Ronaldo, depresja i zielone królestwo
Zaczął późno, potem miał jeszcze kilka lat przerwy związanej z dyskwalifikacją, a mimo to zdążył strzelić ponad setkę goli dla Radomiaka. Miał dość piłki, zdarzało się, że głodował, ale dziś jest szczęśliwy. A mówią o nim król Radomia.
ZBIGNIEW MUCHA
Córka już śpi?
Niespokojna była, ciężko było ją położyć, ale się udało – mówi Leandro.
To nieco sprzeczne ze stereotypem szalonego brazylijskiego piłkarza, jaki znamy z mediów. Jesteś spokojny, ułożony, ustatkowany, wieczory spędzasz z rodziną, mało gwiazdy w tobie.
Bo nie jestem gwiazdą. Ja nawet nie znam gwiazd, nie wiem, jaki tryb życia prowadzą. Jak każdy Polak, bo mogę już tak mówić o sobie, cenię spokój, dom, rodzinę i tego typu wartości. Był czas na inne życie, nie ukrywam, ale dziś jest tak, jak trzeba.
Od prawie roku posiadasz polski paszport. Postarałeś się o niego dla wygody czy poczułeś, że po tylu latach spędzonych w Polsce to naturalne mieć taki dokument?
Urodziłem się w Brazylii, ale praktycznie całe dorosłe życie związałem z Polską. W tej chwili w Radomiaku jest kilku Brazylijczyków. Kiedy czasami na nich patrzę, łapię się na myśli, że jednak jestem już inny – bardziej polski niż brazylijski. Chodzi mi o nawyki, o przyzwyczajenie się do odmiennej kultury, jedzenia, właściwie o wszystko. Nie lubię mrozów, kocham słońce, ale przy temperaturze zerowej swobodnie mogę funkcjonować. Oni jeszcze nie przywykli. Polskie jedzenie jest dla mnie wspaniałe. Generalnie wszystko mi się w Polsce podoba. Święta Bożego Narodzenia w śniegu – cudowne. Zimą zresztą jeżdżę do Zakopanego, chodzę po górach w śniegu po kolana, czuję mrozek i jest super. Za Brazylią tęsknię, to naturalne, dlatego zawsze w grudniu staram się wracać w rodzinne strony. Dwa lata temu nie mogłem, bo wybuchła pandemia. Rok temu moja partnerka akurat była w ciąży, więc nie chciałem jej zostawiać, ale w tym roku, w czasie mundialu w Katarze, mam zamiar polecieć do ojczyzny.
A jeśli na mundialu Polska mierzyć się będzie z Brazylią?
To będę trzymał kciuki za remis. Na razie na pewno Polska zagra z Argentyną, a ja całym sercem będę za biało-czerwonymi. Dla Brazylijczyka mecz z Argentyną to derby, to odwieczna rywalizacja. Nie mam żadnych wątpliwości, kogo będę wspierać na mistrzostwach.
Wspomniałeś o swojej partnerce, ślubu nie planujecie?
Ależ oczywiście, będzie na pewno. Chcę jednak, by odbył się w Radomiu, ale żeby mogła w nim uczestniczyć moja najbliższa rodzina z Brazylii. A to nie takie proste. Rodzice jeszcze nie byli u mnie, mimo że od ponad dziesięciu lat gram w Polsce. Mama jest pielęgniarką, tata też pracuje, ciężko jest zgrać im urlopy i wyjechać na dłużej. Ale w końcu będą musieli, nie ma wyjścia.
O to czy podobają ci się Polki nie warto pytać.
Oczywiście, że mi się podobają. A najbardziej ta, z którą jestem. Ale rzeczywiście – Polki są piękne, mądre, charakterne, opiekuńcze, potrafią walczyć o siebie i rodzinę.
Życiem jednak rządzi przypadek. Pochodzisz z miasta Andradina i gdyby nie to, że spotkałeś na swojej drodze Ediego, w ogóle nie pomyślałbyś, że możesz trafić do Polski.
Zgadza się. Mój tata doskonale znał całą rodzinę Ediego. Dawno temu spotkaliśmy się na turnieju towarzyskim w naszym mieście, powiedział, że mam duży talent i odpowiednie umiejętności, więc powinienem spróbować sił w Polsce. Akurat w Szczecinie pan Ptak tworzył akademię, ekipę złożoną z Brazylijczyków. Edi mi o tym wszystkim opowiadał. Musiałem tylko podjąć decyzję. Czułem, że w Brazylii się nie wybiję. Za późno wystartowałem. Zacząłem na poważnie trenować futbol, gdy miałem 14 lub 15 lat. Już byłem spóźniony, tym bardziej w kraju, gdzie w piłkę grają miliony.
Wiedziałeś coś o Polsce, potrafiłeś wskazać na mapie?
Macie błędne wyobrażenie o wiedzy Brazylijczyków o waszym kraju. Wiadomo – dziś jest Robert Lewandowski i każdy chłopak w Brazylii wie, że to Polak. Ale za moich czasów był papież Jan Paweł II, a w Brazylii papież to znaczy Bóg. Poza tym w szkołach uczymy się o II wojnie światowej, czym było choćby Auschwitz. Wielu Brazylijczyków chce przyjechać do Oświęcimia, by naocznie przekonać się o tym koszmarze.
