Roszady dyrektorskie w Premier League
Jeden wszedł w konflikt z prawem, drugi nadwyrężył zaufanie kibiców i poróżnił się z zarządem, trzeci zwyczajnie nie spełnił oczekiwań. Każdy zapłacił utratą posady dyrektora sportowego klubu Premier League, wydłużając listę zmian dokonanych na rzeczonym stanowisku w trwającym sezonie.
Wykaz nabiera coraz pokaźniejszych rozmiarów. Od dłuższego czasu widnieli w nim West Ham, Wolverhampton, Southampton i Chelsea. Ostatnio dopisały się Tottenham, Leeds United oraz Nottingham Forest. Kadencje Fabio Paraticiego, Victora Orty i Filippo Giraldiego dobiegły bowiem końca.
ZSZARGANA REPUTACJA
Największe poruszenie wywołał przewrót, do którego doszło w gabinetach Kogutów. Jego podłoże było cokolwiek nietypowe, bo niesportowe. Paratici złożył rezygnację z funkcji dyrektorskiej po tym, jak Włoski Komitet Olimpijski odrzucił apelację od wyroku skazującego go na 30-miesięczny zakaz pracy w futbolu i będącego karą za udział w nadużyciach finansowych Juventusu. Początkowo – to jest od stycznia do marca – restrykcja obowiązywała tylko na obszarze Italii, nie miała wpływu na funkcjonowanie oficjela w Anglii. Kiedy jednak FIFA przychyliła się do wniosku Włoskiego Związku Piłki Nożnej i rozszerzyła ograniczenie na całą kulę ziemską, dalsza działalność byłego współzarządcy Starej Damy w Tottenhamie stała się niemożliwa. Przynajmniej do ostatniego dnia ubiegłego miesiąca, gdy światowa federacja częściowo zaakceptowała odwołanie 50-latka zezwalając mu na zajmowanie się administracyjną stroną klubu (na przykład reprezentowaniem go podczas zebrań członków ligi).
Tym nie będą już Spurs. Jako że Paratici postanowił skupić się na wielofrontowej batalii prawnej i udowodnieniu swojej niewinności, błyskawiczne wznowienie relacji nie wchodziło w grę. Ta i tak nie miałaby zresztą sensu, skoro Włoch nie może prowadzić negocjacji transferowych i kontraktowych, a właśnie takie było jego główne zadanie.
W trakcie półtorarocznego pobytu na Tottenham Hotspur Stadium wypełniał je z różnym skutkiem. Raz lepszym – sprowadzenie Dejana Kulusevskiego, Rodrigo Bentancura i Cristiana Romero. Raz gorszym – zatrudnienie Nuno Espirito Santo, ściągnięcie Richarlisona, niemożność spieniężenia kart zawodniczych Tanguya Ndombele oraz Giovaniego Lo Celso. Za całokształt był jednak oceniany wysoko i gdyby chodziło wyłącznie o jego wpływ na sportowy wymiar Kogutów, nadal (po ewentualnym oczyszczeniu się z zarzutów) miałby szansę pełnić rolę ich dyrektora sportowego. Ale nie chodziło.
Poprzez związek z Paraticim Tottenham poniósł dużą stratę w aspekcie wizerunkowym, zszargał swoją reputację. O ciemnych chmurach wiszących nad Włochem wiedział przed podjęciem współpracy, wszak już wtedy wobec działacza toczyło się śledztwo. Mimo to, podpisał z nim umowę. Co gorsza, nie odstąpił od niej ani po wyroku Włoskiego Związku Piłki Nożnej, ani po uznaniu go przez FIFA. Wierząc w bezgrzeszność 50-latka, spuścił na całą sprawę zasłonę milczenia. A opinia publiczna – z kibicami na czele – z rosnącym zdumieniem pytała, dlaczego ktoś obciążony tak poważnymi oskarżeniami podejmuje w klubie najważniejsze decyzje rekrutacyjne.
Miał podjąć również następną, dotyczącą znalezienia nowego stałego szkoleniowca drużyny. Wytypował już nawet głównych kandydatów na stanowisko i planował się z nimi skontaktować. Nie zdążył. Odszedł.
Podsumowaniem chaosu, jaki zapanował w klubie ze stolicy Anglii w minionych tygodniach, jest fakt, iż obecnie poszukuje on zarówno trenera, jak i dyrektora sportowego. Odpowiadają za to byli bliscy współpracownicy Paraticiego (Koguty zbudowały wokół niego całkiem sensowną strukturę), lecz przede wszystkim jego eksprzełożony i zarazem prezes Spurs – Daniel Levy. Główny architekt kryzysu, gdyż to on był pomysłodawcą i wykonawcą zatrudnienia Włocha, a następnie jego rodaka, Antonio Conte. Wróg publiczny numer jeden dla domagających się jego dymisji fanów Tottenhamu.
WOTUM NIEUFNOŚCI
Na linii kibice – włodarze iskrzy także w Leeds United. Po niedawnej porażce z Bournemouth ci pierwsi, reprezentowani przez panel zatwierdzony przez klub, wydali oświadczenie o następującej treści: „Pragniemy wyrazić nasz brak wiary w obecną grupę osób zarządzających klubem. Z tego powodu żądamy dokonania natychmiastowej zmiany szkoleniowca oraz tych, którzy w minionych 14 miesiącach odpowiadali za zatrudnianie trenerów i piłkarzy”.
