Paulo Sousa był eleganckim, twardym, świetnie wyszkolonym technicznie defensywnym pomocnikiem. Grał dla tej pięknej Portugalii z Rui Costą i Luisem Figo, tej, która tak porywała fantazją. Uda i kolana miał
często owinięte bandażami, ściągaczami czy innymi opaskami. Co tylko zagrał piękny mecz, znikał z radaru wskutek kontuzji. Ale wracał – musiał mieć charakter ten przystojniak z Viseu!
Paulo Sousa (foto: Reuters / Forum)
BARTŁOMIEJ RABIJ
Radosna to wieść, że PZPN podpisał kontrakt z Paulo Sousą. Po pierwsze, trener zagraniczny, po drugie, ze sporym międzynarodowym doświadczeniem, po trzecie – Portugalczyk, a ci robią furorę w światowym futbolu, po czwarte, w sile wieku, po piąte wreszcie, inteligentny typ, którego lubi się czytać i słuchać.
Zbyt elokwentny na Anglię
Jakiś czas temu w „A Boli” ukazał się jego tekst, przypominający zwycięstwo w Lidze Mistrzów z Borussią Dortmund. Tekst prosty, a w sumie będący jedną wielką pochwałą trenera Ottmara Hitzfelda. Sposób, w jaki Portugalczyk komplementował sławnego trenera wskazywał na wielki szacunek dla Niemca, wręcz nieskrywany podziw. Można było przypomnieć sobie wówczas wywiad Alessandro Del Piero dla portugalskich mediów z czasów, gdy Sousa był trenerem Fiorentiny: – Niesamowicie inteligentny człowiek, nie mówi wiele, odzywa się wtedy, kiedy trzeba i zawsze do rzeczy. Chciałbym, aby kiedyś trenował Juventus – rzekł były as bianconerich.
Paulo Sousa też chciał szybko osiągnąć sukces w trenerce, po trzech latach pracy z młodzieżówkami dla federacji Portugalii, skorzystał z szansy i wskoczył w 2008 roku do całkiem wówczas ambitnego projektu Queens Park Rangers. Niewiele osób wie, że pierwotnie miał zostać trenerem primavery u boku Jose Mourinho w Interze Mediolan.
Z szalonego QPR (trenerów prezes tam zmieniał prędziutko!) szybko przeskoczył do Swansea, a stamtąd do Leicester, gdzie zaliczył bodaj najbardziej spektakularną porażkę w karierze. – Tamta zmiana wcale nie była błędem. Swansea nie miała bazy, zaplecza, graliśmy na kiepskim boisku treningowym, sala gimnastyczna posiadała przedpotopową nawierzchnię… Leicester miało ambicje, zmieniał się właściciel, to był ruch do przodu.
W tamtych czasach portugalska prasa chętnie pisała o Sousie. Sukcesy Mourinho otwierały Anglików na kolejnych trenerów z Portugalii. Wracający na tarczy Sousa był nawet przymierzany do prowadzenia lokalnych klubów, ale koniecznie chciał pracować zagranicą. „A Bola” wówczas zachwalała więc jego znajomość włoskiego i angielskiego, przypominała, że w wolnych chwilach oddaje się lekturze i generalnie to na angielskich graczy Portugalczyk był chyba zbyt kulturalny, a może nawet i elokwentny. Czyściec przeszedł na Węgrzech (Videoton), Izraelu (Maccabi Tel Awiw) i Szwajcarii (Basel). Jakoś wtedy o nim zapomniano, były to czasy szału na Mourinho.
Intelektualne wyzwanie
W każdym z tych krajów pracował krótko, ale odnosił sukcesy pozwalające na przechodzenie do coraz lepszego klubu. Kontrakt z Fiorentiną w 2015 roku odbudował jego pozycję. Znowu zaczęto o nim pisać, udzielał wywiadów, a kiedy w 2017 nieoczekiwanie nie doszło do porozumienia w sprawie kontynuacji pracy z Violą, Paulo Sousa sam napisał kilka komentarzy dla prasy. Z tamtego okresu medialnego wyłania się obraz faceta mającego wysoką samoocenę, świadomość tego, co chce robić i zarazem brak parcia na pracę dla byle kogo. Aczkolwiek kontrakt z Tiajnin w Chinach ewidentnie pachniał merkantylnym wyborem. Statystyki z tamtego, niespełna rocznego, wojażu wypadają blado, warto jednak pamiętać, że już kilka miesięcy po przylocie do Chin właściciel spółki kontrolującej klub trafił za kratki z zarzutami korupcyjnymi. To nie mogło się udać.
