Stuttgart wjeżdża z powrotem do 1. Bundesligi. Na plecach Terodde
Można by rzec, że to napastnik z wymierającego powoli gatunku. Jest wielki i silny. Kiedy dostanie piłkę w świetle bramki, dla bramkarza rywala bywa już zazwyczaj za późno. Kiedy patrzy się na jego poczynania na boisku, nie sposób nie przywołać w pamięci Mario Gomeza z jego najlepszych czasów.
TOMASZ URBAN
Terodde sam zresztą potwierdza, że obaj mają podobny styl i żyją z tego, co wypracują im koledzy z drużyny. W ostatnich trzech sezonach imponuje regularnością. W 100 rozegranych ligowych meczach aż 64 razy trafiał do bramki przeciwników. Snajper co się zowie. Nadszedł czas, aby potwierdził się wreszcie na najwyższym poziomie. Szkoda tylko, że trafi tam dopiero w wieku 29 lat. Ale lepiej późno niż wcale.
Simon Terodde doskonale wie, co to znaczy wspinać się po szczeblach kariery. Właściwie cała jego dotychczasowa przygoda z piłką to jedna wielka górska wycieczka. Do dorosłej piłki wszedł z etykietką króla strzelców rozgrywek juniorskich, a trzeba wiedzieć, że w Niemczech jest to znacznie bardziej znacząca rekomendacja niż choćby u nas wygranie tej samej klasyfikacji w rozgrywkach Centralnej Ligi Juniorów. Ale pierwsze kroki na poziomie seniorskim nie były łatwe. W MSV Duisburg zagrał tylko kilka meczów, potem przyplątała się kontuzja rzepki i niemal cały pierwszy rok przesiedział na ławce. Po roku odszedł na wypożyczenie do Fortuny Duessledorf, ale i tam się nie zadomowił. Złamał żebro, miał problemy z płucami, a ponieważ Fortuna wracała wówczas do 2. Bundesligi, to po zakończeniu sezonu bez żalu oddała bezużytecznego rezerwistę z powrotem do Duisburga, licząc że pozyska lepszych zawodników. Ten zaś też zupełnie nie miał pomysłu, co zrobić ze swą niedoszłą gwiazdą. Oddał go więc na testy do trzecioligowego wówczas Wehen Wiesbaden, ale i tam nawet pies z kulawą nogą nie popatrzył przyjaźnie na pałąkowatego napastnika. Kariera Terodde znalazła się na zakręcie, zanim tak naprawdę w ogóle wyszła na jakąkolwiek prostą. Trzeba było zejść kolejny szczebel niżej. Rękę do Terodde wyciągnęły czwartoligowe rezerwy FC Koeln, a konkretnie trener Frank Schaefer, który według słów samego Simona uratował mu karierę… sadzając go permanentnie na ławce rezerwowych. – Samo strzelanie goli nie wystarczy. Musisz pracować dla dobra zespołu a także po to, by się ciągle rozwijać – zwykł mu mawiać jego nowy przełożony. Terodde zaczął się stosować do jego uwag, w efekcie czego zdołał nawet zaliczyć 5 meczów w pierwszym zespole Kozłów w 1. Bundeslidze. Gola co prawda nie zdobył, ale w jego piłkarskim życiu wreszcie zaczęło się dziać coś pozytywnego.
U progu sezonu 2011/2012 przygarnął go do siebie drugoligowy Union Berlin, w którym spędził trzy sezony. Był tam nawet podstawowym zawodnikiem, od czasu do czasu zdobywał jakieś gole, ale liczby, jakie wykręcał, nie robiły na nikim wielkiego wrażenia. Problemem dla Unionu był też jego wysoki kontrakt. Terodde zarabiał bowiem w Berlinie 300 tysięcy € rocznie. Kiedy więc po zawodnika zgłosiło się VfL Bochum, w dzielnicy Koepenick tak bardzo ucieszono się z tego faktu, że mimo obowiązującego jeszcze przez rok kontraktu, pozwolono mu odejść za darmo. – Terodde robi wszystko seriami. Albo strzela jednego gola za drugim, albo nie strzela w ogóle przez długi czas – usprawiedliwiał decyzję klubu o rozstaniu z Simonem ówczesny trener Unionu Uwe Neuhaus.
