Na początku lat 90. był uważany za jeden z symboli złotego portugalskiego pokolenia, które dwukrotnie triumfowało w mundialu U-20. W 1989 roku na turnieju w Arabii Saudyjskiej obecny selekcjoner reprezentacji Polski rozegrał tylko dwa mecze, ale i tak wymieniano go w gronie najbardziej utalentowanych zawodników. Mimo zamieszania wokół jego osoby chłopakowi z Viseu w głowie wtedy nie zaszumiało.
Sousa dzielił szatnię reprezentacji Portugalii z wielkimi piłkarzami.
Jak pojechaliśmy do hotelu w Wiedniu, w którym mieszkał Juventus przed meczem z Admirą Wacker nie było problemu ze zdobyciem autografu od Sousy. Nie dość, że sam się podpisywał to jeszcze poprosił kolegów z zespołu, takich jak Roberto Baggio, Moreno Torricelli, czy Antonio Conte by wyszli do kibiców – wspomina Josef, czeski łowca autografów. Sousa zawsze szanował kibiców, a jak była możliwość zrobienia sobie wspólnego zdjęcia nie robił problemów, nawet po przegranych meczach. – W Rydze sam wziął dla zbieraczy autografów podpis od Luisa Figo i dał kibicom, którzy nie mogli dojść do gwiazdy Portugalii odgrodzeni kordonem ochroniarzy – dodaje Andrijs, fan futbolu z Łotwy.
Autor tego tekstu miał przyjemność spotkać się podczas kariery piłkarskiej z Paulo Sousą kilka razy – gdy grał w reprezentacji, Parmie, Interze Mediolan, Panathinaikosie. Jedna z pomeczowych rozmówek, w Płocku, po spotkaniu z Polonią Warszawa w eliminacjach Champions League, zakończyła się zdobyciem autografu mistrza świata U-20 z 1989 roku.
– Na Węgrzech jest uważany za postać kontrowersyjną. Z jednej strony awansował z Videotonem do fazy grupowej Ligi Europy, z drugiej nie wywalczył mistrzostwa kraju. Warto jednak podkreślić, że był bardzo lubiany przez kibiców, a zależało mu na stosunkach z nimi. Często podkreślał ich rolę – mówi Aron Hegyi, dziennikarz Origo.hu.
– Wspaniały piłkarz, ciekawy trener – dodaje legenda tamtejszego futbolu, Lajos Detari, który ceni ludzi z zasadami. A Paulo Sousa, nowy selekcjoner reprezentacji Polski ma swoje zasady. – Jak się dowiedziałem, że Portugalczyk przejął naszą drużynę narodową przypomniały mi się mecze Polonii z Panathinaikosem – z rozrzewnieniem wraca do potyczek Czarnych Koszul z greckim klubem z sierpnia 2000 Tomasz Kiełbowicz. W Płocku Kiełbik pokonał Antonisa Nikopolidisa jeszcze przed przerwą, strzelił na 1:2. Do remisu doprowadził w 68. minucie Arkadiusz Kaliszan. W rewanżu Panathinaikos wygrał 2:1.
Grecy mieli bardzo silną linię pomocy, był Sousa, Giorgios Karagounis. Stawiliśmy im bardzo duży opór – mówi Kiełbowicz. Sousie marzył się występ na mundialu 2002. Ciągle prześladowały go różne urazy, ale wracał na zieloną murawę i sportowo nie zawodził. – To był jeden z najlepszych środkowych pomocników lat 90-tych. Byle kto nie wygrywa dwa razy z rzędu Ligi Mistrzów, i to różnymi zespołami – nawiązuje do pięknego okresu w karierze Paulo Sousy Detari. W 1996 roku Juventus prowadzony przez Marcello Lippiego, rok później Borussia Dortmund Ottmara Hitzfelda stawiały na Sosuę. W drodze do swojego pierwszego triumfu w elitarnych rozgrywkach zmierzył się z FC Nantes, gdzie grał Roman Kosecki i raz trafił do siatki. Paradoksalnie, drugiego i ostatniego gola w swojej karierze w Lidze Mistrzów Sousa wbił… Juventusowi. 8 października 2000 pięknym strzałem z wolnego pokonał Holendra Edwina van der Sara na 1:0. Kibice Koniczynek, w barwach których występowali również Krzysztof Warzycha i Igor Sypniewski oszaleli ze szczęścia. Panathinaikos wygrał ze Starą Damą 3:1, ale losy Sousy w tym klubie skomplikowały urazy. W Lidze Mistrzów w tamtym sezonie zagrał jeszcze w lutym 2001 w Grazu. Wszedł w drugiej połowie meczu ze Sturmem z Kazimierzem Sidorczukiem między słupkami, a zawody prowadził Polak, Ryszard Wójcik. Kolejna edycja była całkiem udana, a współpracę z nim chwalił sobie Emmanuel Olisadebe. Emsi dał się we znaki Schalke 04, pokonanym przez Koniczynki dwa razy po 2:0. W Atenach Olisadebe zdobył gola, a Sousa nie pozwolił na za dużo swojemu koledze z czasów Borussii, Andreasowi Moellerowi.