Wotum nieufności zostało przyjęte. Zarząd postanowił zwolnić Javiego Gracię po zaledwie 12 meczach i zwrócić się o pomoc w walce o utrzymanie w Premier League do Sama Allardyce’a. Victor Orta wierzył jednak, że wytypowany przez niego Hiszpan zdoła uchronić Pawie przed spadkiem. Nie chcąc firmować roszady swoim nazwiskiem, rozstał się z klubem za porozumieniem stron jeszcze zanim jego rodak został oficjalnie pożegnany. Elland Road opuścił po blisko sześciu latach.
– Jestem głęboko zasmucony sposobem, w jaki zamyka się ten rozdział, ponieważ Victor był odpowiedzialny za niektóre z najlepszych momentów w okresie, jaki spędziłem w roli właściciela Leeds United. Dziękuję jemu i jego ludziom za wszystko, co zrobili – przekazał Andrea Radrizzani.
Były dyrektor sportowy w istocie miał duży wkład w ostatnie sukcesy LUFC – powrót do angielskiej ekstraklasy po 16-letniej absencji i zajęcie dziewiątego miejsca w tabeli w pierwszym sezonie po awansie. On skonstruował drużynę, która tego dokonała. Dopiął transfery Mateusza Klicha, Patricka Bamforda, Ezgjana Alioskiego, Jacka Harrisona Raphinhi czy Illana Mesliera. Co istotniejsze, przekonał Marcelo Bielsę do przejęcia zespołu z Championship, a następnie opiekowania się nim przez niemal cztery lata (więcej czasu Argentyńczyk spędził tylko w roli selekcjonera reprezentacji swojej ojczyzny). O tym, jak wyjątkowy był to okres, świadczy fakt, że szkoleniowiec cieszy się w Leeds na poły boskim statusem nawet pomimo nieudanego końca pracy.
Ten zbiegł się w czasie z początkiem passy złych wyborów Orty (wcześniej nie odznaczał się oczywiście bezbłędnością – najbardziej ewidentnymi dowodami osobowymi są Jean-Kevin Augustin i Daniel James – ale był jej bliższy). Kilkunastomiesięczna, wyczerpująca analiza warsztatu Jessego Marscha wzbudziła w Hiszpanie przekonanie, iż Amerykanin okaże się perfekcyjnym następcą Bielsy. Owej wizji podporządkowano ruchy na rynku transferowym i proces planowania przyszłości, który nie zakładał niepowodzenia trenera z Wisconsin. W szatni zaroiło się od piłkarzy, z którymi pracował w ekipach spod znaku Red Bulla i którzy mieli pomóc mu w zaszczepieniu zespołowi jego filozofii. Kiedy okazało się, że na dłuższą metę nic dobrego z tego nie wyniknie, dyrektor sportowy nie był gotowy na przeprowadzenie następnej roszady menedżerskiej. Tym razem nie miał wymarzonego, dokładnie prześwietlonego kandydata na stanowisko. Przez trzy tygodnie miotał się od klubu do klubu i przyjmował odmowy kolejnych wybrańców. Finalnie postawił na Gracię, który nie poprawił sytuacji drużyny z Elland Road. Jego miejsce zajął Allardyce. Kto wejdzie w buty Orty – nie wiadomo.
DYREKTOR PORAŻKI
Wykład ze sprawnego wymieniania dyrektorów sportowych mogłoby dać rywalom Nottingham Forest. 11 kwietnia pożegnało Filippo Giraldiego, a już 12. dnia miesiąca powitało Rossa Wilsona. Włoch spędził na City Ground tylko pół roku. Przeformatował politykę transferową (o ile latem beniaminek Premier League sprowadził zawodników w większości młodych i perspektywicznych, o tyle zimą skupił się na dodaniu kadrze doświadczenia), lecz nie wzmocnił drużyny w dostatecznym stopniu. Tak uznał Evangelos Marinakis, właściciel The Tricky Trees, który obarczył działacza winą za kiepskie wyniki. Trenerowi Steve’owi Cooperowi znów się upiekło, co pokazuje, jak silną pozycję sobie wyrobił.
Na zaufanie szefa zaczyna obecnie pracować wykupiony z Rangersów Wilson. John Bennett, prezes The Gers, cenił go wysoko. Na do widzenia wystawił mu laurkę, przypominając, że podczas 3,5-letniej kadencji Szkota klub dwukrotnie pobił swój sprzedażowy rekord transferowy (Nathan Patterson kosztował Everton 16 milionów funtów, a Calvin Bassey odszedł do Ajaksu za 23), rozwinął ośrodek treningowy i poprawił funkcjonowanie sekcji kobiecej. Poza tym odzyskał tytuł mistrzowski, zdobył Puchar Szkocji, wystąpił w finale Ligi Europy i wrócił do Ligi Mistrzów.
Skoro było tak dobrze, to dlaczego kibice nawoływali Wilsona do odejścia? Czemu nazywali go dyrektorem porażki? W ich mniemaniu Rangersi odnosili sukcesy nie dzięki Szkotowi, a pomimo niego. Nie położył on pod nie fundamentów (w postaci szkoleniowca i kluczowych piłkarzy), bo te istniały jeszcze przed jego zatrudnieniem. Nie popisał się przy wykończeniówce, ponieważ nie zakontraktował graczy zwiększających potencjał zespołu, zaś takich, co zaniżają poziom, całkiem sporo. Do tego przegapił moment na spieniężenie gwiazd, które pozwoliłoby mocniej zainwestować w skład.
Opinie o nowym dyrektorze sportowym Nottingham Forest są więc bardzo skrajne. W Anglii cieszy się on jednak dobrą reputacją, zbudowaną w okresie pracy w Huddersfield Town i Southampton. Czas pokaże, czy ją utrzyma i pozostanie na stanowisku dłużej od poprzednika, czy może niebawem dojdzie do kolejnej zmiany.
MACIEJ SAROSIEK