Ronaldo nie rozumie futbolu jak Messi
Guillem Balague napisał osiem książek o wielkim futbolu, z czego sześć jest dostępnych w języku polskim. W związku z wydaniem przez SQN Publishing jego ostatniej pozycji „Diego Maradona. Chłopiec, buntownik, Bóg”, kataloński dziennikarz i pisarz gościł w Warszawie i mieliśmy okazję zapytać go o cztery wielkie postaci futbolu, które poznał doskonale pracując nad ich biografiami. Są to, w kolejności powstawania książek: Pep Guardiola, Leo Messi, Cristiano Ronaldo i Diego Maradona.
Dlaczego właśnie te postaci wybrał pan jako protagonistów swoich biograficznych opowieści?
Najpierw napisałem dobrze przyjętą książkę o sukcesach Liverpoolu w sezonie 2004-05 – mówi Balague. – Potem wróciłem do Barcelony i zająłem się tym zespołem. Byłem blisko z Pepem Guardiolą, zwłaszcza w ostatnim roku jego pracy na Camp Nou. Książka o nim narodziła się siłą rzeczy. A skoro napisałem o Guardioli, to logika kazała zająć się Leo Messim. A gdy już powstała biografia Messiego, wszyscy pytali mnie o Cristiano Ronaldo. No więc napisałem i o nim. Potem pochyliłem się nad Mauricio Pochettino i jego pracą w Tottenhamie, jak skończyłem, pojawiła się kwestia: co teraz? Ponieważ Maradona interesował mnie i fascynował od dawna, wziąłem się ostro do roboty.
Który z nich trzech – Guardiolę, choć wiele zdziałał także jako futbolista, tu z oczywistych względów pomijamy – był najlepszym piłkarzem?
Uważam, że Maradona, jednak tylko przez dwa lata: 1985 i 1986. W tym okresie wzniósł się na poziom, jakiego nikt wcześniej ani później w futbolu nie osiągnął i chyba nie osiągnie. To był krótki czas, ale kosmiczny. Messi i Cristiano to natomiast historia długiego trwania, tak więc jeśli ktoś bardziej ceni stabilizację na najwyższym poziomie niż eksplozję, ma pełne prawo ich uważać za najwybitniejszych. A tych dwóch z kolei trudno porównywać. Cristiano Ronaldo całą karierę był i jest skoncentrowany na wykańczaniu akcji, chciał i chce by cała drużyna grała na niego. On robi tylko: bum! Natomiast Messi z biegiem czasu coraz głębiej się cofa, chce ogarniać coraz większy obszar boiska, mieć wpływ na coraz więcej spraw w grze zespołu. I znów: co kto woli.
Jakim człowiekiem był Boski Diego?
Nie było jednego Diego, tylko kilku. Sugeruję to już w tytule mojej książki o nim. Kluczową sprawą w myśleniu o nim jest to, że szybko musiał dojrzeć. Miał charyzmatycznego choć milkliwego ojca i zaradną matkę, ale w wieku piętnastu lat został głową rodziny, gdyż przynosił do domu najwięcej pieniędzy, a jako osiemnastolatek już utrzymywał siebie, rodziców, swe liczne rodzeństwo i nie tylko. Niebawem założył własną rodzinę. To oczywiście musiało zmienić sposób jego myślenia o sobie. Mając tak wielu bliskich zależnych od niego, chciał im wszystkim nieba przychylić. Był człowiekiem naprawdę kochanym i wspaniałym dla tych, którzy go otaczali i którym ufał. Natomiast postrzegał świat dwubiegunowo: albo ktoś był z nim i wtedy go kochał, albo przeciwko niemu i wtedy sytuacja wyglądała całkowicie inaczej. Maradona nie znał koloru szarego.
Czy jego życie po karierze mogło potoczyć się inaczej niż się potoczyło?
Trudno to sobie wyobrazić. Przy jego talencie, zasługach dla drużyn, w których grał, w czasach, na jakie przypadła jego świetność, trudno było uniknąć tego, iż zrobiono z niego Boga. A on uwierzył w to, że jest Bogiem. I jako takiego się traktował. Nie potrafił zrozumieć, że jego ciało jest ludzkie i można je zniszczyć. Nie słuchał tych, którzy mu o tym mówili. Maradonę zniszczyły nałogi.
Maradonę z Cristiano i Messim łączy to, że żaden z nich nie ma elementarnego szkolnego wykształcenia. To na pewno jakoś upośledza zdolność postrzegania siebie i świata. Czy dwóm herosom zbliżającym się dziś do końca swych karier też grozi, iż się stoczą?
Myślę, że boisko jest dobrą szkołą. Uczy życia, funkcjonowania w kolektywie. Nie lekceważyłbym inteligencji piłkarskiej, niezbędnej by odnosić sukcesy w sporcie; ona przydaje się także w życiu. Żaden z trzech wymienionych nie posiadł szkolnej wiedzy i umiejętności rozwiązywania akademickich zagadnień, co nie znaczy, że brakowało im bądź brakuje subtelności w rozumieniu problemów. Co do Maradony jestem niestety pewien jednego: patrząc w lustro widział swoją postać, swoje ciało, natomiast nie potrafił zajrzeć we własną duszę. Ale czy to wynik tego, że nie skończył szkoły?
