Sevilla – wieczny triumfator Ligi Europy?
Na każdym meczu Sevilli jej fani wymachują
transparentem, na którym widnieją nazwy czterech europejskich miast: Eindhoven,
Glasgow, Turynu i Warszawy. Raz nawet zostałem zapytany esemesowo przez
komentatora jej meczu, o co chodzi. A to przecież miejsca, w których Sevilla czterokrotnie
wygrywała finał Pucharu UEFA (Ligi Europy), miejsca największych triumfów w
historii tego klubu. Czy za rok tej porze zostanie na ów transparent dopisana
także Bazylea?
Zawodnicy Sevilli w zeszłym roku świętowali zwycięstwo w LE na Stadionie Narodowym w Warszawie (foto: Grzegorz Wajda)
Droga do Bazylei, gdzie za 69 dni rozegrany
zostanie tegoroczny finał LE, wiedzie przez… Bazyleę. Za rywala w walce o awans
do ćwierćfinału rozgrywek los wyznaczył bowiem obrońcy trofeum właśnie zespół
FC Basel. Zespół bardzo solidny, z doświadczeniem w Lidze Mistrzów, kilkoma
świetnymi piłkarzami, który na ostatnich sześć meczów u siebie w pucharach
przegrał tylko jeden. A z kolei Sevilla ma w tym sezonie fatalny bilans na
wyjazdach: w lidze jeszcze nie wygrała poza swoim stadionem, zaś dwa tygodnie
temu przegrała 0:1 rewanż z Molde, broniąc jednak zaliczki z pierwszego spotkania.
Kogo więc godzi się uznać za faworyta dzisiejszej potyczki? Wydaje się, że najbardziej
prawdopodobny będzie remis i że taki wynik zadowoli Sevillę.
W tym klubie wszyscy maja apetyt by po raz
trzeci z rzędu wygrać Ligę Europy. Podobnie jak w poprzednim sezonie, tak i w
tym Sevilla zapewne zakończy rozgrywki ligowe na piątym miejscu, bo słabo je zaczęła,
tracąc wiele punktów w pierwszej połowie. Dlatego znów triumf w Lidze Europy
wydaje się być jedyną drogą do tego, by za rok znów spróbować sił w Lidze
Mistrzów. No i by po raz trzeci z rzędu zagrać o Superpuchar Europy. Jeśli by
się udało, Sevillę należałoby określić jako zespół zbyt silny na LE, a zbyt
słaby na LM…
Wydaje
się zresztą, że tak właśnie jest. Sevilla do krezusów nie należy, nie ma
żadnego możnego właściciela, musi co roku sprzedawać piłkarzy i ciągle budować
nowy zespół. Pod wodzą Unaia Emery’ego zgrywa się on jesienią i zimą, kiedy na
pewno nie prezentuje poziomu wymaganego w Champions League, natomiast wspina
się na taki wiosną, w związku z czym wygrywa Lig Europy i kilku czołowych graczy
otrzymuje znakomite oferty transferowe (już teraz wiadomo, że latem do Interu odejdzie
Ever Banega). I tak może się dziać bez końca… Kibice nie mieliby nic
przeciwko. Dla nich LE to żadne ochłapy, tylko ich konkurencja, w której ich
zespół się specjalizuje. Oczekują, że Unai Emery i jego ludzie znów pójdą po
puchar jak po swoje.
Leszek
Orłowski