzydle. Niemiec pod okiem Juliana Nagelsmanna zmienił się, dojrzał do kreowania gry. Z kolei Ziyech bez problemu jest w stanie ze skrzydła przesunąć się na pozycję ultraofensywnego środkowego pomocnika. 

Generalnie dużo wskazuje na to, że Werner – by ograniczyć się tylko do napastników reprezentacji Niemiec – nie okaże się drugim Seanem Dundee w Liverpoolu, lecz raczej podbije kibicowskie serca w takim samym stopniu, jak w innej części Londynu uczynił to Juergen Klinsmann, który choć spędził na White Hart Lane tylko jeden sezon, to za 21 zdobytych bramek wybrany został Piłkarzem Roku w Anglii.

Na początek legenda

Niezależnie od tego, co twierdził Gary Lineker („Futbol to gra, w której na boisku biega 22 zawodników itd…), Niemców hurtowo do Anglii nie zapraszano. Pojawili się wraz z utworzeniem Premier League, ale też w sposób dość dyskretny. Poza tym rzadko zdarzało się, że na Wyspy docierał pierwszy garnitur made in Germany, choć niektóre nazwiska – Klinsmann, Dietmar Hamann, Christian Ziege, Markus Babbel, Jens Lehmann, Karl-Heinz Riedle, później Michael Ballack… – musiały wzbudzać szacunek. Od 2010 roku sytuacja się zmieniła. Przybyło niemieckich nazwisk, przede wszystkim wśród młodych zawodników, ale także tych z uznanym dorobkiem, jak Mesut Oezil, Per Mertesacker, Emre Can, Bastian Schweinsteiger, Lukas Podolski, Joel Matip, Ilkay Guendogan

Nie wszyscy potrafili zrobić na Wyspach prawdziwie wielką karierę. Najdłużej występował bodaj Hamann, który przez kilkanaście lat zwiedził pięć klubów, obłowił się w trofea, między innymi zdobywając Puchar Mistrzów z Liverpoolem. Natomiast w samej Chelsea niemieckie tradycje są umiarkowane. Marko Marin, Andre Schuerrle, Robert Huth, Antonio Ruediger i wspomniany Ballack stanowili właściwie całą niemiecką armię w zachodnim Londynie. W sumie choć najlepiej powiodło się temu ostatniemu – mistrzostwo Premier League i trzy Puchary Anglii – to powszechnie spodziewano się, że odciśnie znacznie większe piętno na drużynie. 

Bogatszą kartę jego rodacy zapisali w Liverpoolu, najliczniejszą zaś kolonię tworzyli w Manchesterze City. W błękitnych barwach występowali Lukas Nmecha (2), Steffen Karl (6), Michael Frontzeck (12), Jerome Boateng (16), Maurizio Gaudino (20), Michael Tarnat (32), Eike Immel (38), Guendogan (89), Hamann (54) i oczywiście Uwe Roesler (79).

Ten ostatni, grający w MC w latach 1993-98 (dwa sezony na zapleczu), zyskał spore uznanie w oczach kibiców. Roesler, dziś ceniony szkoleniowiec, kosztował The Citizens pół miliona funtów i był piłkarzem dość anonimowym, ze śladowym doświadczeniem w Bundeslidze. Tymczasem na Wyspach zaczął błyskawiczną karierę. Pierwszy sezon – 5 goli w 12 meczach Premier League, kolejny to już 15 w 39 występach. Fani uwielbiali Niemca. Śpiewali o nim piosenki, stroili się w t-shirty z napisami: „Dziadek Uwe bombardował Old Trafford”. Klubową legendą Roesler jednak nie został. To miano zarezerwowane jest bowiem dla Berta Trautmanna, który od 1949 roku przez 15 lat bronił dostępu do bramki The Citizens, a o którego życiu nakręcono film. Był pierwszym, albo jednym z pierwszych Niemców w lidze angielskiej, a na pewno pierwszym cudzoziemcem wybranym Piłkarzem Roku w Anglii. 


Skąd w powojennej Anglii wziął się Niemiec? Trautmann był jeńcem. Dostał się do niewoli w ostatnich dniach wojny jako spadochroniarz elitarnej formacji sił specjalnych Adolfa Hitlera, odznaczony wcześniej Krzyżem Żelaznym za bohaterstwo na froncie wschodnim. Jeszcze w 1948 roku przebywał w niewoli, grał w lidze obozowej (początkowo, do odniesienia kontuzji, jako zawodnik z pola), rok później podpisał kontrakt z City, przy szalonych protestach kibiców maszerujących ulicami miasta. Nie chcieli szkopa, nazisty, mordercy, chcieli oddawać karnety, nie chcieli wierzyć, że były komandos żałuje swojej przeszłości, że faktyczne chcąc odkupić winy, został w Anglii (mógł wrócić do Niemiec), by rozbrajać miny. Nie akceptowali go piłkarze. Dopiero gdy kapitan City, nawiasem mówiąc – też wojenny weteran z Normandii, Eric Westwood, zakomunikował, że „w szatni nie ma wojny”, można było już głośno podziwiać kunszt Trautmanna. A było co podziwiać, bo Niemiec imponował ogólną sprawnością, umiejętnościami i brawurą. To na nim wzorował się Gordon Banks, jako sobie równego definiował Lew Jaszyn. Trautmann nigdy nie wystąpił w swojej reprezentacji. Nie mógł, nie grał na co dzień w Niemczech, być może z tego powodu umknął mu tytuł mistrza świata w 1954 roku. Manchester nie chciał się go pozbyć, chętne do transferu Schalke Anglicy zbyli astronomiczną kwotą odstępnego w wysokości 20 tysięcy funtów, podczas gdy Trautmann tygodniowo zarabiał 12.