No więc ruszyłeś do Polski, a plan był zapewne taki – potrenować, pograć i wyjechać dalej, na zachód Europy. Tymczasem niespodziewanie musiałeś wrócić do Brazylii.
To długa historia, czasu by nam zabrakło, by wszystko opowiedzieć. Na początku w akademii pana Ptaka bardzo mi się podobało. Mieliśmy wszystko zorganizowane jak trzeba, nawet notoryczne zgrupowanie w Gutowie, gdzie z nudów faktycznie można było oszaleć, okazało się do wytrzymania. Graliśmy sparingi, mieliśmy dach nad głową, wyżywienie, jeździliśmy po Europie, czułem, że to się może udać, że lada chwila przejdę do jakiegoś poważnego klubu i się zacznie…
Zwłaszcza że jakieś zainteresowanie ponoć było.
Tego nie wiem na pewno, ale całkiem możliwe. Jak mówiłem, graliśmy dużo sparingów. Kiedyś w Turcji na zgrupowaniu podszedł do nas facet. Mało z krzesła nie spadłem: Zico! Pytał co tu robimy. My na to, że jesteśmy z polskiej akademii i gramy mecze sparingowe. Zaproponował, byśmy zmierzyli się z Fenerbahce, którego jest trenerem. Oszaleliśmy ze szczęścia, pobiegliśmy szukać trenerów, żeby się tylko zgodzili. Mecz się odbył, zagraliśmy przeciwko samemu Roberto Carlosowi, potem Zico przyszedł do mnie i stwierdził, że bardzo dobrze wypadłem. Dodał, że zaraz dwóch lub trzech ludzi przyjdzie ze mną porozmawiać. Po jakiemu? – pytam. Po angielsku – odpowiada. Nie znałem języka, rozmawiał więc jeden z trenerów. Szczegółów nie znam, po roku się dowiedziałem, choć to może tylko plotki były, że Fener dawało pół miliona euro, ale w ocenie właścicieli – za mało, oni chcieli dużo więcej. Nie wiem czy to prawda, trochę trudno uwierzyć. W każdym razie wielkiego Zico poznałem, ale nic więcej z tej znajomości nie wyszło. I nagle, niedługo potem, zapadła niespodziewana decyzja, że pan Ptak przenosi interes do Brazylii, tam inwestuje w klub, mamy więc lecieć za ocean. Wszystko wywróciło się do góry nogami. Wróciliśmy całą grupą, ale wytrzymałem tam tylko półtora miesiąca. To nie wina Ptaka, ale jego brazylijscy pracownicy spisywali się fatalnie. Nie mieliśmy nic. Czasami wręcz głodowaliśmy. Nabawiłem się depresji, uciekłem do domu, do rodziców.
Aż tak było źle?
Było jeszcze gorzej. To najgorszy okres w moim życiu, najsmutniejszy. Byliśmy w dziwnym miejscu, z jednej strony drzewa owocowe, z drugiej pola warzywne. Z kolegami czasem szliśmy na te pola, by coś do jedzenia skombinować. Ukradliśmy nawet krowę, zaciągnęliśmy ją do rzeźnika. Ja wiem, dziś to brzmi śmiesznie, ale wtedy nie było nikomu do śmiechu. To grzech. Przeprosiłem za to Boga, ale robiliśmy to z głodu.
Pochodzisz z biednego domu?
Z normalnego. Rodzice pracowali i dbali o to, byśmy nie chodzili głodni. Nie miałem trzech par butów, miałem jedne, do wszystkiego. Ale poza tym żyliśmy normalnie i godnie. W każdym razie po ucieczce do domu musiałem odcierpieć karę dyskwalifikacji, bo obowiązywała mnie podpisana pięcioletnia umowa z akademią. Chciałem skończyć z piłką, tata mnie jednak odwodził od tego pomysłu. Miałem wtedy 19 lat, a w wieku 23 znów dałem się namówić na jeszcze jeden wyjazd do Polski. Miała ponoć być szansa na pierwszą ligę, skończyło się na trzeciej, ale najważniejsze, że znów grałem w piłkę, po tylu latach przerwy. Rodzina pomogła finansowo, wszystko było w moich rękach, a właściwie nogach. Najpierw krótko Zawisza Rzgów, później Radomiak. Pamiętam pierwszy test w Radomiaku. Nie byłem zadowolony, bo musiałem zejść w drugiej połowie z boiska. Wszystko przez to, że przed meczem za mocno się najadłem. Ostatecznie udało się, zostałem i tak przeszedłem całą drogę z klubem od trzeciej ligi do Ekstraklasy.
Przypuszczałeś, że tak to się może skończyć?
Nawet o tym nie marzyłem. Kiedy jednak zrobiliśmy awans z drugiej ligi do pierwszej i tam zanotowaliśmy fajną jesień, pomyślałem: kurczę, to może się udać. Zwłaszcza że była super atmosfera w drużynie, widziałem też odpowiednią jakość.
(…)
CAŁY WYWIAD ZNAJDUJE SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (15/2022)