Portugalski trener musiał jednak wyrobić sobie markę, skoro od razu trafił do Francji. Girondins Bordeaux to wcale nie ogórki, a jeszcze w grze była AS Roma. W tamtym czasie trener praktycznie nie rozmawiał z mediami. Dopiero jego zwolnienie pod koniec sezonu 2019-20 wywołało lawinę tekstów.
Najlepszy chyba ten, w którym Sousa zwierzał się, że nie lubi za wiele gadać, a wyraża się przez futbol. Co ciekawe, wbrew temu, o czym rozpisują się teraz rodzimi analitycy, Portugalczyk nie cieszył się opinią wielkiego stratega czy taktyka.
Jeszcze w 2014 roku, w rozmowie z „The Guardian”, wspominał, że mentalność zwycięzcy zbudował, pracując i wygrywając w słabszych ligach na Węgrzech i Izraelu, bowiem jego angielskie kluby generalnie zbierały baty. Kilka lat później, w rozmowie z „Tribuną”, pięknie wyrażał swoją wizję gry, mówiąc Guardiolą o istocie posiadania piłki, wykorzystywaniu całej szerokości boiska, chwaląc graczy Fiorentiny (podkreślał, że to najlepsza drużyna, jaką prowadził i stworzył), wyjaśniał dlaczego Fiorentina, grając tak dobrze, tak pięknie, nie była jednak w stanie włączyć się do walki o trofea: – Brakowało nam czegoś na samym końcu, mimo dużych możliwości zawodników do finalizowania akcji. – Na ostatnich 30 metrach? – dopytywał dziennikarz. – Myślałem o ostatnich 15 metrach, 30 metr to jeszcze strefa kreowania akcji, a nie finalizowania.
A już opowieść tłumacząca jak trudna jest liga włoska poprzez zaawansowanie taktyczne i skupienie na aspektach defensywnych – dla fanów calcio jak znalazł: – Pod względem taktycznym mecze są wyzwaniem intelektualnym, są tak wymagające w każdej minucie, że ich intensywność męczy.
Sousa umie mówić, potrafi artykułować myśli w słowa świetnie układające się w zdania złożone. Ale jest zawodowcem, wie, że od serca chlapnąć nie może, a na dodatek już dawno temu pokazał, iż nie interesuje go robota we własnym kraju.
Spokojny pan z Viseu
Sousa jest trenerem z nowej szkoły, bez krzyku, presji, raczej należy do tych, co wykładają idee i mozolnie pracują nad jej wdrożeniem. Umiejętnie dobiera słowa, stara się być precyzyjny, nie duka podczas wywiadów i konferencji, chociaż nie jest też mistrzem ceremonii jak Juergen Klopp. W 2019 roku podczas wywiadu dla „A Boli” przyznawał się, że po wczesnym zakończeniu kariery zawodniczej (2002 rok, w wieku 32 lat, po trwających długi czas zmaganiach z kłopotami zdrowotnymi) miał dosyć piłki i nie planował pracy w charakterze trenera. Dopiero po czasie uznał, że najlepiej wypełnić pustkę po futbolu futbolem: – Dotarło do mnie, że od dziecka chciałem grać, od dziecka wiedziałem, co chcę robić, pustka w życiu to właśnie brak piłki nożnej – mówił.
Okres pracy dla Fiorentiny i Bordeaux to czas jego reaktywacji w portugalskich mediach. Fala trenerów, którzy dla szybkiej kasy wyfruwali do Chin (między innymi Villas-Boas, Vitor Pereira, Paulo Bento) wywiała Portugalczyków z najlepszych lig Europy. A Fiorentina grała przecież widowiskowo, Bordeaux, choć bez spektakularnych wyników, też dało się oglądać. „Tribuna” co jakiś czas zapraszała Sousę na łamy, pojawiały się jego komentarze w „A Boli”. W okolicach 2019 roku „Record” pisał, że interesuje się nim AC Milan.
Nie jest Sousa skarbnicą anegdot, finezyjnych metafor czy prowokacji. Nie jest ze szkoły Mourinho i jego najdzielniejszego ucznia, Andre Villasa-Boasa, Pewnie najbliżej mu do Oscara Tabareza – zawsze konkretnie o meczu, zadaniach, zawodników nigdy nie gani, ale też nie szaleje z pochwałami, docenia trud drużyny i stale podkreśla, że nawet indywidualne popisy dryblerskie są świetnym narzędziem, wartym użytku, o ile wnosi to korzyść dla zespołu. Nudziarz? Niezupełnie. Trzy lata temu magazyn „Caras” (portugalski odpowiednik „Gali” albo „Pani”) zaskoczył sesją zdjęciową z uroczystego odnowienia jego ślubów małżeńskich z drugą żoną.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (05/2021)