Przejdź do treści
Szpica prawdę o tytule powie?

Ligi w Europie Premier League

Szpica prawdę o tytule powie?

Główni pretendenci do mistrzostwa Anglii mają porównywalnie świetne defensywy, ale w ofensywie jeden z nich ma coś, czego drugi bardzo pragnie, lecz wciąż mu tego brakuje. Czy przeważy to szalę, na której leży tytuł?


Romelu Lukaku ma zostać nowym liderem ataku Chelsea. Czy poprowadzi drużynę do triumfu w Premier League? (fot. Reuters)

W futbolowym dyskursie obowiązuje przekonanie, że ofensywą wygrywa się mecze, ale to defensywa zapewnia tytuły mistrzowskie. Boisko potwierdziło je wielokrotnie. By nie szukać daleko, Villarreal stracił najmniej goli w fazie pucharowej Ligi Europy, Chelsea w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, a Włosi mieli najszczelniejszą obronę Euro 2020 zaraz po Anglikach, którzy również wystąpili w finale. W czterech z pięciu najsilniejszych lig Starego Kontynentu triumfowały w minionym sezonie drużyny, których bramkarze wyciągali piłkę z siatki najrzadziej. Z trendu wyłamał się tylko Bayern Monachium.

Jeśli chodzi o Premier League, jej ostatnim zwycięzcą, który nie miał najlepszej defensywy w stawce, był Manchester City. Rzecz wydarzyła się stosunkowo niedawno, wszak w rozgrywkach 2018-19. Tych, w których The Citizens i Liverpool rywalizowali o mistrzostwo do ostatniej kolejki. Tych, w których decydująca okazała się różnica jednego punktu i milimetry, dzięki którym Mohamed Salah nie zdobył bramki w starciu z Manchesterem City (pamiętna interwencja Johna Stonesa), a Sergio Aguero w potyczce z Burnley tak. Podopieczni Pepa Guardioli strzelili wówczas najwięcej goli w lidze. Skuteczniejsza o sześć trafień ofensywa okazała się cenniejsza od szczelniejszej o jedną bramkę defensywy. Tą drugą mógł pochwalić się Liverpool.

W rozpoczynającym się dziś sezonie za najpoważniejszych pretendentów do ostatecznego triumfu uchodzą zawodnicy Manchesteru City, Chelsea, Liverpoolu oraz Manchesteru United. Według kursów bukmacherskich, największe szanse mają The Citizens. Na drugim miejscu plasują się ex aequo The Blues i The Reds. Potem są Czerwone Diabły.

Cały kwartet ma przynajmniej jeden wspólny element. Imponujących stoperów. City? Ruben Dias, John Stones, Aymeric Laporte. Chelsea? Antonio Ruediger, Thiago Silva, Andreas Christensen/Cesar Azpilicueta (w ich przypadku, znacznie bardziej niż u innych, liczy się kolektyw, nie indywidualne atrybuty). Liverpool? Virgil van Dijk, Joe Gomez, Ibrahima Konate. United? Harry Maguire, Raphael Varane.

Pep Guardiola i Thomas Tuchel mają jednak przewagę. Ich środkowi defensorzy, skutecznie wspierani przez golkiperów, bocznych obrońców i pomocników, są zgrani, znają siebie i system, w którym występują, na wylot, a do tego nie imały się ich ostatnio żadne poważne urazy. Tego samego nie sposób napisać ani o piłkarzach Juergena Kloppa, ani Ole Gunnara Solskjaera. Van Dijk i Gomez dochodzą do siebie po wielomiesięcznych absencjach spowodowanych kontuzjami, a Konate dołączył do drużyny latem. W dniu rozpoczęcia sezonu nie wiadomo, jak długo Liverpoolowi zajmie ponowne zbudowanie muru obronnego przez wielkie m. Tym bardziej, że problem zdrowotny ma Andy Robertson. Maguire i Varane natomiast nie tylko jeszcze ze sobą nie zagrali – oni nie współpracowali dotąd nawet podczas treningu (choć według niektórych źródeł, Francuz uczestniczył w czwartkowych zajęciach z nowym zespołem). W dodatku bezpośrednio za i przed sobą nie mają tak jakościowych piłkarzy, jak pozostali potentaci.

