Ależ to było spotkanie! Liverpool po serii rzutów karnych pokonał Chelsea i wywalczył Superpuchar Europy. Starcie w Stambule trzymało w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty, a rozstrzygnięcie po serii „jedenastek” było jego najlepszym możliwym zwieńczeniem.
Liverpool z kolejnym europejskim trofeum (fot. Reuters)
Bukmacherzy dużo więcej szans na zwycięstwo dawali przed pierwszym gwizdkiem podopiecznym Juergena Kloppa, ale nie mogło to dziwić. Mowa w końcu o triumfatorze poprzedniej edycji Ligi Mistrzów, drużynie, która kilka dni temu stoczyła bój z Manchesterem City o Tarczę Wspólnoty, a na inaugurację Premier League rozbiła Norwich City.
Na drugim biegunie plasowała się Chelsea, która dopiero co zmieniła menedżera, a podczas pierwszej kolejki ligowej otrzymała surową lekcję futbolu na Old Trafford, zostając rozgromiona przez Manchester United. Wydawało się, że w takich okolicznościach The Reds będą mieć wszelkie atuty, by odnieść stosunkową gładką wygraną, jednak po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że kiedy na boisku spotykają się angielscy giganci, to można z góry zakładać, że nikt łatwo nie odda pola rywalowi.
Strzelanie w Stambule zaczęło się jeszcze przed przerwą, a konkretnie w 36. minucie. To właśnie wtedy Christian Pulisić posłał znakomitą piłkę w pole karne do Oliviera Giroud, a mający przed sobą tylko bramkarza Francuz nie mógł się pomylić. Chelsea nie zdołała jednak pójść za ciosem i po zmianie stron bardzo szybko doczekała się riposty ze strony Liverpoolu.
Klopp widząc bezproduktywnego Oxlade-Chamberlaiana, już w przerwie zdecydował się na dokonanie korekty w składzie i wpuścił na boisko Roberto Firmino. Jak się okazało, trafił w dziesiątkę, ponieważ Brazylijczyk okazał się brakującym ogniwem w ofensywnym tercecie The Reds, a akcje drużyny od razu nabrały rozmachu. Efekt? To właśnie rezerwowy zainicjował akcję, którą na gola zamienił Sadio Mane i cała zabawa rozpoczęła się na nowo.
Obie drużyny już do końca regulaminowego czasu gry kąsały się zawzięcia, jednak żadnej z nich nie udało się już zdobyć gola na wagę zwycięstwa. Do siatki trafił co prawda Mason Mount, jednak francuska sędzina Stephanie Frappart bramki nie uznała, ponieważ młody Anglik został chwilę wcześniej złapany na pozycji spalonej.
Jako, że po 90 minutach wynik był remisowy, to kibice mieli okazję obejrzeć dogrywkę i już na jej początku drugiego gola dla Liverpoolu zdobył Mane, który uderzył mocno pod poprzeczkę. Radość piłkarzy z Miasta Beatlesów nie trwała jednak długo, ponieważ dosłownie kilka chwil później Adrian sfaulował we własnym polu karnym Tammy’ego Abrahama i Frappart była zmuszona wskazać na „wapno”. Pewnym egzekutorem rzutu karnego okazała się Jorginho i była to jedynie zapowiedź tego, co miało nas jeszcze czekać w tym meczu.
O losach Superpucharu Europy przesądził ostatecznie konkurs „jedenastek”, w którym – tak jak w całym spotkaniu – nie brakło dramaturgii. Kepa Arrizabalaga dwukrotnie był bliski obrony, mając już piłkę na rękawicy, jednak ta za każdym razem wpadała do siatki.
Podczas całej serii pomylił się tylko jeden piłkarz i był nim Abraham, którego strzał odbił Adrian. Nowy bramkarz The Reds, który jeszcze nie tak dawno przegrywał z Łukaszem Fabiańskim rywalizację o miejsce w bramce West Hamu, z dnia na dzień wszedł do składu Liverpoolu i pomógł mu wywalczyć europejskie trofeum. Niesamowita historia!
Grzegorz Garbacik