A Cristiano potrafi? Jaki to jest w ogóle człowiek? Poradzi sobie po zakończeniu kariery?
Cristiano stworzył świat, w którego centrum znajduje się on sam. Wszystko w tym świecie jest podporządkowane jego dobru. Całe jego życie poza boiskiem jest zorientowane na to, by odnosić sukcesy sportowe. Na boisku zaś, podczas meczów, też zawsze postrzega się jako głównego bohatera wydarzeń, od którego najwięcej zależy. Bliscy oraz partnerzy z boiska to akceptują, ze względu na to, że Cristiano rzeczywiście jest najlepszy. Zapewne dziś nie całkiem zdaje sobie sprawę z tego, że gdy zawiesi buty na kołku wszystko ulegnie radykalnej zmianie, bo w żadnej innej dziedzinie poza graniem w piłkę najlepszy nie będzie. To może być dla niego szok. Jednak nie spodziewam się, by poszedł w alkohol czy narkotyki. Jako piłkarz – inaczej niż ongiś Maradona – prowadzi przecież tak rygorystyczny tryb życia, że stał się on jego nie drugą, ale pierwsza naturą. Poza tym ma wokół siebie naprawdę łebskich ludzi.
Widzi pan CR7 jako trenera?
Nie. Ronaldo nie rozumie dostatecznie futbolu. Messi tak, on nie. Z Messim można porozmawiać o grze jako takiej, z Cristiano raczej tylko o nim samym. CR już teraz zaangażowany jest poprzez swoich ludzi w rozmaite przedsięwzięcia. Nie wykluczam, że po zakończeniu kariery piłkarskiej postanowi zostać gwiazdą biznesu.
Czyli odejdzie od futbolu?
Niekoniecznie. Wcale się nie zdziwię, jeśli kupi sobie jakiś klub, na przykład w MLS i zostanie jego prezydentem. W tej roli czułby się dobrze.
A Messi będzie trenerem?
Uff. Też chyba nie. I jemu, i Cristiano w roli trenera przeszkadzałoby to, że ich podopieczni nie są tak doskonali jak oni. Mogliby obwiniać o to swych zawodników, wymagać od nich zbyt wiele. Messiego widzę natomiast w roli dyrektora sportowego, albo człowieka, który ocenia piłkarzy przed transferem do klubu i wydaje ostateczny wyrok: ten się nadaje, a ten nie. Sądzę, że w tej sztuce byłby znakomity, bo zna się na piłce i piłkarzach.
Do klubu, czyli do Barcelony?
Niekoniecznie. Trzeba wiedzieć, że Messiemu stworzono w jego dzielnicy małą Argentynę. Ma w sąsiedztwie argentyńską restaurację, sklep z produktami z Argentyny, ogląda tylko argentyńską telewizję. Mimo tylu lat w Barcelonie nic a nic nie przestał być Argentyńczykiem.
Ale w każdym razie i jemu nie grozi, że się stoczy?
Absolutnie. On niezwykle poważnie postrzega swoją rolę jako ojca rodziny. Bardzo się interesuje swoimi dziećmi, przyjaźni się dziś głównie z rodzicami przyjaciół tychże. A to nie jest patogenna grupa.
Właśnie. Chciałem zapytać o Maradonę, Cristiano i Messiego oraz kobiety. Maradona kochał Claudię Vilafane czy nie? Zdradził ją przecież z tysiąc razy.
Ona była jego pierwszą kobietą i ona go pochowała – historia zatoczyła koło. Natomiast to wszystko, co było pośrodku, trzeba postrzegać w kontekście kultury, z jakiej Maradona się wywodzi, tego jak w rozmaitych sferach społecznych Argentyny, kraju jego dzieciństwa, traktowało się kobiety. To praca dla socjologa. Otóż kobiet nie traktowało się dobrze, a im wyżej ktoś był na drabinie społecznej, tym więcej ich musiał mieć i bardziej nimi pomiatać. Maradona nie był żadną nieczułą bestią, tylko produktem swojej epoki.
Cristiano i kobiety…
Najważniejszą kobietą w życiu Cristiano jest i pozostanie jego matka. Jest tu zresztą trochę analogii z Maradoną, który też najbardziej byłby szczęśliwy, gdyby na swej drodze spotkał kopię matki i z nią się związał. Mama Cristiano zawsze była bardzo grymaśna jeśli chodzi o partnerki syna, a on liczył się z jej zdaniem. Ponadto, być może nie bez jej udziału, wyrobił w sobie przekonanie, że każda kobieta, z którą się zaprzyjaźnia, bardziej niż nim interesuje się jego pieniędzmi. Taka podejrzliwość strasznie pęta uczucia! To się jednak zmieniło w ostatnim czasie. Chyba udało mu się spostrzec, że jednak jest to ścieżka donikąd. Świadczy o tym choćby długość jego związku z Georginą Rodriguez.