– Grałem przeciwko Sousie w lidze greckiej jako piłkarz Paniliakosu. U nich dostaliśmy dwójkę do zera, a oba gole strzelił Gucio Warzycha. Panathinaikos był wtedy bardzo silny, a Sousa wykonywał na boisku czarną robotę. Portugalczyk świetnie się ustawiał, imponował wyszkoleniem technicznym – wspomina Leszek Pisz, rywal Sousy w Grecji.
W drużynie narodowej Portugalii nie zagrał przeciwko Polsce. Z ławki rezerwowych obserwował mecz na mundialu 2002, wygrany przez jego drużynę 4:0. Tamte mistrzostwa Paulo Sousa mógł uznać za osobistą porażkę, bo nie dostał od Antonio Oliveiry nawet minuty. Po mundialu już więcej w kadrze narodowej się nie pojawił. Dwukrotnie wziął udział w Euro, w 1996 osiągnął ćwierćfinał, w 2000 półfinał, ale nie był do końca usatysfakcjonowany, bo na tych turniejach uzbierał tylko 6 występów. Już bez niego Portugalia sięgnęła po srebro w ME 2004 i była czwarta na MŚ 2006. Bogate doświadczenie piłkarskie miało mu ułatwić wejście w pracę trenerską. Zaczynał z juniorskimi kadrami w ojczyźnie, przemknął też przez sztab pierwszej reprezentacji u Queiroza. Wzorców mu zapewne nie brakowało, ale później nie poszło mu w Queens Park Rangers, za to zrobił dobry wynik ze Swansea City, a potem przeniósł się do Leicester City. Romans z Lisami nie wyszedł mu na dobre, szybko został zwolniony, zrobił sobie przerwę i po niej zaskakująco obrał kierunek węgierski. Z MOL Fehervar (Videoton) nie udało się awansować do Ligi Mistrzów, za to w eliminacjach Ligi Europy podopiecznym Paulo Sousy nie dały rady Slovan Bratysława, KAA Gent i Trabzonspor.
– Byłem na meczu Slovan – Fehervar. W Bratysławie przy ławce zachowywał się bardzo spokojnie. Zero nerwów, widać, że miał plan na to spotkanie. Węgierski zespół był bardzo dobrze zorganizowany w tyłach, i szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że dojdzie aż do fazy grupowej – mówi Mojmir Stasko, słowacki dziennikarz, autor wielu książek o tematyce futbolowej. – Pod wodzą Sousy w Lidze Europy MOL Fehervar, choć ja cały czas mówię Videoton był w stanie rozbić Sporting Lizbona 3:0, pokonać FC Basel z Salahem, ale nie zdobył mistrzostwa kraju, co było priorytetem właścicieli klubu. Myślę jednak, że Portugalczyk pracowałby dalej gdyby nie pobił dziennikarza przy okazji towarzyskiej gry w piłkę – jest przekonany Aron Hegyi. Czasami Sousie puszczały nerwy, lecz to nie Ricardo Sa Pinto, jego kolega z reprezentacji Portugalii i Sportingu, który kopnął selekcjonera.
– Sousa bardzo dobrze poczynał sobie w Fiorentinie, którą świetnie poukładał taktycznie i zajął wysokie piąte miejsce w Serie A. Potem pojawiły się problemy, ale nie z winy Portugalczyka. Kiedyś „Guerin Sportivo” określiło go mianem alchemika, z racji rozumienia i podejścia do taktyki – mówi Piotr Czachowski, były reprezentant Polski, ekspert od ligi włoskiej w Eleven Sports.
Portugalski selekcjoner biało-czerwonych poprowadził Maccabi Tel Awiw do mistrzostwa Izraela 2014, FC Basel do mistrzostwa Szwajcarii 2015, wypromował się do Italii, potem nie było szału w chińskim Tianjin i francuskim Bordeaux. Zdania co do niego są podzielone, ale…
– Poznałem Sousę przy okazji konferencji UEFA. Trochę sobie porozmawialiśmy o piłce. To człowiek na poziomie, z klasą, który miał do czynienia jako zawodnik i trener z wielkimi gwiazdami. Jeśli dostanie w Polsce zaufanie to możemy mieć powody do zadowolenia – puentuje Dariusz Dziekanowski, 63-krotny reprezentant Polski, uczestnik finałów MŚ 1986 w Meksyku.
Jaromir KRUK