Nie można więc dziwić się temu, iż spora grupa etatowych obserwatorów angielskiej ekstraklasy wypatruje kolejnego mistrza w duecie, który tworzą Manchester City i Chelsea. Nie wpływa na to, rzecz jasna, jedynie siła defensyw obu ekip. Chodzi także o wybitnych szkoleniowców i cały zastęp klasowych, utalentowanych i utytułowanych zawodników. Koniec końców mowa przecież o finalistach poprzedniej edycji Ligi Mistrzów.

Jeśli jednak szalę, na której leży tytuł mistrzowski, miałaby przeważyć jakość obron i ataków obu drużyn, cięższe argumenty zdają się mieć w tym momencie The Blues. Nie przez wzgląd na defensywę – w aspekcie bronienia obie strony są porównywalnie świetne – a na ofensywę. A dokładnie jej centralny punkt. Szpicę.

Londyńczycy budowali dotychczasowe sukcesy pod wodzą Tuchela na fundamencie zbliżonej do perfekcji gry z tyłu (mecz o Superpuchar Europy stanowił wyjątek od reguły). Przód zawodził. Okazje bramkowe marnowane były na potęgę i to nie tylko przez biczowanego raz za razem Timo Wernera. Za kadencji niemieckiego szkoleniowca żadna drużyna Premier League nie miała równie negatywnej różnicy między golami oczekiwanymi a faktycznie strzelonymi, co Chelsea. Nie przez przypadek priorytetem klubu w letnim oknie transferowym było sprowadzenie klasowego napastnika. Cel został spełniony. Na Stamford Bridge wrócił Romelu Lukaku. Autor 113 trafień na poziomie angielskiej ekstraklasy. Nowy lider ataku. Gwarancja minimum 20 goli w sezonie, jak twierdzi Rio Ferdinand.

 


 

Manchester City kogoś takiego nie ma. W jego kadrze jest tylko jeden nominalny napastnik. O Gabrielu Jesusie można jednak napisać wiele, ale nie to, iż jest w stanie zapewnić pokaźną liczbę bramek. Nie ma przypadku w tym, że klubowi tak bardzo zależy na sprowadzeniu Harry’ego Kane’a. Autora 166 trafień na niwie Premier League i jej trzykrotnego króla strzelców. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że The Citizens rozegrają sezon bez uznanego snajpera niż to, iż przekonają Daniela Levy’ego do sprzedania Kane’a.

Nie oznacza to oczywiście, że znajdują się na straconej pozycji. Niemal przez całe poprzednie rozgrywki też występowali przecież bez nominalnego napastnika, a mimo to triumfowali w lidze, Pucharze Ligi i dotarli do finału Ligi Mistrzów. Mają w kadrze wielu piłkarzy, którzy potrafią strzelać gole. Pep Guardiola to zaś jeden z najbardziej prominentnych współcześnie propagatorów gry z fałszywą dziewiątką i szkoleniowiec, który przez lata święcił dzięki temu triumfy. Teraz również zgłasza gotowość do ustawiania zespołu bez typowego napastnika. W przeszłości pozycję w centrum ataku obsadzał między innymi Kevinem De Bruyne i Raheemem Sterlingiem. Katalończyk uważa ponoć, że sprawdzi się w niej także Jack Grealish.

Sezon 2018-19 udowodnił, że kiedy w ścisłej czołówce stawki rywalizują dwie drużyny o porównywalnie świetnych defensywach, duży wpływ na rezultat walki o mistrzostwo ma ofensywa. W startujących dziś zmaganiach może być podobnie. A jeśli prawdę o tytule powie szpica, to ściskający Romelu Lukaku Thomas Tuchel będzie śmiał się jako ostatni. No, chyba że Harry Kane jednak przywdzieje barwy Manchesteru City…

Maciej Sarosiek

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024