Oczko i Jadon

Rozegrał dla MC ponad 500 meczów, w finale Pucharu Anglii 1956 bronił z przetrąconym karkiem – zwichnięte pięć kręgów, jeden pęknięty na pół. W 2004 roku odznaczony został Orderem Imperium Brytyjskiego. Według królowej Elżbiety II mocno przyczynił się do pojednania angielsko-niemieckiego.

Tyle o niemieckiej inwazji na Anglię. A jak było w drugą stronę? Między Anglią a Niemcami (RFN) nie zbudowano piłkarskiej autostrady albo choćby dwupasmowej drogi szybkiego ruchu, wzajemne przenikanie przypominało raczej kiepsko przejezdną jednopasmówkę, na której trudno przyspieszyć, wymijanie jest utrudnione. W całej historii Bundesligi zjawiło się dotąd 21 Anglików, co więcej – od 1963 do 2017 roku zaledwie siedmiu. Pod koniec lat 70. były to wręcz odosobnione przypadki, choć dotyczyły akurat piłkarzy wyjątkowych, reprezentantów kraju. Bundesliga płaciła najlepiej w Europie, dlatego też najlepszy piłkarz Starego Kontynentu, Kevin Keegan, dał się skusić Hamburger SV. Inny kadrowicz, napastnik Tony Woodcock, dwukrotny triumfator Pucharu Mistrzów z Forest, rozegrał ponad 130 ligowych meczów dla Kolonii. Pod względem liczby występów na niemieckich boiskach lepszy od niego jest tylko Owen Hargreaves.

To akurat przypadek szczególny. Urodzony w Kanadzie trafił do Bayernu jako 16-latek prosto z Calgary. Wybitnym futbolistą nie był, ale rozwinął się przyzwoicie, został trzykrotnym mistrzem Niemiec i wygrał Ligę Mistrzów. Co ważne jednak – zapoczątkował pewien trend, choć nie od razu. Musiało upłynąć wiele lat, nim tak naprawdę dla młodych Anglików Bundesliga stała się kuszącym miejscem. Nie, jak wcześniej, z uwagi na zarobki, ale perspektywy. Nagelsmann, prowadząc jeszcze Hoffenheim, powiedział: – 25-latek z Anglii, gdy widzi ofertę Bayernu, po prostu ją wyśmiewa. Tam zarobi w kilka miesięcy tyle, co u nas w ciągu roku.

Stąd konieczność zejścia przez niemieckich szperaczy piętro niżej. Nieustanne szukanie na najniższych poziomach angielskiej piłki, położenie jeszcze większego nacisku na skauting, wyłuskiwanie niezadowolonych, by ich zadowolić na swoim podwórku – o tym właśnie pomyśleli Niemcy. I w końcu dopięli swego, a Anglicy zaczęli przyjeżdżać. Kusiła ich praca z najlepszymi trenerami i w nieco mniejszej konkurencji, poza tym w atmosferze sprzyjania stawianiu na młodych zawodników. Niemieckie kluby ruszyły do skanowania angielskich akademii, poszukując utalentowanej młodzieży, która nie mieści się w składach klubów Premier League. Popularne stały się wypożyczenia (np. Reissa Nelsona z Arsenalu do Hoffenheim, Jonjoe Kenny’ego z Evertonu do Schalke), ale również poważne transfery. Schalke zdecydowało się wydać 10 milionów euro na rezerwistę Manchesteru City – Rabbiego Matondo, Lipsk poszedł dalej – wyłożył 18 mln na Ademolę Lookmana. Współczesna młodzież angielska nie pamięta Hargreavesa. Dla nich impulsem jest kariera Jadona Sancho, wykupionego za 8 mln z MC w wieku 17 lat, dziś absolutnie topowej gwiazdy Bundesligi (tylko w tym sezonie 17 goli plus 17 asyst) o wartości w marcu bieżącego roku sięgającej 130 milionów. W sezonie, w którym Sancho debiutował w Bundeslidze, uczyniło to samo pięciu jego rodaków. Biorąc pod uwagę historyczne uwarunkowania – fala!

ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 26/2020)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024