Tak, wkrótce dochowają się bliźniąt. A Messi i jego Antonella?
To naprawdę romantyczna historia. Pokochał ją jeszcze w Argentynie…
Chwileczkę: można zakochać się na zabój w wieku dwunastu lat? Bo mając tyle Leo wyjechał do Katalonii.
Widocznie można. W każdym razie przez wszystkie te lata zanim Antonella się do niego nie sprowadziła, nie miał w Barcelonie żadnej narzeczonej, dziewczyny, czy przyjaciółki. A teraz jest wzorowym mężem i ojcem. Ufa Antonelli w pełni, jest ona nie tylko jego żoną, ale i najlepszą przyjaciółką.
Dlaczego Cristiano i Messi nie wypowiadają się nigdy na tematy pozapiłkarskie, związane z polityką czy ekologią? Maradona nie miał takich zahamowań. A oni jakby nie posiadali żadnych poglądów.
Odradzają im to doradcy. Wedle nich o wiele korzystniejsze dla przekuwalnego na wymierną korzyść jakości wizerunku niż naprawianie świata jest angażowanie się w pomoc lokalnym społecznościom. Cristiano naprawdę wiele zrobił dla Funchal i rodzinnej Madery, a Messi dla Rosario.
Ale kiedy skończą kariery będą poddawani jeszcze mocniejszym naciskom ze strony polityków. Pele się im nie oparł.
Pele nie miał nigdy żadnych poglądów. Z zasady popierał władzę, bo uwielbiał blichtr. Dlatego każdy, kto rządził, w kraju czy w FIFA, mógł liczyć na jego uścisk dłoni. Nie wierzę, by z Cristiano bądź Leo stało się kiedyś coś podobnego.
Z którym z tych trzech: Maradona, Cristiano, Messi najprzyjemniej spędzało się czas?
Na pewno wolałbym wypić kawę z Messim niż z Cristiano: rozmowy były jednak ciekawsze. Ale oczywiście z urokiem osobistym Maradony urok żadnego z tych dwóch nie może się nawet równać.
No to wprowadźmy czwartego bohatera: kawa z Diego czy kawa z Pepem?
Och, trudne pytanie. Idealny układ wyglądałby tak: najpierw dobra kolacja z Diego, dużo śmiechu, a potem kawa z Pepem i długa rozmowa o futbolu.
Dlaczego Guardiola od razu odniósł wielki sukces jako trener?
Ponieważ obejmując w 2008 roku Barcelonę był do tego zawodu idealnie przygotowany. Wiedział o futbolu wszystko. Przez całą karierę piłkarską przygotowywał się do pracy trenera.
A czemu po czterech latach odszedł z Barcelony? Ja myślę, że powodowany ambicją, by kolejne wielkie sukcesy odnieść już bez Messiego.
Mylny pogląd, na pewno nie. Oni zawsze byli w świetnych relacjach, gdy Pep odchodził Messi słał mu SMS-y, że niech robi co chce, ale najlepiej by było dalej pracować razem. Guardiola odszedł, bo zauważył, że zespół pod jego wodzą już się nie rozwija. A doskonale wiedział, że gdy tylko zaczyna się regres, czyli wkrótce po osiągnięciu szczytu, najlepiej jest wymienić kilku kluczowych zawodników i zacząć od nowa. Nie czuł się na siłach forsować wobec prezydenta tej koncepcji, zresztą jego relacje z władzami klubu w 2012 roku nie były tak dobre jak w 2008. Ale jest też jeszcze coś: Pep widział, jak piłkarze są zmęczeni pracą z nim. Żądał bowiem od nich bardzo wiele: w skrócie rzecz ujmując, by dwadzieścia cztery godziny na dobę myśleli tylko o zespole i żyli tylko jego sprawami. Tak można funkcjonować przez jakiś czas, ale nie bez końca, bo to niesamowicie wycieńcza. Pep dzisiejszy bardzo się różni od Pepa z 2012 roku. Nauczył się, że stan napięcia emocjonalnego, w jaki wprawia się piłkarzy stosując pewne metody, uniemożliwia na dłuższą metę odnoszenie sukcesów.
Czyli gdy wróci na ławkę Barcelony to tym razem na tak długo, jaką była kadencja Aleksa Fergusona w Manchesterze?
Ależ on nigdy nie będzie już trenerem Barcelony! Tak jak Johan Cruyff nigdy nim drugi raz nie został. Potem, za kadencji Joana Laporty, Cruyff był jedynie jego doradcą, szarą eminencją. I kimś takim Guardiola niewątpliwie w Barcelonie kiedyś zostanie.
Czy Xavi jest dziś równie dobrze przygotowany do pracy trenerskiej, jak Guardiola był w 2008?
Nie, bo to niemożliwe, gdyż Guardiola był przygotowany idealnie, na sto procent. Kadrę Xavi ma też znacznie słabszą. Nie widzę tego wszystkiego w tak różowych kolorach, jak niektórzy.
LESZEK ORŁOWSKI