Czy toksyczny związek przetrwa próbę czasu? O Rosji i futbolu słów kilka.
Rosja jest bardzo mocno zaangażowana w świat futbolu. Reżim Władimira Putina instrumentalnie wykorzystuje piłkę nożną dla własnych celów propagandowych. Bo przecież nic tak nie kreuje wizerunku jak sport.
Stąd też Gazprom, a więc rosyjski koncern państwowy będący największym na całej planecie wydobywcą gazu ziemnego, hojnie sponsoruje rozgrywki Ligi Mistrzów, ale również takie kluby jak niemieckie Schalke 04 Gelsenkirchen, rodzimy Zenit Sankt Petersburg czy serbską Crvenę zvezdę Belgrad.
Ale to nie wszystko. Przecież mistrzostwa świata, którymi zachwycaliśmy się w 2018 roku, zostały rozegrane na rosyjskich boiskach. Jakby tego było mało, zeszłorocznych kilka meczów Euro i tegoroczny finał Champions League zaplanowano na… petersburskiej Gazprom Arenie.
Biorąc pod uwagę tak gęstą sieć powiązań Rosji z głównymi organizacjami piłkarskimi na świecie, a więc FIFA i UEFA, trudno oczekiwać że tak udana współpraca między nimi zostanie zakończona tylko z powodu uznania separatystycznych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych i wprowadzenia doń wojska.
Jakoś w 2014 roku, gdy Rosja posunęła się jeszcze dalej niż obecnie i bezprawnie anektowała Krym oraz wznieciła wojnę w Donbasie, nie spotkały ją żadne sankcje w wymiarze sportowym, bo zakaz rywalizowania ze sobą rosyjskich i ukraińskich zespołów jakąkolwiek sankcją bynajmniej nie jest.
Nie spodziewajmy się więc, że tym razem będzie inaczej. Ani FIFA, ani UEFA nie brzydzą się bowiem robienia interesów z agresywnymi państwami autorytarnymi. Gdyby było inaczej, nadchodzący mundial w notorycznie łamiącym prawa człowieka Katarze w ogóle by się nie odbył.
Dlatego zamiast jałowo zastanawiać się, czy reprezentacja Polski powinna wybrać się do Moskwy i zagrać baraż przeciwko Rosji, po prostu tam pojedźmy i sami wymierzmy jej choćby symboliczną sprawiedliwość w postaci wyeliminowania z prestiżowej imprezy.
Jan Broda