Simon wrócił więc w rodzinne strony. Bochum od Bochholt, w którym się urodził i wychował, dzieli raptem kilkadziesiąt kilometrów. Klimat Zagłębia Ruhry ewidentnie mu podpasował, bo Terodde wreszcie odnalazł regularność. Z miejsca stał się kluczową postacią w nowym klubie. Miał też szczęście, że trafił na Gertjana Verbeeka. Holender znany jest ze swej ekscentryczności – wystarczy zresztą na niego popatrzeć – ale także z zamiłowania do ofensywnego stylu gry. To trener, który jak mało kto ma słabość do „dostawiaczy nogi”. To u niego Klaas-Jan Huntelaar zdobywał tytuł króla strzelców Eredivisie w barwach Heerenveen, a Bas Dost w Almelo nauczył się regularnie trafiać do bramki przeciwnika. Nic zatem dziwnego, że i Terodde w Bochum pod wodzą Holendra złapał oddech. 16 goli w pierwszym sezonie, 25 w drugim i transfer do Stuttgartu za 3,5 miliona €, w którym miał wypełnić lukę po wytransferowanym do Lipska Timo Wernerze i nie mogącym dojść do siebie po ciężkich kontuzjach Danielu Ginczku. I absolutnie spełnił oczekiwania. Można wręcz stwierdzić, że to na jego plecach VfB powraca triumfalnie do 1. Bundesligi. Bo to właśnie Terodde przez większość sezonu dźwigał na swych barkach całą ofensywę. On jedyny z formacji ofensywnej utrzymywał równą dyspozycję przez cały sezon. Dobre momenty miewali Carlos Mane czy Takuma Assano, w końcówce błysnęli Josip Brekalo i Alexandru Maxim, pomógł w paru meczach Daniel Ginczek, ale bez Terodde nie zrobiliby awansu. Kiedy zespołowi kończył się pomysł na rozbrojenie defensywy rywala, a ci w meczach ze Stuttgartem zazwyczaj nawet nie próbowali wychylać nosa z okopów, wystarczyło dorzucić piłkę na przedpole bramki, by Terodde potrafił zrobić z niej użytek. Jeśli bowiem mówimy o jego zaletach, to największą z nich jest zdecydowanie gra głową. Często bywa tak, że wysokim zawodnikom z automatu przypisuje się te cechę, ale wzrost nie zawsze idzie w parze z jakością gry głową. Terodde ma jednak perfekcyjny timing. Wie, jak ustawić się do piłki, by zmaksymalizować szansę na powodzenie uderzenia. Potrafi też właściwie panować nad ciałem skacząc do piłki, przez co jest niezwykle trudny do zastopowania w powietrzu przez obrońców. Z 23 zdobytych goli, 7 padło po strzałach głową, z czego 3 po dośrodkowaniach z lewej strony od Emiliano Insuy. Ale Terodde nie jest jednostajny. Potrafi uderzyć zarówno prawą, jak i lewą nogą. Dał temu wyraz chociażby w jesiennym meczu z Arminią, kiedy to ustrzelił wszechstronnego hattricka, zdobywając gole wszystkim czym się da, czyli głową, prawą nogą i lewą. I wcale nie była to jedyna bramka w tym sezonie zdobyta strzałem słabszą nogą.
– Chociaż VfB ma w ofensywie kilku szybkich i zaawansowanych technicznie zawodników, Terodde jest zdecydowanie jej najważniejszym elementem, swego rodzaju ubezpieczeniem na życie. To klasyczny środkowy napastnik. Potrafi utrzymać piłkę stojąc tyłem do bramki, umie dobrze bronić, bierze udział w grze kombinacyjnej, pracuje dla zespołu zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. Stylem gry przypomina Sandro Wagnera lub Anthony’ego Modeste’a – stwierdził niedawno Dieter Hoeness, zapytany o Terodde przez Stuttgarter Nachrichten. Słowa te doskonale oddają jego charakterystykę. Przy wzroście 198 centymetrów, Terodde nie ma prawa być brylantowym technikiem. Szybkością też nie grzeszy. Die Tageszeitung napisała o nim kiedyś, że porusza się po boisku jak „naćpana panda”. Ale ta „naćpana panda” od trzech lat zamienia się pod bramką przeciwnika w śmiercionośną kobrę. Terodde imponuje spokojem i wyrachowaniem, a także mentalnością, do której – jak sam mówi w rozmowie z 11 Freunde – wreszcie dojrzał. Jest bodaj jedynym piłkarzem w historii Bundesligi, który w jednym meczu zdobył dwa gole i przestrzelił dwa karne. Stało się tak rok temu w meczu przeciwko Eintrachtowi Brunszwik w przedostatniej kolejce sezonu. Bochum przegrało mecz 2:3, a w następnym meczu grało z Heidenheim. I znowu miało karnego. Terodde wziął piłkę pod pachę i z zimną krwią umieścił ją w bramce. I strzela te karne do dzisiaj. Najczęściej bez pudła.
Prasa w Niemczech zastanawia się, czy trener Wolf będzie w stanie wymyślić ustawienie, w którym znajdzie miejsce i dla Terodde, i dla Ginczka. Stuttgart miałby wówczas najpotężniejszy atak w Europie, przynajmniej jeśli chodzi o warunki fizyczne. Obaj napastnicy grubo powyżej 1,90 m, obaj bardzo silni, przy czym Ginczek jest nieco mobilniejszy. W kilku meczach minionego sezonu pokazali już, że są w stanie ze sobą współpracować. Gra obok Ginczka mogłaby w znacznym stopniu ułatwić Teroddemu wejście do 1. Bundesligi, bo niewątpliwie miałby on wówczas więcej miejsca na boisku. Uwaga obrońców musiałaby się bowiem rozłożyć na obu dryblasów. A jeśli tylko zostawi się mu odrobinę miejsca…