Rzeź niewiniątek w północnym Londynie
To był mecz do jednej bramki. Tottenham Hotspur nie dał w poniedziałkowy wieczór żadnych szans Evertonowi i odniósł przekonujące zwycięstwo (5:0).
Tottenham nie dał rywalowi żadnych szans (fot. Reuters)
Forma Evertonu to jedno z największych rozczarowań tego sezonu w Premier League. W ostatnich dziewięciu ligowych spotkaniach The Toffees odnieśli tylko jedno zwycięstwo i trudno było zakładać, że złą serię uda się przełamać właśnie w Londynie.
Tottenham za Antonio Conte gra jeszcze w kratkę i zdarzają mu się słabsze mecze, jednak przeciwko Evertonowi wyższość Kogutów ani przez moment nie podlegała dyskusji.
Strzelanie na Tottenham Hotspur Stadium zaczęło się dość wcześnie, bo jeszcze przed upływem kwadransa. Już w 14. minucie Ryan Sessegnon dośrodkował w pole karne, a tam niefortunnie interweniował Michael Kean, który skierował piłkę do własnej siatki.
Goście nie zdołali się jeszcze otrząsnąć po stracie pierwszego gola, a już przegrywali 0:2. Tym razem w roli głównej wystąpił Hueng-Min Son, po którego płaskim strzale nie popisał się rozgrywający swój mecz nr 200 w Premier League Jordan Pickford.
Po takich ciosach Everton już się nie podniósł, natomiast Tottenham ani myślał, by ściągać nogę z gazu. Jeszcze przed przerwą na 3:0 podwyższył Harry Kane i po zaledwie trzech kwadransach było wiadomo, że trzy punkty pozostaną w północnym Londynie.
Jeśli Frank Lampard miał w przerwie pomysł i plan na to jak odmienić losy spotkanie, to wszystko to wzięło w łeb po zaledwie kilkudziesięciu sekundach. Czwartego gola dla gospodarzy zdobył bowiem ledwo co wprowadzony na boisko Sergio Requilon, a dziesięć minut później raz jeszcze do siatki trafił Kane, który udowodnił tym samym, że definitywnie wrócił do swojej najwyższej formy.
Tottenham nie forsował tempa do końca, a Conte ściągał z boiska kolejnych ważnych zawodników, dając im odpocząć. Spotkanie zakończyło się wygraną Kogutów (5:0), co i tak należy uznać za najniższy wymiar kary.
gar, PiłkaNożna.pl